Rozdział 5

277 20 25
                                    

~Chester Bennington~


Ze snu wyrwał mnie odgłos budzika. Niechętnie go wyłączyłem i usiadłem na łóżku. Zanim wstałem, spojrzałem przez swoje ramię. Talinda spała spokojnie, nie przejmując się moim budzikiem, który darł się w niebogłosy. Pocałowałem ją w czoło i ruszyłem w kierunku łazienki, jednocześnie rozciągając moje mięśnie i kości. Po porannej toalecie zerknąłem do pokoju dziewczynek: Lily i Lila spały tak samo spokojnie jak moja żona. Moje trzy aniołeczki. Poszedłem do kuchni zrobić śniadanie i kawę, uważając, by nie hałasować. Po zrobieniu śniadania, wziąłem telefon i sprawdziłem Twittera. Jak zwykle piszą do mnie napalone fanki i fani. Nie przeszkadza mi to. Cieszy mnie jedynie to, że wspierają mnie i całą ekipę i że nasza muzyka jest dla nich ważna. Gdy skończyłem odpowiadać na pytania zadane przez fanów na Twitterze, zjadłem spokojnie śniadanie i poszedłem się ubrać do pokoju. Talinda nadal spała. Szybko i cicho wyciągnąłem ubrania z szafy, po czym byłem już gotowy do wyjścia.
- Miłego dnia w pracy. - powiedziała Talinda, siedząc na łóżku i mi się przypatrując.
- Dziękuję, Skarbie - odpowiedziałem, całując ja w policzek - myślałem, że jeszcze śpisz...
- Lubię Cię zaskakiwać - uśmiechnęła się. Boże jak ja lubię jak ona się do mnie uśmiecha!
Odpowiedziałem jej uśmiechem, całując ją jeszcze raz w policzek a potem w usta. Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale niestety obowiązki wzywały. Ruszyłem w kierunku wyjścia, zabierając ze sobą tylko trzy rzeczy: telefon, dokumenty z prawem jazdy oraz kluczyki do samochodu. Zamykając za sobą drzwi od domu, skierowałem kroki do mojego samochodu zaparkowanego przed moim domen. Już miałem otworzyć drzwi, gdy ktoś zaczął mnie wołać:
- Panie Bennington, tutaj! - wołał mnie znajomy głos. Był to Ben, mój osobisty ochroniarz. Ale co on tutaj robi?
- Witaj Ben. - uścisneliśmy sobie dłonie - a to niespodzianka! Co tu Cię do mnie sprowadza? - spytałem.
- Mike poprosił mnie, żebym po Pana przyjechał i podwiózł do studia. - odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni czarnych spodni.
Cały Mike. Zawsze wpada na jakieś dziwne i szalone pomysły, chociaż jeszcze gorszy jest w tym względnie Joe.
- To miłe, ale nie jestem już dzieckiem, jeśli jeszcze nie zauważył. No cóż, nic innego nie pozostaje, tylko ruszyć w drogę. - odpowiedziałem że śmiechem i wsiadłem na tylne siedzenie Chevroleta z przyciemnionymi szybami.
Rankiem Los Angeles tętnił życiem. Ludzie albo jeździli do pracy, albo chodzili na zakupy. Niektórzy szli do Santa Monica, a inni do parku na spacer. Kurczę, przydałby mi się taki długi spacer po parku, dobrze by mi zrobił. Ale niestety jak się ma karierę, pracuje się non-stop nad muzyką w studiu i jeździ w trasy koncertowe to praktycznie nie ma na nic czasu oprócz jedzenia wspólnie obiadu z rodziną, pomaganie dzieciom przy zadaniach domowych i pójściem spać. I tak w kółko. Bardziej brakuje mi czasu dla siebie. Chętnie bym gdzieś wyjechał, poszalał. A rodzina? Nie mogę jej tak ot zostawić, jest dla mnie bardzo ważna. Może jak będę na emeryturze to wyruszę w podróż dookoła świata. Zabrałbym żonę i dzieci oraz ich "nowe potomstwa". Jezu, niedługo będę miał czterdzieści jeden lat! Jak ten czas zleciał. A czuję się tak jakbym był w szkolnych czasach... Zastanawia mnie jakie to jest uczucie być dziadkiem? Eh, życie...
Przejeżdżamy obok centrum handlowego "The Grove" w którym panuje niezły tłok. Ulice zakorkowane ale na szczęście Ben to niezły kierowca i zna każde zakątki ulic i dróg LA. Do przedsiębiorstwa mediowego Warner Bros pozostało piętnaście do dwudziestu minut drogi. Ulice były zalane masą ludzi, więc dziękowałem Bogu , że mam przyciemnione szyby, by nie rzucać się w oczy i nie mieć kłopotów. Skręciliśmy w nieznaną mi ulicę w której nie było prawie nikogo.
- O żesz kurw... - krzyknął Ben
Poczułem jak samochód zatrzymuje się z piskiem opon, a zanim się zorientowałem, wbiłem się twarzą wprost w przednie siedzenie pasażera.
- Cholera! - krzyknąłem, łapiąc się za mój nos, który mnie cholernie bolał. Na szczęście okulary miałem nieuszkodzone.
- Patrz jak idziesz, idiotko! - krzyczał ochroniarz.
Pochyliłem się do przodu, by zobaczyć kto to był. Zobaczyłem młodą dziewczynę, stojącą tuż przed Chevroletem. Miała ciemnobrązowe włosy sięgające do ramion i charakterystyczny kolor skóry. Zauważyłem, że cała się trzęsła. I płakała. Ledwie trzymała się na nogach.
- Już ja jej... - odezwał się Ben, odpiął pasy i już miał otworzyć drzwi, lecz z ostatniej chwili złapałem go za ramię.
- Ben, daj spokój, przecież to jest było specjalnie. Widocznie się gdzieś spieszyła, myślami była gdzie indziej i nie zauważyła samochodu - odpowiedziałem szybko, by go uspokoić lecz potem zobaczyłem, że miała słuchawki na uszach. Patrzyła na nas jeszcze przez chwilę i pobiegła dalej. Ciekawe co się mogło jej stać...
- Pan krwawi! - spojrzał na mnie wystraszony.
Faktycznie krwawiłem. Miałem całą rękę umazaną krwią.
- Jedziemy do szpitala! - krzyknął i odpalił ponownie silnik.
- Nie, nie trzeba. Nic mi nie jest. Trochę pokrwawię i przejdzie. - uspokajałem go.
- A nos? - spytał
- Boli ale nie tak bardzo, żeby doszło do jego złamania. Jedźmy.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. - odpowiedziałem, zatrzymując krwawienie chusteczką i odchylając głowę do góry.
Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Ben pomógł mi otworzyć drzwi i poprowadził mnie do wejścia WB. Recepcjonistki tak się przejęły na mój widok, że jedna z nich do mnie podbiegła i podała mi zimny okład. Podziękowałem jej uśmiechem i ruszyłem w głąb holu do naszego studia nagraniowego.
- Cześć Wam! - krzyknąłem do reszty ekipy. I wszyscy spojrzeli na mnie. Mike ze zdziwieniem podniósł głowę znad monitora laptopa, przestając klikać myszką, Brad przestał grać grać na gitarze, Rob walić w bębny, Phoenixowi pękła struna, a Joe przestał rzuć kanapkę, podnosząc wzrok znad telefonu.
- Kto Cię tak potraktował!?! - spytał Mike, idąc w moim kierunku.
- Wieloryb? - dokończył pytanie Joe, kontynuując rzucie kanapki.
- Nie czas na żarty, Joe! - zdenerwował się Mike - Nic Ci nie jest? Kto Ci to zrobił? - spytał zaniepokojony
- Nikt mnie nie pobił. Mały wypadek na drodze. - uspokajałem ich wszystkich.
- Co się tam stało? - zapytał Dave, naprawiając strunę.
- Po prostu... Jakaś młoda dziewczyna gdzieś się spieszyła i nie zauważyła samochodu. Zdarza się. - odpowiedziałem.
- Jak można być tak głupim i nie myśleć co się wokół niej dzieje - zastanawiał się Mike, że skrzyżowanymi rękami.
- Ona nie była głupia. Płakała. Możliwe, że coś jej się stało... Ale co? - zacząłem się zastanawiać.
- Miejmy nadzieję, że jakoś sobie poradzi. - wtrącił się Brad.
Chwila ciszy.
- Ok, bierzmy się do roboty - klasnąłem w dłonie - to będzie nasz ostatni koncert, a potem ostro zabieramy się do pracy nad kolejną płytą.
I zaczęliśmy próbę przed jutrzejszym koncertem. A na próbach cały czas myślałem o tej dziewczynie...

***
Heeej Wam!
Wybaczcie za tak straszną długą moją nieobecność na Wattpadzie ale szkolne obowiązki wzywały i inne sprawy a do tego miałam całkowity brak weny pisania kolejnego rozdziału :(.
Ale udało mi się napisać rozdział z perspektywy Chestera
(Boziu, jak ja się nie mogłam doczekać tego rozdziału 💞)
Domyślam się, że WY też ;) ;) :3.
Podoba Wam się? Postaram się dodać więcej takich rozdziałów z perspektywy Chestera ;).
Do następnego! :*

Każda Wasza gwiazdka i komentarz będą dla mnie największą motywacją do pisania :).

In Between - Między kłamstwem a prawdąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz