Rozdział 10

34 5 0
                                    


Gdy tylko, najciszej jak potrafiłem wszedłem do domu, zastałem przy drzwiach swoją mamę.

No to pięknie – pomyślałem, przygotowując się na wygłoszenie przez nią kazania.

– Gdzie byłeś? Bo podejrzewam, że nie szedłeś tą stroną ze swojego pokoju... – Jej głos wręcz nakazywał powiedzieć mi prawdę, ale to, że zbyt dobrze ją znałem, kazał mi skłamać. Wiedziałem, jak bardzo by się wściekła, gdybym powiedział jej o Klarze. Nie tolerowała innej dziewczyny dla mnie niż Rozalia.

– Musiałem się przejść. Nie mogłem spać – powiedziałem spokojnie, idąc za nią do salonu i siadając na jednej z wygodnych kanap.

– Dlaczego nie po ogrodzie? Musiałeś od razu wychodzić poza nasz teren?

– Ogród już mi się znudził. Ale o co tyle problemu? Przecież jest jeszcze w miarę wcześnie. – Wypowiadając te słowa, zdałem sobie sprawę z irracjonalności mojego kłamstwa. Skoro było wcześnie, to dlaczego tak usilnie próbowałem zasnąć?

– Co ty myślisz, że jej dom jest otoczony jakąś czapką niewidką? Widziałam cię. Zabraniam ci się z nią spotykać. Jutro przyjeżdża Rozalia i...

– Właśnie to jej powiedziałem. – Nie chciałem stawiać Klary w niekomfortowej sytuacji przed moją mamą i wmawiać mojej rodzicielce, że nic mnie z nią nie łączy, ale to, co przed chwilą powiedziałem wcale nie było kłamstwem.

– Mimo wszystko, nie pozwalam ci się z nią spotykać. Stać cię na kogoś lepszego. – Cicho prychnąłem.

– Kogoś, dzięki komu zdobędziecie więcej kasy?

– Od jutra będziesz miał dodatkowe godziny zajęć z dobrych manier, bo jak widać ci ich brakuje. – Wiedziałem, że to był koniec naszej wymiany zdań. Nie zmieni zdania co do Klary, a przynajmniej nie na razie, a mi nie pozostawało nic innego, niż przystosowanie się do jej warunków, jeśli ciągle chciałem mieć dach nad głową.

Nie mogąc już nic zrobić, poszedłem do siebie do pokoju. Mimo wielkości naszego domu, czułem się w nim jak w więzieniu. Jakby świat poza nim nie mógł dla mnie istnieć. Napawałem się ostatnimi chwilami bez Rozalii, bo wiedziałem, że od jutra, cały tydzień będzie dla mnie istnym koszmarem. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie, gdybym faktycznie ją poślubił... Nie, to by było zbyt straszne. Nie wytrzymałbym z nią całego życia. Nie chciałem być z kimś, do kogo nie czuję nic. A właściwie nic, co byłoby pozytywnymi odczuciami.

Obudził mnie budzik telefonu. Spojrzałem na godzinę. Była dopiero siódma. Miałem ochotę chociaż na jeden dzień wagarów, ale u mnie nie było takiej możliwości. Nauczyciele prowadzili lekcje specjalnie dla mnie, co było może i bardziej produktywne, ale jednocześnie wykańczało mnie dwa razy bardziej niż chodzenie do normalnej szkoły. Zawsze musiałem uważać na lekcjach i być stuprocentowo skupiony, bo każde pytanie było kierowane do mnie. Nie było obok mnie nikogo, kto mógłby mnie wybawić od odpowiedzi. Nie miałem prawa gorzej się poczuć, zawsze musiałem pracować na pełnych obrotach.

Spojrzałem na dzisiejszy plan zajęć. Dwie godziny matematyki, muzyka, jazda konna, trzy godziny języków obcych. Ten dzień nie był jeszcze najgorszy. Przynajmniej nie było tych dennych zajęć, jak zachować się w towarzystwie, jak należy jeść jakieś danie i ile razy coś przeżuć, zanim sięgnie się po kolejny kęs. Miałem dosyć tego, że każdy mówił mi, jak powinienem się zachowywać. To, co wszyscy widzieli, to nie byłem ja. To były wyuczone zachowania. Tylko przy Klarze mogłem być sobą i niczym się nie przejmować.

Lekcje minęły szybko. Dzisiaj zdecydowanie zbyt szybko. Została mi niecała godzina do przyjazdu Rozalii, zamierzałem pobyć jeszcze chwilę w samotności, ale nie było mi to dane, bo drzwi się otworzył, a ja zobaczyłem w nich nikogo innego, jak właśnie ją.

– No cześć mój dziubasku. – U mnie takie sformułowanie nigdy by nie przeszło, a wszyscy patrzyliby na mnie jak na idiotę. Z ust Rozalii wszyscy uważali to za urocze. Podbiegła do mnie na wysokich szpilkach, których o mało co nie zgubiła z nóg. Chciało mi się z niej śmiać. Była taka nieporadna, że nadal nie mogłem zrozumieć, jak mogła zaimponować moim rodzicom. Nie interesowałem się nigdy sprawami finansowymi, chociaż byłem uczony dobrze nimi zarządzać i pomnażać je w krótkim czasie. Najwidoczniej jej rodzice mieli naprawdę wypchany portfel.

Rzuciła mi się na szyję, przytulając mocno. Ja tylko chwyciłem ją w talii, chcąc trzymać ją na dystans. Przez jej ramię widziałem wchodzących do środka lokai, którzy tachali jej ciężkie, wypełnione po brzegi walizki i stojak z sukienkami. Przecież przyjechała tylko na tydzień, w życiu nie zdąży ich wszystkich wynosić.

Moje życie właśnie stało się istnym koszmarem, z którego będę mógł się obudzić dopiero za siedem dni. Miałem tylko nadzieję, że nie utknę w nim do końca swojego życia.

Jego księżniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz