ROZDZIAŁ V

1.1K 122 21
                                    

 Dawno mnie tu nie było, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że jednak są tutaj jeszcze jacyś czytelnicy ;) 

I tak, Kochankowie Wojny na pewno zostaną ukończeni i postaram się tego opowiadania nie zaniedbywać. Sama zresztą przywiązałam się do tej historii :D

"Pamięć o przeszłości oznacza zaangażowanie w przyszłość."

— Łap! — Drewniany miecz gwałtownie został rzucony w moją stronę, po czym z głuchym trzaskiem opadł na ziemię. Książę Seto skwitował to jedynie kpiącym spojrzeniem.

Nie pozostało mi nic innego, niż się schylić i podnieść miecz.

Po chwili obaj staliśmy naprzeciwko siebie; ja — niemający pojęcia, co robić i on — posyłający mi perfidny uśmiech, który oznajmiał, jak dobrze mężczyzna się bawił.

Do tego Seto niedbale zaciskał palce na swojej broni, gdzie ja obiema rękoma dzierżyłem drewniane ostrze.

Gdy zaczął się poruszać wokoło mnie, niczym polujący drapieżnik, drgnąłem, coraz bardziej czując strach. Patrzyłem na niego przerażonym wzrokiem z czego on szydził. Mogłem to zauważyć poprzez manewry, które robił, jakby chciał mnie zaatakować, a jednak nie wykonywał ostatecznie ciosu.

Moje serce wybijało niespokojny rytm. Seto z każdą chwilą był bliżej, a uśmiech na jego przystojnej twarzy poszerzał się. I doprawdy nie był on zachęcający.

Nagły cios, który poszybował w moją stronę, był tak niespodziewany, że odruchowo wypuściłem z rąk miecz, a on sprawnie go przechwycił.

— Twój błąd, dzieciaku — stwierdził. Jakieś groźne nuty pobrzmiewały w jego głosie. Naprawdę zaczynało mi się to wszystko coraz mniej podobać.

Tym razem zaatakował mnie dwoma mieczami. Oba zetknęły się boleśnie z moim ciałem, sprawiając, że upadłem na udeptaną trawę.

— T-to nie jest sprawiedliwe — wydukałem, niepewnie powstając. Kciukiem wytarłem krew od przygryzionej wargi.

— Wojna nigdy nie jest sprawiedliwa, a honor na niej od dawna zapomniany. Liczy się tylko jedno, wiesz co? — zapytał, ponownie mnie atakując. Odruchowo cofnąłem się do tyłu, ale i tak ostrze mnie dosięgło, wbijając się w moje biodro.

Jęknąłem, Seto stanął blisko, z góry przeszywając swoim wzrokiem moje skulone ciało.

Niespodziewanie wyrzucił broń z prawej dłoni i palcem musnął mój podbródek, kierując moją twarz na siebie. Jego oddech parzył moje usta, gdy wypowiadał kolejne słowa:

— Przeżyć.

Potem nakazał mi z powrotem wziąć w dłonie miecz i walczyć. Ale i tak kończyło się to tak, jak poprzednio. Nogi, ramiona, każdy skrawek moje ciała odmawiał mi posłuszeństwa z powodu niewyobrażalnego bólu. Wiedziałem, że wszędzie miałem siniaki.

W duchu przeklinałem pieprzonego księcia i jego zabawę.

***

Akurat, gdy skończyliśmy, pojawił się na horyzoncie cały wykończony oddział. Na przodzie dalej biegł jeden z zaufanych żołnierzy Seto. Na jego twarzy można było ujrzeć zadowolenie, kiedy stanął przed księciem. Jako jedyny nie wyglądał na zmęczonego.

— Jak sobie poradzili? — zagadał nieoficjalnie brunet.

— Mogło być gorzej — skwitował Kuroi. Zauważyłem, że kątem oka przygląda się mojej osobie, ale nie umiałem rozszyfrować tego spojrzenia. Niemniej mężczyzna nic nie powiedział, mimo że musiałem wyglądać doprawdy fatalnie.

— Teraz niech Mihao zajmie się tą bandą — zdecydował Seto, na co Kuroi skinął głową. Potem książę bez słów udał się do namiotu. Gdy całkowicie zniknął za białą zasłoną, Kuroi odwrócił się i rzekł:

— Ty też, dzieciaku, dołącz do reszty.

Nie było sensu się sprzeciwiać, właśnie tego nauczyłem się z lekcji Seto. Nieważne jak niesprawiedliwe to było, w tym świecie rządzili dowódcy, dla których ty byłeś nic nieznaczącym robalem.

A przynajmniej w tej chwili tak uważałem.

***

Teraz siedziałem na jednej ze skał przy Lae, który od czasu do czasu parskał. W tym czasie przemywałem wodą z rzeki siniaki, już teraz wyglądające okropnie. Jakby ktoś mnie skatował, ból natomiast był niewyobrażalny.

— Ale co się dziwić? — wyszeptałem, przypominając sobie nie tyle walkę z Seto, ale późniejsze ćwiczenia z mieczem. Mihao także nie był łatwą osobą, a z tego faktu, że byłem wykończony przez księcia, w ogóle nie nadążałem za pozostałymi. Oni zresztą nie szczędzili rechotania, ani kpiących słów na mnie. Zacisnąłem pięści, ponownie przeklinając Seto.

— Nie źle ci dał w kość, co? — Znajomy głos dobył mnie z tyłu. Jednakże, nim zdążyłem się odwrócić, mężczyzna już siedział tuż obok.

— Dokładnie, nienawidzę go — warknąłem, ponownie przyciskając mokrą szmatę do zranionego miejsca.

— Lepiej tego nie mów na głos. To nie tyle dowódca, co książę, a wiesz jakie są skutki obrażania władców... — Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie.

Niemniej pokiwałem głową. Oczywiście, że wiedziałem, kto by zresztą nie był świadomy, że płaciło się swoją głową. Chyba tylko głupiec.

— Dam ci radę — powiedział nagle Juo. – Zaciśnij zęby i nie dawaj się sprowokować. Nieważne jakby bolało... myśl wtedy o kimś bliskim, ja myślę o żonie... — zwierzył się. Zobaczyłem, że jego oczy się nieznacznie zaszkliły, ale nie pozwolił na nic więcej. — Od dnia wyjazdu powtarzam sobie, że muszę do niej wrócić. Ty też tak zrób, a może jakimś cudem przeżyjesz.

Nic już więcej nie powiedzieliśmy. Trwała między nami cisza, ale nie nieprzyjemna, lecz kojąca, bowiem obaj pogrążyliśmy się we wspomnieniach. We wspomnieniach, ukazujących naszych bliskich.

— Wybacz mi, ojcze — pomyślałem, patrząc na swoje mizerne odbicie na tafli jeziora. Zaczynałem wątpić, że kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę.

***

Było już naprawdę ciemno, niebo przysłoniły chmury, zza których wychylał się nieśmiało księżyc. Wiatr co rusz nacierał od wschodniej strony, przeczesując moje złote kosmyki.

Skierowałem kroki do zagrody, gdzie przebywała reszta koni. Lae potulnie szedł razem ze mną, wiedząc, że ponownie będzie musiał przetrwać noc wraz ze swoimi towarzyszami.

Miałem wrażenie, że nawet jest zadowolony z tego stanu rzeczy.

Nagle jednak przystanąłem. Tuż koło namiotu księcia, usłyszałem znajomy głos Kuroina. No tak, po kilku słowach zrozumiałem, że właśnie omawiali jakąś dla mnie niezrozumiałą strategię. Zresztą nawet Mihao zaraz się odezwał. Już miałem na powrót ruszyć, kiedy Kuroi nagle rzekł:

— Nie strzaskałeś tego dzieciaka na miazgę. Lubisz go — osądził rozbawiony.

— Nie lubię, ale postanowiłem dać mu fory... i tak w najbliższej bitwie go stracimy... to takie chucherko.

W namiocie rozbrzmiał wesoły, kpiący śmiech. Po tym poznałem, że nie tylko Mihao i Kuroi tam byli, ale również kliku pozostałych gwardzistów księcia.

Zacisnąłem z całej siły pięści. Gniew oraz bezradność oplotły mnie, ale wiedziałem, że nic nie mogę zrobić. A przynajmniej nie teraz.

Słowa księcia, który mówił żebym przeżył, słowa Juo, który mówił, żebym wspominał rodzinę i również przeżył, obijały mi się w głowie echem. Śmiechy, rechotania, kpiny...

Ojciec, który patrzył na mnie tym godnym politowania wzrokiem. Matka, zawiedziona, że ma takiego syna... ciotka...

Wszyscy oni traktowali mnie jak niewinnego chłopca, chłopca, który jest delikatny i niezdolny do czegokolwiek. Nieważne, że niektórzy chcieli dobrze. Liczyło się tylko to, iż mnie ranili, prawdopodobnie nieumyślnie, ale jednak.

W tamtym momencie obiecałem sobie, że wszystkim im pokażę. Nie tylko przeżyję wojnę, ale będę na niej kimś więcej, niż bezwartościowym robalem.

Kochankowie wojny/boyxboy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz