ROZDZIAŁ III

1.2K 130 20
                                    

W końcu zdecydowałam się napisać kolejny rozdział. Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale wena mnie jakoś opuściła na długi czas do "Kochanków Wojny",  niemniej powracam z nadzieją, że komuś spodoba się ta część ;) 

"Lubię tę aurę ciemności, która go otacza. Lubię jego twarz, smutne oczy. Jest dziwnie piękny, niczym noc bez gwiazd."

Isabel Abedi

Zza horyzontu wychyliło się nieśmiało słońce. Widziałem jak powoli niebo owleka pomarańcz, a chmury zamieniają się w magiczne, niestworzone krainy. Nastał świt.

Uwielbiałem ten widok, a jednak teraz poczułem jak moje serce zaczyna niespokojnie bić, a ręce drżeć. Czułem strach. Kto by go nie czuł?, zapytałem siebie. Miałem zrobić coś właśnie tak nieodpowiedzialnego i głupiego, że... przerażała mnie myśl, co mogłoby się stać, gdyby mi się nie powiodło. Moja rodzina...

Uspokój się, wszystko będzie dobrze.

Wstałem z łóżka, ostatni raz spoglądając na widok za oknem. Potem ostrożnie ponownie skradłem się do opuszczonego pokoju. Tym razem nie wahałem się — odchyliłem drzwi i wszedłem do środka.

Podłoga zatrzeszczała pode mną, przez co na chwilę zastygłem. Te ściany były bardzo cienkie, więc rodzice mogli mnie usłyszeć.

Nasłuchiwałem, gdy jednak żaden niepokojący dźwięk mnie nie dobiegł, ruszyłem dalej.

Dopiero zatrzymałem się przed starą, drewnianą szafą. Otwarłem drzwiczki na oścież.

Przed sobą zobaczyłem wiszącą zbroję, wykonaną z czystego srebra. Jedynie jej pancerz miał różne złote wykończenia, runy, które według naszych wierzeń miały nam przynieść chwałę. Odczytałem kilka z nich. Syn bogów. Krew przodków...

Naramienniki wyglądem przypominały dwa, złowieszcze smoki, które sprawiły, że zadrżałem. Choć zbroja gdzieniegdzie miała otarcia i tak robiła ogromne wrażenie.

Dostrzegłem również położoną w kącie pochwę w której schowany był miecz.

Moja dłoń samoistnie go pochwyciła. Był ciężki, ale wiedziałem, że odpowiednio wyważony.

Chwyciłem za rękojeść i jednym ruchem wyciągnąłem z materiału.

Ostrze zalśniło w strugach promieni słońca, dostających się przez szparę w oknie, a ja zachwycony patrzyłem na miecz, miecz, który zapewne nie raz zadał śmierć, który jeszcze nie tak dawno był używany przez mego ojca, wcześniej przez mojego dziadka, pradziadka i prapradziadka. Teraz nadeszła moja kolej.

Ponownie schowałem go do pochwy. Nie miałem już czasu, wkrótce mieli obudzić się moi rodzice. Nie pozostało mi nic innego niż przyodziać się w zbroję.

Długo trwało nim w końcu zawiązałem wszystkie rzemyki, a u pasa przypiąłem miecz. Ciężar zbroi był niekomfortowy i miałem wrażenie, że nie będę mógł się w niej poruszyć, lecz kiedy wykonałem pierwszy krok, nie było aż tak źle. A przynajmniej nie tak bardzo.

Nie było co zwlekać. Szybko przeszedłem przez wszystkie plątaniny korytarzy, by znaleźć się na zewnątrz.

Mieliśmy piękny ogród, matka codziennie o niego dbała. Teraz jednak nie było mi w głowie, by choćby zerknąć na śliczne oserysy rosnące przy wielkim drzewie khaku.

Dobiegłem do stajni, spocony i zmęczony. Naprawdę bieganie z takim ekwipunkiem nie było wygodnie.

W stajni mieliśmy kilka okazałych koni, ale ja wiedziałem jakiego wybiorę od razu. Lae był zdrowym, czarnowłosym ogierem o mądrych oczyskach. To z nim zawsze wybierałem się na przejażdżki i teraz także miałem taki zamiar.

Kochankowie wojny/boyxboy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz