Rozdział 4 "Książę Piekieł"

7.8K 608 292
                                    

                Czasami w dzieciństwie, gdy ja i Lorelei się nudziliśmy, opowiadaliśmy sobie nawzajem różne wymyślone bajki. Nie mieliśmy tak pięknych zabawek jak inne dzieci, jednak bez problemu radziliśmy sobie z nudą, mając tylko siebie nawzajem. Wspomnienia były dobijające w chwilach takich jak ta.

Siedziałem na krawędzi łóżka, czując, że jeśli jeszcze przez chwilę będę myślał nad przeszłością, to rozkleję się jak dziecko. Wstałem gwałtownie i podszedłem do komody, na której stało małe lustro. Zmarszczyłem brwi i nieśmiało spojrzałem w zwierciadło.

Smukła twarz o bladej cerze i wystających kościach policzkowych. Nie miałem takich pięknych rumieńców jak Lo, ani tak pełnych radości oczu. Może i byliśmy identyczni, ale moje zielone oczy wcale nie wyglądały tak samo jak jej. Nasze włosy też się różniły. Jej kosmyki układały się w piękne fale i nigdy nie musiała ich w żaden sposób splatać. Ja nosiłem się inaczej. Moje włosy sięgały mi do połowy pleców, mimo, że były bardzo cienkie. Miały kolor bladego złota i nie wyglądały tak żywo jak piękne loki siostrzyczki. Powoli przejechałem palcami po moich uszach. Były spiczaste jak u większości elfów, jednak dla małej zmiany wizerunku w wieku dziesięciu lat poprosiłem Lorelei o ich przekłucie. Nosiłem w nich długie niebieskie kolczyki przeplecione złotą kratką. Podobno należały do naszej świętej pamięci matki, a skoro Lo ich nie chciała, nie mogłem pozwolić, by tak cenna pamiątka została zapomniana.

Zacisnąłem pięści i spojrzałem w dół na luźno wiszącą na mnie suknię. Może i była ładna, ale czułem się w niej okropnie. Miałem wrażenie, że lada moment zsunie się ze mnie i pozostawi mnie nagiego oraz bezbronnego. Moje ciało było tak samo słabe jak mój charakter. Byłem zbyt niski, aby dostać posadę u boku jakiegoś arystokraty na dworze królewskim i zbyt słaby, aby zaciągnąć się do armii królowej Carony. Byłem po prostu beznadziejny.

Powoli odwróciłem się i podszedłem z powrotem do łóżka. Był już wieczór. Niecałą godzinę wcześniej otrzymałem przyniesioną przez Lupusa kolację. Na mój widok parsknął śmiechem, wytykając mi, że sam do tego doprowadziłem, po czym wyszedł zostawiając mnie samego. Spojrzałem kątem oka na nieruszony talerz z jedzeniem. Czułem, że jeśli cokolwiek bym teraz zjadł, pewnie zwróciłbym to szybciej, niż zdążyłbym się zastanowić, co zrobiłem.

Ułożyłem się wygodnie na boku i przyciągnąłem nogi do siebie, ciasno oplatając je rękami. Zacisnąłem powieki i zmusiłem się do snu, chcąc jak najszybciej uciec w świat nocnych fantazji. Udało mi się to po około godzinie, mimo, że głód doskwierał mi cały czas.

~✿~

Obudził mnie lekki chłodny podmuch wiatru, który załaskotał mnie w twarz. Powoli zmusiłem się do otworzenia oczu i natychmiast odskoczyłem do tyłu, niemal schodząc na zawał. Tausa siedział zaraz obok, opierając się plecami o łóżko. Nie patrzył wcale na mnie, jednak czułem się z tego powodu nieswojo. Odsunąłem się trochę dalej, ale wtedy on nagle zwrócił swój wzrok prosto na mnie. Jego oczy emanowały wściekłością, gdy wstał i podszedł bliżej mnie, łapiąc mnie za materiał sukienki i przyciągając blisko, tak, że nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Byłem w potrzasku.

- Wytłumacz mi, czemu nic nie zjadłeś?! – wrzasnął, a mnie zatrzymało się serce. Spojrzałem szybko na talerz, jednak go już tam nie było. Jedzenie znajdowało się rozbite na ścianie obok komody tuż przy oknie. Nie rozumiałem, jak mogło mnie to nie obudzić. – Daje Ci jedzenie, żebyś je kurwa zjadł, a nie patrzył na nie, jasne?! Chcesz się wykończyć poprzez wygłodzenie?! Mogę Ci to załatwić szybciej i skuteczniej!

Valmont Shadows (Yaoi Story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz