4

1.2K 208 78
                                    

Odczekali do nowego roku szkolnego. Nic kompletnie przez te dziesięć miesięcy się nie zmieniło. Poza tym, że Mike stawał się coraz bardziej inteligentny. We wrześniu poszedł do przedszkola.

Pierwszy dzień w nowym miejscu był co najmniej przerażający dla Michaela. Karen pojechała z dzieckiem autobusem i odstawiła przed drzwiami do sali.

Blondynek pchnął drzwi. Zdziwił się, bo na korytarzu panowała głucha cisza, a w środku był całkowity rozgardiasz. Chłopczyk wszedł śmielej do środka. Rozejrzał się wkoło.

Dzieci niemalże wchodziły sobie na głowy. Biegały po parapetach, ciągnęły się za włosy, rzucały zabawkami. Ktoś nadepnął na klocek i zaczął płakać. Inna dziewczynka krzyczała, że ktoś jej zabrał misia. Z kolei blondyn pod ścianą siedział spokojnie. Jego niebieskie oczy skupione były na kolorowance.

Michael stał w drzwiach i kołysał się na piętach. Nigdy nie widział tylu ludzi, zawsze siedział sam w domu. Chociaż nie - jednego razu Karen oddała go pod opiekę sąsiadów, nie wiedział z jakiego powodu. Była to jedna noc. Ale i tak nie można porównać dwójki małżeństwa w średnim wieku do dwudziestki rozbrykanych dzieciaków.

W tym istnym harmiderze nie zauważył opiekunek, które klęcząc bawiły się z dziećmi. Jedna podeszła do zagubionego dziecka.

- Hej, jak się nazywasz? - spytała miłym głosem. Nikt nigdy tak do Mike'a nie mówił. Nikt nigdy do niego nie mówił. Chłopiec zrobił krok w tył.

- J-jestem M-m-michael - zająknął się. Rudowłosa opiekunka uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Cześć, Michael. Gdzie twoja mamusia?

- P-przyprowadziła mnie, poszła - mruknął. Miał cały czas spuszczoną główkę, a wzrok wlepiał w swoje niezwiązane buciki.

- Mogła do nas podejść - szepnęła bardziej do siebie. - No nic. - Wzruszyła ramionami. - Chcesz się pobawić?

Blondyn nieśmiało pokiwał głową. Nigdy nie widział tylu dzieci, tyłu zabawek. Nie był do końca przekonany, czy to bezpieczne. Patrząc na te rozbrykane przedszkolaki, tracił nadzieję, że się tam odnajdzie.

Usiadł w kącie obok chłopca pochłoniętego kolorowaniem. Przyjrzał się mu dokładniej. Nie wyglądał jak Michael. To znaczy - oczywiście, że nie wyglądał identycznie. Po prostu wydawał się być bardzo szczęśliwym, zdrowym chłopczykiem, a gdyby Mike'a ktoś zauważył po raz pierwszy, na pewno by pomyślał, że go głodzą.

Michael wstydził się tych wszystkich rówieśników. Był nieśmiały. Siedział na krzeselkach niedaleko kolorującego, sam nie zajmując się niczym. Po chwili wahania wziął kredki oraz kartkę, które rozłożone były po całym stoliku i zaczął gryzmolić po papierze.

Michael nie pamiętał, jak dwa lata temu po raz pierwszy użył kredek. Był na to za mały. Ale możecie być pewni, że tym razem nikt na niego nie nakrzyczał.

Mały blondynek miał duszę artysty, co idealnie obrazował jego obraz - patykowaty chłopiec z fioletowymi włosami w granatowej koszulce i czarnych spodniach. Mike wybrał takie, a nie inne kolory, ponieważ jasne kredki nie podobały się mu tak bardzo. Może rysunek był koślawy, a Mike wyjechał kredkami poza linię dużo razy, ale w oczach dziecka był śliczny. Widział dokładnie to, co chciał przedstawić - szczęśliwego chłopaka z wielkim uśmiechem na ustach z zielonymi oczami. Przedstawił siebie samego, kim chciałby być w przyszłości.

Nagle od stolika odbiła się czerwona, miękka piłka. Blondynek na chwilę zapomniał, gdzie się znajduje i, co wokół niego się dzieje. Hałas przestał mu tak bardzo przeszkadzać. Uznał nawet, że to całkiem przyjemne uczucie, wiedział wreszcie, że nie jest sam.

Jakaś grubsza szatynka podeszła do niego. Rzuciła mu podekscytowane spojrzenie i podała rączkę.

- Cesz się ze ną poabić? - Brązowooka sepleniła przez szaparę między zębami. Michael przyjrzał się uważniej jej wyciągniętej dłoni, jakby badał, czy to dobre wyjście. Mike był ostrożny.

Dziewczynka wyglądała na miłą i bardzo dobrze wychowaną. Miała dwie kiteczki związane po bokach głowy różowymi wstążkami. Ubrana była w niebieską sukienkę w grochy i białe balerinki.

Uśmiechała się przyjaźnie, przez co jej twarz wydawała się jeszcze bardziej okrągła. Zdecydowanie nie należała do najchudszych dzieci, ale Mike nawet nie zwrócił na to uwagi.

Mike zdziwił się, jak dużo osób w tym pomieszczeniu się się uśmiecha. Prawie każdy aż pokazywał swoje ostatnie ząbki. Blondyn zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Przecież Karen nigdy się nie uśmiechała, więc uważał to za jakąś dziwną czynność. Nie rozumiał, że tak okazuje się radość. Sam nie był nauczony się uśmiechać.

Chwycił dłoń dziewczynki i poszedł z nią na środek sali. Zapomniał już o swoim obrazku.

- Jeśem Ella - powiedziała wysokim tonem. - A ty?

- Michael - rzucił cichutko.

Mike znał swoje imię, głównie dzięki Karen. Zrozumiał, że to, co wykrzykuje to nie słowo, a imię.

- Masz lodzeństwo? Bo ja mam cech baci. Nie lubię ich - zachichotała. - Wczoraj dostałam kotka, lubię kotki. Som pusyste.

Zielonooki przypomniał sobie o swoim pluszaku, którego trzymał na łóżku. To chyba był kotek, Mike właśnie się o tym dowiedział. Oglądał kiedyś reklamę o oddaniu kociąt, teraz połączył fakty.

- Chcę kotka - bąknął.

- Może cesz sobaczyć moego? - zapytała śmiało. - Polubis go. Powiec swojej mamie, ze cesz do mnie psyjść. Mogę ci pomóc.

Była bardzo bystrą i rozgadaną czterokatką. Otwarcie rozmawiała z innymi. Mike miał problem z mowieniem, dawno tego nie robił.

- Och! Zaraz będzie obiad! Estem taka głodna... - Jak na zawołanie, szatynce zaburczało w brzuchu. Podrapała się po koszulce. - Ce jeść.

Michael zastanawiał się, co to jest głód. Może to jest jakieś zwierzę?

Aż do czternastej, blondynek nie opuszczał brązowookiej choćby na krok. Otworzył się trochę bardziej, podczas zabawy lalkami, potem sanochodzikami. Dużo ją wypytywał, a Ella chętnie udzielała najróżniejszych odpowiedzi. Nie całkiem poprawnych.

Następnie przyszedł po nią jej tata. Mężczyzna kucnął, otwierając ramiona. Rzuciła mu się na szyję i przytuliła mocno. Zabrał ją do domu, ale przed wyjściem z sali zdążyła pomachać do samego już Mike'a.

Zielonooki zastanawiał się, gdzie jest jego tata, ale nie chciał spytać o to Karen.

Przez następne dwa miesiące, aż do urodzin, bardzo zaprzyjaźnił się z szatynką. Grubsza dziewczynka sprawiała, że Mike nie był już taki smutny. Stawał się bardziej pewny siebie. Dalej miał problemy z matką, ale też i z rówieśnikami - trudno było mu z nim rozmawiać. Czuł, niepotrzebnie, że jest gorszy.

Podczas czwartego roku życia nauczył się, że warto mieć osobę, która nie sprawia, że się dołujesz, tylko podnosi cię z upadku. Że warto mieć przyjaciela.

*

every year | muke fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz