Luke wzbił wzrok w górę, zauważając jak czerwonowłosy choć z trudem, zaczyna wspinać się po drabinie prowadzącej na dach budynku.
-Nie wiem czy to jest dobry pomysł -przyznał, nadal będąc na dole. Michael zerknął na niego z drabiny, po czym wywrócił na niego oczyma.
-Daj spokój, mam okazję wyrzucić ten pieprzony burdel w powietrze. Tyle lat żyłem ze świadomością że mam karnet, kiedy te kutasy pobierali mi kasę z konta! Nie daruję im tego -warknął, kontynuując swoją wspinaczkę.
Blondyn cicho westchnął, powoli podchodząc do metalowej drabinki, na której szczeblach ułożył swoje roztrzęsione dłonie.
-Dlaczego musisz wchodzić tam przez dach? -krzyknął dość głośno, aby ten zdołał go usłyszeć.
-Bo taki mam kaprys, weź rusz dupę -warknął, ostatecznie wdrapując się na dach.
Hemmings przełknął ślinę powoli krocząc po metalowych szczeblach. Im wiatr mocniej wiał tym większy lęk odczuwał. Jakby w każdej chwili mógł spaść.
Przy paru ostatnich stopniach, wszedł jak najszybciej, aby opaść na twarde podłoże.
Michael spojrzał niepewnie w jego stronę, widząc jak Luke ciężko oddycha.
-Stary, wszystko w porządku? -zapytał niepewnie kucając przy jego roztrzęsionym ciele. Chłopak pokiwał głową, unosząc na niego swoje spojrzenie.
-T-tak, jest dobrze -wyszeptał, powoli siadając na chłodnym podłożu.
Luke od dzieciństwa miał lęk wysokości który z latami znacznie się pomniejszał, dlatego to nie on doprowadził go do tego stanu, a raczej miejsce na którym się znajdował. -Po prostu dziwnie być ponownie w miejscu które miało wszystko zakończyć -wymamrotał nieświadomie, wcale nie chcąc mówić tego Michaelowi. Czuł że i tak nie zrozumie.
-Chciałeś się kurwa zabić?! -warknął, chwytając go mocniej za ramię.
-Byłem głupim nastolatkiem w wieku wymyślonej depresji. Potrafiłem mieć myśli o zakończeniu życia, kiedy mamusia rozgotowała makaron, okej? -burknął, samemu wstydząc się za swoje dawne zachowanie.
-Czyli nie miałeś prawdziwych problemów? -dopytał niepewnie, czując pewną ulgę. Luke skinął głową, jednocześnie widząc jak bardzo Michael stał się blady. Od razu spojrzał na jego nogę, na której opatrunek znów był przesiąknięty krwią.
-Cholera, Michael -jęknął, prędko wyciągając z kurtki świeże opatrunki. Rana musiała zacząć krwawić, kiedy czerwonowłosy wspinał się po drabinie, co kosztowało go wiele wysiłku.
-Odpowiedz mi na pytanie -powiedział twardo, nawet nie zwracając uwagi na swoją ranę.
Luke westchnął, w między czasie zmieniając bandaż.
-Tylko raz, kiedy postanowiłem wejść na dach -mruknął, nie obdarzając go wzrokiem. -Ja... Zawsze byłem najlepszym biegaczem w szkole, pokochałem to. Bieganie stało się częścią mojego życia, wszelkie zawody, wygrane, ale tak na prawdę to nie one były w tym wszystkim najważniejsze. Wystarczył mi sam samotny bieg, który działał na mnie niczym najlepsze lekarstwo. Biegając czułem się jak ktoś inny, zapominałem o wszystkim, aż pewnego dnia -przerwał chwilowo, także zaprzestając bandażowania nogi Michaela. Chłopak niepewnie na niego popatrzył, chcąc jakoś dodać mu otuchy, lecz był w tym okropny.
-Był maj, kolejne zawody. Nie zależało mi na pierwszym miejscu, jednak też nie chciałem zająć ostatniego. Szło mi tak dobrze, prowadziłem przez cały czas -mówiąc wpatrywał się w gwieździste niebo, które w pewnym sensie go koiło. -Aż nie zakręciło mi się w głowie. Czułem jak moje płuca palą, nie potrafiłem zaczerpnąć oddechu. Upadłem, bez sił aby ponownie wstać i biec. Straciłem przytomność, a parę dni później jakiekolwiek nadzieje na to iż będę mógł dalej biegać -w jego głosie wyraźny był żal jak i smutek co spowodowało lekki ścisk w sercu Michaela. -I tak musiałem zrezygnować z biegania przez cholerną astmę. Skreśliła moje wszystkie plany. Skreśliła moje życie, coś co pozwalało mi żyć i być kimś innym. Wtedy nie czułem żadnych oporów, aby mieć takie myśli jak wcześniej przy rozgotowanym makaronie. Bez biegania czułem się martwy, dlatego poszedłem na dach. Na prawdę chciałem to zrobić, czułem tak wielką desperację i w sumie nie wiem co mnie powstrzymało, od spuszczenia nóg w dół i zsunięciu się dłońmi. Jednak gdy teraz o tym myślę, cieszę się że tego nie zrobiłem bo jak widać, nie biegam a dalej jakoś funkcjonuję -powiedział z lekkim uśmiechem na ustach, w końcu spoglądając w stronę Michaela, który przez cały ten czas uważnie go słuchał.
-Cholera stary, nie wiem co bardziej mną wstrząsnęło. Astma, próba samobójcza czy ten biedny rozgotowany makaron -wydusił, na samą myśl aż się wzdrygając. Luke wywrócił z rozbawienia oczami, dokańczając opatrunek Michaela.
Clifford czuł się dziwnie. Nie tyle po usłyszeniu treści historii, co przez sam fakt iż blondyn w ogóle się z nią nim podzielił. No bo jaki w tym sens?
Został przez niego porwany, w dodatku ledwo żył przez swoje przeziębienie, po czym dzieli się z nim czymś tak prywatnym.
-Coś nie tak? -zapytał, widząc dziwny wyraz twarzy Michaela, oraz utkwiony wzrok w ziemi. Chłopak natychmiastowo się otrząsnął, spoglądając w jego stronę.
-J-ja... Nie jestem w cale groźnym przestępcą. Wcale nie chciałem takiego życia, ale wiele mi nie pozostało kiedy ojciec wyrzucił mnie na bruk. Byłem bezdomny przez parę dni, jedzenie zdobywałem po przez kradzież. Nie raz dostałem wpierdol, a nawet tego jednego dnia. Sklepikarz gonił mnie bo podwędziłem mu kabanosiki i wtedy wpadłem na grupkę łysoli. Tak, tych samych którzy chcieli Cię niby okraść. Dzięki nim zyskałem miejsce do zamieszkania, pieniądze i żarcie, a tego na prawdę im nie brakowało -Luke popatrzył na niego ze zdezorientowaną miną, lecz postanowił mu nie przerywać.
Z czasem przekonałem się jak osoby które uważałem za autorytet są jedną wielką kpiną. Ciepłymi kluchami, które tylko zdawały się być groźne. Odszedłem od nich, postanowiłem działać sam. Byłem w tym wręcz świetny, wzbogaciłem się nie jeden raz i znowu wyszedłem na prostą. Wszystko chwilowo się sypnęło kiedy po pijackim melanżu zabiłem człowieka... Ale przysięgam ze to było nie umyślne! Luke nie zostawiaj mnie, błagam! -jęknął uczepiając się silnie jego nogi. Blondyn spojrzał zdezorientowanym wzrokiem w dół, starając się oderwać od siebie czerwonowłosego.
-Gadałeś tak chaotycznie że połowy nawet nie zrozumiałem -westchnął, dźgając go w czoło, kiedy ten nadal przylegał do jego nogi. -Co Cię tak wzięło na zwierzenia?
-Sam nie wiem. Chyba poczułem że także muszę powiedzieć coś o sobie, tak jak zrobiłeś to ty -mruknął, powoli podnosząc się na proste nogi. Grymas spowodowany lekkim bólem wślizgnął się na jego twarz, choć starał się być twardy. -Po mimo tego wszystkiego, jestem kruchy psychicznie, napady są świetne, ale nie morderstwa.. -dodał, mając przed oczami znów te okropne obrazy sprzed paru lat.
-Jak to jest kogoś zabić? -zapytał nic sobie przy tym nie myśląc, jednak oczy Michaela prawie wyskoczyły z orbity.
-Och super, najpierw chcesz zmienić imię na Diego Iglesias i spierdolić do Meksyku, potem dostajesz delikatnej depresji i boisz się cholernych gołębi, a zakończenie jest takie że do dzisiejszego dnia żyjesz w obawie że w końcu Cię złapią -burknął, kierując się z powrotem do zejścia z dachu. Czyli napad na burdel odpada, a Luke już widział w głowie minę Brandona, kiedy usłyszałby iż w końcu tam był. Ech...
-Żyjesz w obawie że złapią Cię za zabicie człowieka, ale za kradzieże nie? -uniósł brwi, powoli kierując się za nim.
-Czy ty musisz Ciągle zadawać pytania? Rusz się -burknął, nieudolnie zeskakując z drabinki, prosto na swoją chorą nogę.
-Gdzie znowu idziemy? -na samą myśl o kolejnej wyprawie, aż dostawał gorączki. -Na prawdę mam już dość -dodał, chwytając się za czoło które aż parzyło.
-Do miejsca przez które przestaniesz mnie brać na poważnie -mruknął, ledwo idąc przez felerną kostkę.
-A czy ja przez ten cały czas brałem Cię na poważnie? -parsknął, zbierając od niego mordercze spojrzenie.
-Nie pierdol tylko chodź.
CZYTASZ
Offense | Muke
Fiksi Penggemar"Jedna noc w roku, podczas której każde przestępstwo staje się legalne." Tamtej nocy, Luke wracał sam do domu, kompletnie nie przejmując się nagłaśnianym przez wszystkie media, zagrożeniem. I to właśnie było jego największym błędem. Grafika na okład...