Rozdział 15

32 5 3
                                    

Siedzenie na jednym z krzesełek przed blokiem operacyjnym było najgorszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Nigdy nie pomyślałbym nawet, że czekanie może być aż tak bardzo stresujące, doprowadzające do obłędu. A jednak...

Co chwilę przechodzili obok mnie lekarze, ale żaden nie pozwolił mi się zaczepić. Nie odpowiadał na moje żałośnie wydukane prośby o jakąkolwiek informację.

Czekałem tam sam. Może powinienem poinformować jej rodziców. W końcu lepiej, gdyby się dowiedzieli ode mnie, niż od policji, ale nie miałem z nimi żadnego kontaktu. No bo skąd niby miałbym wziąć do nich numer? Zastanawiałem się, kiedy się dowiedzą, jak zareagują, czy gdy już tu przyjadą, zostanie im udzielone więcej informacji niż mi. Każda z tych kwestii wydawała mi się nad wyraz ważna, bo odciągała moje myśli od najgorszych scenariuszy.

Nagle zza drzwi wybiegła poddenerwowana pielęgniarka i podeszła do jednego z lekarzy, który szedł w jej kierunku. Mówiła cicho, ale dość szybko. Udało mi się wychwycić tylko jedno słowo: krew. To jednak wystarczyło, żebym zrozumiał, o co chodziło.

Momentalnie poderwałem się z miejsca, podciągając rękaw koszuli po sam łokieć i doskoczyłem do pielęgniarki.

– Ja oddam. Tylko ją ratujcie! – wykrzyknąłem odrobinę za głośno, a spokój lekarza, który mnie minął i jakby nigdy nic wszedł na blok, zdruzgotał mnie jeszcze bardziej. Na szczęście pielęgniarka nie zamierzała mnie zostawiać.

– Niech się pan uspokoi. Ma pan tę samą grupę krwi? – Pokręciłem głową na znak, że nie mam pojęcia. Nigdy do niczego nie była mi potrzebna grupa, więc jej nie znałem. – Gdzie są jej rodzice? Może oni mają tę samą grupę? – zastanowiła się na głos pielęgniarka, a ja miałem ochotę nią potrząsnąć. – Niech pan pójdzie do punktu krwiodawstwa. Pobierzemy krew, oznaczymy grupę. Może się nada... – Wskazała dłonią kierunek, w którym powinienem się udać, a ja od razu nie czekając na dalsze jej słowa pobiegłem w tamtym kierunku. Zrobiłbym wszystko, żeby ją ratować. To moja wina. Gdyby nie była na mnie taka wściekła, nie weszłaby prosto pod koła tego samochodu. Ale dlaczego tak bardzo się zdenerwowała?

Odrzuciłem te natrętne myśli z dala od siebie i tylko mijałem kolejne drzwi, czytając napisy na nich, aż w końcu wpadłem na kogoś. Dwójką idących z naprzeciwka ludzi okazali się rodzice Klary.

– Krew! Ona potrzebuje krwi! – krzyknąłem, ani na moment się nie zatrzymując. Szedłem cały czas dalej, a po chwili usłyszałem odgłosy stawianych obok moich kroków i zorientowałem się, że to mama Klary do mnie dołączyła. Zapewne miała tę samą grupę. Poczułem odrobinę ulgi, chociaż nie wiedziałem, jak dużo krwi straciła Klara i jak dużo jej potrzebowała. Jednak w tej sytuacji każdy mililitr był na wagę złota.

W trójkę staliśmy z powrotem pod blokiem operacyjnym, czekając już trzecią godzinę na jakąkolwiek informację. Z jednej strony to dobrze, że trwało to tak długo. Znaczyło, że nadal żyła. Że cały czas walczyła i nie zamierzała się poddać. Że lekarze robili wszystko, co w ich mocy, żeby jej nie stracić.

Za każdym razem, gdy drzwi się otwierały, moje serce na moment zamierało i zaczynało bić dopiero wtedy, gdy żadna z tych osób nie podchodziła do nas ze straszną informacją. Nie dostarczyli nam żadnej, ale to może lepiej. Im człowiek więcej wie, tym jest gorzej. Czasami niewiedza jest najlepszym, co może być w danej sytuacji. I właśnie teraz tak było.

Nareszcie doczekałem się chwili, kiedy po kilku godzinach, długich godzinach, zza oszklonych drzwi wyszedł zmęczony operacją lekarz.

– Państwo są rodziną pani Klary? – spytał uprzejmym i bardzo spokojnym głosem, przez co miałem ochotę nim potrząsnąć. Powstrzymałem się jednak, kiedy zdałem sobie sprawę, że ledwo stałem na nogach i być może za chwilę będzie musiał także mi udzielać pomocy. Kiedy jej rodzice kiwnęli głową, lekarz kontynuował wypowiedź. – Jej stan jest poważny. Operacja poszła po naszej myśli i bez większych komplikacji. Jedynie... – zawahał się, jakby za późno sobie zdał sprawę, że być może nie powinien nam tego mówić, czymkolwiek to było.

– Jedynie co? – szepnąłem zrozpaczony, bo na żaden inny ton głosu najzwyczajniej nie miałem siły. Moja psychika była na tyle wykończona, że namawiała każdą cząstkę mojego ciała, żeby też się poddała.

– Jej prawa ręka była dość mocno uszkodzona. Jeden z lepszych chirurgów walczył o nią, ale nie jesteśmy w stanie na chwilę obecną stwierdzić, czy odzyska w niej sprawność. Odnośnie jej ogólnego stanu – najbliższe dni będą decydujące. A teraz przepraszam, ale muszę już iść.

Rodzice Klary trwali przytuleni, zalewając się łzami. Ja nawet nie byłem w stanie wykrzesać z siebie słonych łez. Byłem całkowicie załamany. Czy to przeze mnie? W końcu gdyby ze mną nie rozmawiała, nie byłaby zdenerwowana. A może gdybym ją jeszcze chwilę zatrzymał, uspokoił, to to wszystko by się nigdy nie wydarzyło?

Usłyszałem stukot kółek o szpitalną podłogę, a gdy zobaczyłem ją, całą pobandażowaną i podłączoną do milionów małych kabelków i rurek, jedyne co poczułem, to uginane kolana, które nagle stały się jak z waty i gdyby nie stojące za mną krzesełko, runąłbym na ziemię, spadł na samo dno najczarniejszych myśli, i już nie potrafił się stamtąd podnieść.

Jego księżniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz