42. Nie wiesz co oznacza pożegnanie

237 6 16
                                    

Październik 2032 roku

*Ally*

          — Ally... — Ethan złapał mnie za przedramię i stanowczo pociągnął do tyłu. Jego palce zacisnęły się na mojej ręce niczym imadło. Przez głowę przebiegła mi głupia myśl, że miał zadziwiająco dużo siły jak na osobę o tak drobnej posturze, ale stłumiłam to, zaabsorbowana czymś zupełnie innym. Ważniejszym. Alan mnie potrzebował. Nie mogłam tu dłużej tak bezsensownie tkwić.

          Zaczęłam się szarpać, lecz w odwecie Ethan zwiększył uścisk. Mimo że z całych sił walczyłam o wyzwolenie, walka ta nie przynosiła najmniejszych efektów. Łzy zalewały mi twarz strumieniem, w mym wnętrzu coraz bardziej narastała panika, serce waliło zbyt szybko, dosłownie tak, jakbym przed chwilą skończyła biec. Obdarzyłam Ethana złowrogim spojrzeniem i ponownie spróbowałam wyszarpnąć rękę. Nic to nie dało.

          — Ethan, puść mnie! Ja... muszę mu pomóc! — wyrzuciłam z siebie. Mój głos był wyższy niż zwykle i załamał się przy ostatnich słowach. Z trudem panowałam nad wybuchem. Obraz upadającego Alana tkwił mi wyraźnie przed oczyma, wyryty z każdym najmniejszym szczegółem. Musiałam mu pomóc. Bo on przecież nie umarł. Wciąż mogłam tyle zrobić. Wciąż mogłam go uratować.

          — Nie ma mowy! — odparł Ethan. — Nie możesz tam iść w takim stanie. Jesteś w szoku. Cała się trzęsiesz. W takich chwilach...

          — Przestań! — wrzasnęłam, a łzy dosłownie wysypały mi się z oczu. — Przestań, Ethan! On jest ranny i muszę mu pomóc! Muszę, rozumiesz? — Posłałam mu pełne strachu, ale też uporu, spojrzenie, po czym ponowiłam próbę wyszarpnięcia się, mając nadzieję, że rozmowa osłabiła czujność Ethana. Ale nie było to nic bardziej mylnego. Nie poluzował uścisku choćby o krztynę.

          — Ally, nawet nie wiesz, czy to był Walkz — oświadczył, a ja wbrew sobie przyznałam mu wewnątrz rację. Bo to naprawdę mógł być ktokolwiek, nawet ktoś z Oczyszczających, lecz gdzieś w głębi czułam, że jednak się nie myliłam. W jakiś sposób wiedziałam, że Alan mnie potrzebował, wiedziałam, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Wiedziałam o tym, jakby odczucia chłopaka były wpisane w moje własne. Może i nie miało to sensu, ale tak po prostu było.

          — To Walkz — rzuciłam uparcie i spojrzałam Ethanowi w oczy. — Miał na bluzie zero, a to on jest Walkerem zero. — Pod powiekami zrodziła mi się kolejna porcja łez. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, że Alanowi coś się stało.

          — No okej, więc... — Ethan odpuścił, koronując swoje słowa bezradnym westchnięciem. — Co chcesz, w takim razie, zrobić? Nie pozwolę ci iść samotnie. — Przez kilka sekund obserwowaliśmy się nawzajem w milczeniu, chłopak z wyraźnym niepokojem, ja ze wzruszeniem, które ogarnęło mnie na skutek jego troski. — Tam jest cholernie niebezpiecznie, bardziej niż gdziekolwiek indziej w mieście. — Zerknął przez ramię, a ja odruchowo podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem. Obraz rozciągający się przed nami mroził krew w żyłach. Tak bardzo pragnęłam, by była to tylko moja wyobraźnia, lecz wszystko jak najbardziej działo się naprawdę. — Jeśli przeżyję do jutra i Walkz dowiedziałby się, że ci na coś takiego pozwoliłem, chyba by mnie zamordował i tyle by było z mojego przeżycia. Równie dobrze mógłbym się już teraz poświecić dla dobra wyższego. — Uśmiechnął się do mnie, najwyraźniej starając się podnieść mnie jakoś na duchu, ale uśmiech ten miał w sobie rys nerwowości i niepokoju. Czyżby też martwił się o Alana? Czy to chodziło raczej o to, co mogłabym zrobić, gdyby mi na to pozwolił? Nie wiedziałam.

          Odetchnęłam głęboko, próbując w taki sposób wprowadzić się w stan harmonii, starałam się uspokoić oddech. Próbowałam zrobić cokolwiek, by poczuć się lepiej, aż tak się nie bać. Nie było to proste. Przymknęłam na kilka sekund oczy.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz