3

1.3K 210 38
                                    

Młodemu brakowało babci. Nie pamiętał już jej twarzy, ale pamiętał uczucie. Uczucie, którym go darzyła, które mu jako pierwsza pokazała.

Dzięki miłości znienawidził matkę, bo ona jej w sobie nie miała. Miłość była dla Michaela ważna.

Karen nie przeżywała śmierci matki. Nie była jej bliską osobą. Nie uważała jej za rodzinę. Nie widziała, ile jej matka dla niej poświęciła, jak bardzo ją kochała, mimo licznych wad. A potem pokochała jej syna.

Pewnego razu blondynek nie czuł się najlepiej. Złapał jakieś mocniejsze przeziębienie lub grypę, albo anginę. Nie dowiemy się, co mu dolegało, bo nikt nie zabrał go do lekarza.

Wymiotował. Leżał na kanapie i nie wiedział, co się działo. Wymioty są niebezpieczne dla dwuipółletniego dziecka. Mógł w każdej chwili zachłystnąć się, udusić.

Brzuszek bolał go niemiłosiernie. Trząsł się z zimna. Leżał w czterech pustych ścianach sam.

Karen nigdy nie nauczyła się, jak opiekować się dzieckiem. Tym razem odezwał się w niej instynkt macierzyński. Żal jej było patrzeć, jak chłopiec męczy się. Podała mu leki i przebrała brudną pościel oraz pidżamkę, ale nic więcej.

Michael leżał z gorączką jeszcze przez kilka dni. Zasmarkany tonął w chusteczkach, których blondynka nauczyła go używać. Zawsze mniej kłopotów dla niej.

Mike'a codziennie nawiedzały koszmary. Miewał je nieustannie. Płakał przez sen, krzyczał. Nie rozumiał, co oznaczały. Myślał, że działo się to naprawdę. Drżał z nerwów przed każdym zaśnięciem.

Karen nie mogła dłużej znieść jazgotów swego syna. Najczęściej spała w salonie, by choć trochę zniwelować hałas.
Zakrywała twarz poduszką, wkładała stoper do uszu, nic nie pomagało.

Karen, pozbawiona matki jako niańki, została zmuszona do zmieniania trybu życia. Noce spędzała w domu, aby czasami sąsiedzi nie zadzwonili po opiekę społeczną. Karen nie lubiła kłopotów.

Mike dalej leżał chory. Poty objęły całe jego ciało. Bał się. Był przerażony. Jego zielone, wielkie, ciągle ciekawe świata oczyska zaszły łzami. Ostatnie, co w tym momencie chciał zobaczyć, to jego matka.

Weszła nieoczekiwanie do sypialni dziecka, sama nie wiedziała, po co. Mike skulił się na jej widok.

Zmierzyła go surowym wzrokiem, przez co chłopczyk był gotowy rozbeczeć się na dobre. Główka pulsowała mu z nadmiaru emocji.

Zapamiętał, że nie lubił się bać. Zapamiętał, że strach wiąże się z koszmarami nocnymi, matką i chorobą. Nie chciał chorować.

Gorączka oraz inne objawy ustały i można powiedzieć, że Mike czuł się lepiej. Chociaż było z nim coś nie tak. Nie mówił już tak chętnie, zamykał się w sobie. Nie miał do kogo mówić. Nie miał z kim mówić. Nie umiał już mówić.

Cichy Michael dorastał powoli. Z pulchniutkiego niemowlaka stał się wątłym chłopcem, który kończył powoli trzeci rok. Nie jadł dużo, w lodówce prawie nic nie było. Karen wszystko wyrzerała.

Jego matka nie zmieniła się zbytnio - dalej krzyczała, dawała srogie kary, czasem rzuciła talerzem lub dwoma, chociaż jednak coś było inaczej.

Inaczej patrzyła na zielonookiego. Nie z nienawiścią, a smutkiem. Zbyt przypominał jej miłość, za którą przeraźliwie tęskniła. Miała dopiero ponad dziewiętnaście lat, a wiedziała, że był tym jedynym. Na zawsze pozostanie w jej wspomnieniach.

Wiecie, że ludzie potrafią sami wybierać, czy chcą zatrzymać tylko te dobre lub tylko te złe wspomnienia? Karen należała do pierwszej grupy.

Może nienawidziła zachowania Daryla, tego, jak ją traktował. Nieraz budziła się z siniakami, śliwą pod okiem lub rozciętą wargą. Blondynka nie chciała tego pamiętać. Zapamiętała za to, jak po kłótni przynosił jej kwiaty wraz z ulubionymi czekoladkami. Jak szeptał miłe słówka, gdy nie mogla zasnąć. Jak razem się śmiali. Jak mocno go kochała. Kochała go w dzień, nienawidziła w nocy.

Zrujnował jej psychikę.

*
Podczas trzecich urodzin Mike'a nic się nie działo. Blondynek był za mały, by wiedzieć, co to za dzień, a Karen była zbyt pyszna, by założyć mu choć najmniejsze życzenia.

Pamiętała datę narodzin Michaela, Michael zapamiętał swoje trzecie urodziny.

Tego dnia obudził się późno. Słońce już górowalo, więc musiało być po dwunastej. Blondynek nie wychodził z łóżka, bo nie miał po co. Tkwił zakopany w pościeli w swoim łóżeczku.

Patrzył się pusto w sufit i myślał o tych nowych sanochodzikach, które zobaczył w telewizji. Chciałby mieć autko, by móc się nim bawić.

Ktoś uchylił drzwi i za chwilę Mike ujrzał dłuższe blond włosy. Mama popatrzyła na niego łaskawie i położyła śniadanie na łóżko. Zielonooki był minimalnie zdziwiony, ale jak to dziecko, chwycił od razu kanapki i porzarł w ekspresowym tempie. Beknęło mu się.
Wiedział, że lepiej nie wydawać żadnych odgłosów w obecności matki, która aktualnie usiadła przy łóżku. Niepewnie spojrzał na jej twarz. Nie wyrażała uczuć, była obojętna.

Chłopiec spuścił wzrok i pobiegł nim w kierunku swojej pościeli. Były na niej narysowane misie. Mike lubił misie, sam miał jednego.

Był to kotek, którego trzymał na poduszce. Dostał go od babci w pierwsze urodziny. Uwielbiał miłe futerko zabawki i tulić się do niej. Myślę, że spokojnie możemy nazwać kotka jego przyjacielem.

Karen nie opuszczała pokoju syna, co go trochę niepokoiło. Czyżby coś przeskrobał? Zachowywał się niegrzecznie? Kołysał się nerwowo w przód i w tył. Blondynek czuł się niezręcznie.

Podniósł talerzyk i wręczył go kobiecie. Rzucił jej przepraszające spojrzenie, choć sam nie wiedział, dlaczego. Matka popatrzyła na niego smutno i się uśmiechnęła.

Michael zapamiętał ten dzień, ponieważ był to pierwszy i ostatni raz, kiedy Karen się uśmiechnęła.

Od tamtej pory swoje urodziny kojarzył ze śmiercią najbliższej mu osoby oraz narodzeniem zupełnie nowej, której nie znał - inne wcielenie kobiety, którą nazywał mamą.

Podczas trzeciego roku życia Mike nauczył się, że wszystko nieustannie się zmienia, raz na gorsze, raz na lepsze.

*

every year | muke fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz