ROZDZIAŁ IV

1.2K 115 25
                                    

"Najważniejszy w każdym działaniu jest początek."

Rozłożenie namiotu okazało się nie być taką prostą czynnością, jak myślałem. Do tego Lae nie ułatwiał mi zadania, co rusz prychając pod nosem, kiedy tylko materiał opadał z powrotem na ziemię. Było to doprawdy irytujące...

Kolejna próba, skończyła się jak ta poprzednia. Nie, żeby i to mnie dziwiło.

— Mam dość — westchnąłem i usiadłem bezradnie pośród tego chaosu. Wszystkie moje rzeczy walały się naokoło, jakby jakieś tornado po nich przeszło.

— Tak szybko?

Drgnąłem zaskoczony. Następnie wstałem i odwróciłem się, by móc ujrzeć niewielkiego, dość jednak muskularnego mężczyznę o przyjaznym spojrzeniu. Prawdopodobnie miał trzydzieści parę lat, tak jak nasz książę.

— Chociaż patrząc po tobie, młody, to przypuszczam, że i tak długo wytrzymałeś — parsknął śmiechem i przeczesał swoje brązowe, krótkie włosy. Po chwili przybliżył się do mnie i palcem dotknął mojego ramienia.

— Normalnie skóra i kości — osądził. — Do tego przypominasz mi moją młodszą siostrę...

Spojrzenie, które mu posłałem nie było przyjazne, a wręcz przeciwnie.

— Dobra, dobra. Nie gniewaj się — podniósł ręce w geście kapitulacji. — Jestem Juo, a ty?

— Aris — odruchowo odparłem, nie wiedząc jeszcze do czego zmierza.

Swoją drogą nadal czułem się lekko spięty; jak do tej pory minąłem paru innych żołnierzy, a ci od razu reagowali na mnie głupimi uśmieszkami. Dlatego obawiałem się, że ten tutaj także za chwilę mnie wyśmieje i odejdzie. Ale on, ku mojemu zdziwieniu, wykrzyknął:

— Bierzemy się do roboty!

Skrzywiłem się. W tym zdaniu było o wiele za dużo radości jak na mój gust. I do tego Juo skłamał, o czym dowiedziałem się po jakiś dziesięciu minutach, a dokładnie po tym jak namiot został postawiony do pionu. Bez mojego udziału.

— Myślałem, że jak mówisz "bierzemy" to mnie też masz na myśli...

Juo uniósł prawą brew do góry w zdumieniu.

— Przesłyszałeś się — szepnął, a potem jednak zdecydował się dodać:

— Tylko byś przeszkadzał.

No cóż... z tym akurat musiałem się zgodzić. Niemniej i tak nie odpowiedziałem Juowi, ponieważ moja godność już nieraz upadła w ciągu tego dnia. Nie chciałem jej zanadto nadwyrężać.

Ale szczerze mówiąc, choćbym pragnął, nie zdążyłbym zabrać głosu — mężczyzna odszedł sprężystym krokiem, zostawiając mnie ponownie samego.

— Nawet nie zdążyłem podziękować — westchnąłem, skierowawszy te słowa do nadal obserwującego mnie konia. Lae tylko parsknął w odpowiedzi.

— Tak... pierwszy dzień, a ja już nienawidzę tego miejsca.

To wcale nie było tak, że nie wiedziałem jakie piekło mnie wkrótce czeka, po prostu wolałem o tym nie myśleć. Udawać, że wszystko jest dobrze i nic złego nie może mnie spotkać. Tak było łatwiej, a przynajmniej tak sądziłem...

"Witaj w piekle, Arisie"

Byłem pewien, że słowa księcia pozostaną jeszcze długo w mojej pamięci.

***

Noc okazała się być wyjątkowo ciemna — na niebie nie pojawiła się ani jedna gwiazda, a zamiast nich liczne, czarne chmury. Nawet księżyc wtenczas się schował.

Kochankowie wojny/boyxboy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz