Rozdział 1 "Stolica Kwiatów"

14.5K 738 197
                                    

Ten dzień był inny od wszystkich. Słońce jak zwykle przyświecało nam przy pracy w Królewskich Ogrodach, a wiatr orzeźwiał nas, nie pozwalając abyśmy się zmęczyli. Siedziałem wygodnie przed kolejną z roślin tego dnia. Cudowna biała gurdlina, której nitkowe płatki czyniły dzień piękniejszym, zachorowała. Jej długa łodyga lekko pochylała się nad ziemią i zabarwiła się na brzydki żółty kolor. Kwiat umierał.

Wyciągnąłem ręce i delikatnie objąłem nimi całą roślinę, szeptając ciche zaklęcia uzdrowicielskie. Potrzebowałem do tego pełnego skupienia. Magia pobierana z mojego ciała była niczym bańki mydlane. Trzeba było je ostrożnie przenieść, nie pozwalając, aby pękły gdzieś po drodze. Tutaj liczyła się delikatność, a tego dnia niestety nie potrafiłem jej w sobie odnaleźć. Gdzieś po drodze piękna magiczna bańka prysnęła, a zaklęcie upadło, sprawiając, że gurdlina całkowicie zmarkotniała i powoli opadła na żyzną glebę w doniczce, w której rosła do tej pory.

- Znowu... – jęknąłem pod nosem, łapiąc się ręką za głowę. Nie potrafiłem się dostatecznie skupić na pracy tego dnia. To był Ten dzień.

Nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłem się i dostrzegłem innego z ogrodników. Kamio patrzył na mnie smutnym wzrokiem, po czym przerzucił wzrok na martwą gurdlinę. Westchnąłem głośno, wiedząc, co zaraz usłyszę.

- Może zrobisz sobie przerwę, co? – zapytał, a ja przewróciłem oczami.

- To nic nie da! – prawie krzyknąłem, łapiąc się za głowę. Za dużo emocji jak na jeden dzień. – Ty byś się nie denerwował, gdyby chodziło o twoją siostrę?

- Na szczęście ja mam tylko braci. – odparł i odsunął mnie od biednej rośliny, po czym sam pochylił się nad nią i zaczął uzdrawianie. Niestety już było za późno. Mogliśmy leczyć kwiaty, ale nie je ożywiać. – Trzeba doliczyć ją do strat. To już kolejna w tym tygodniu.

Przytaknąłem bez słowa i ruszyłem ścieżką do wyjścia z ogrodów. Potrzebowałem w tej chwili spokoju. Dziś był ten jeden dzień w roku, kiedy do Rainsville w Północnym Lesie przyjeżdżał Cień Królowej. Tak go nazywaliśmy, choć jego imię brzmiało trochę inaczej. Był to krewny władcy całego Valmontu – królowej Carony Aghaam-Vane -, hrabia Tausael Eden-Vane.

Przyjeżdżał podobno w interesach, choć każdy doskonale wiedział, co się wtedy działo. Z naszej oraz z okolicznych wiosek znikały młode kobiety. Nikt nie wiedział, kiedy, ani dlaczego, ale plotki mówiły, że hrabia wiele lat temu zawarł tajemniczy pakt z demonem, który pozwalał mu uwodzić każdą dziewczynę, którą sobie upatrzył. Kobiety znikały w środku nocy albo już za dnia, a potem tylko niektóre z nich wracały po paru miesiącach w rozpaczy i niedługo potem popełniały samobójstwo. To były tragiczne wydarzenia każdego roku, jednak nikt dotąd się tym nie zainteresował. Być może dlatego, że stał za tym właśnie hrabia Eden-Vane.

Nawet jego przezwisko nie było bez znaczenia. Poruszał się jak cień i choć wyglądał podobno niezwykle, to i tak budził we wszystkich tylko niesmak. Był donosicielem. Po jego wizytach często pojawiali się wartownicy królowej Carony i zamykali tych, którzy nie stosowali się do zasad i handlowali nielegalnymi towarami. Magią.

Sam robiłem to nie raz. Często brakowało mi pieniędzy, a utrzymać siebie i siostrę nie było wcale łatwo. Kilka razy do roku odwiedzałem granicę ze Wschodnimi Wybrzeżami i sprzedawałem własną magię okolicznym magom.

- Laviah! – usłyszałem i odwróciłem się gwałtownie w stronę nadbiegającej dziewczyny. Młoda elfka rzuciła mi się na szyję i ucałowała na powitanie w policzek. Wyglądała nad wyraz dobrze jak na dzisiejszą datę. Jasne włosy o kolorze bladego Słońca, podobne do moich, były rozpuszczone, a jedynie w paru miejscach przyozdobione świeżymi kwiatami polnymi z okolicznych łąk oraz mocno zielone oczy, które kolorem przypominały soczystą trawę.. Byliśmy z Lorelei prawie identyczni, bo w końcu byliśmy bliźniakami. – Podobno hrabia będzie w Rainsville już za niecałą godzinę!

Valmont Shadows (Yaoi Story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz