I

3K 160 51
                                    

Siedziała przy oknie. Ciepłe promienie letniego słońca oświetlały jej pomarszczoną twarz. Zamknęła oczy, uśmiechając się do siebie. Myślała o tym, co wydarzyło się do tej pory, myślała o swoich przyjaciołach. Nadal nie miała pojęcia, dlaczego tamtego zimowego poranka nie zastała ich w domu, dlaczego tak nagle ją zostawili.

Do pokoju weszła młoda kobieta o lśniących, kasztanowych włosach i piwnych oczach. Była do niej w pewien sposób podobna z wyglądu i charakteru.

-Cześć ciociu Edith - powiedziała słodkim głosem, podchodząc do staruszki siedzącej w fotelu i całując ją w policzek.

-Witaj skarbie - odparła lekko zachrypniętym głosem. - Proszę, usiądź - drżącą dłonią wskazała na drugi fotel.

Dziewczyna zajęła miejsce obok i spojrzała za okno.

-Na co tak patrzysz?

-Na słońce. Na niebo, ptaki, drzewa... Wspomnienia.

-Wspomnienia? - Nie rozumiała co to znaczy. Przecież nie można patrzeć na wspomnienia.

-A tak - uśmiechnęła się szerzej - nie rozumiesz? - Alex pokręciła przecząco głową. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę drogie dziecko. - Kobieta wstała i chwiejnym krokiem, podpierając się drewnianą laską podeszła do szafki przy łóżku. Lekko się schyliła i z jej głębi wyciągnęła biało-szarą, lekko podniszczoną i podartą teczkę, po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce. - Proszę. Otwórz ją.

Jej siostrzenica delikatnie otworzyła papierową teczkę. Piwnym oczom ukazał się ręcznie napisany testament.

-Co to jest? - Zapytała z lekkim przerażeniem w głosie.

-Przeczytaj.

"Ja, niżej podpisana - Meredith Harris - spisuję oto na tej kartce papieru swój testament.
Niniejszym zapisuję cały mój majątek mojej siostrzenicy - Alex Collins. Przekazuję jej również wszystkie moje dobra rzeczowe, które znajdują się w moim mieszkaniu.
Mojej siostrze - Tamarze Collins - zapisuję jedną czwartą wszystkich moich oszczędności oraz list znajdujący się w tej teczce.
To wszystko.

Podpisano: Meredith Harris"

-Ciociu, dlaczego? - Spojrzała na nią ze łzami w oczach.

-Skarbie, mam już sto jeden lat. Mój czas tutaj powoli się kończy - nie przestawała się uśmiechać. - Ale zanim odejdę, chcę ci o czymś opowiedzieć. O czymś, o czym nikomu nigdy nie wspominałam.

-To brzmi trochę groźnie - stwierdziła, na co kobieta wybuchła śmiechem.

-To będzie historia o mnie i moich przyjaciołach. Ich rysunki masz w tej teczce.

Położyła testament na małym stoliku, odsłaniając piękne ołówkowe szkice tylko lekko muśnięte kolorowymi kredkami. Przeglądała je z niemałym zachwytem.

-Kim oni są? - Spytała przyglądając się czterem postaciom.

-To, jest Jason - wskazała pomarszczonym palcem na mężczyznę o długich włosach i uwodzicielskim uśmiechem na ustach. Był dość specyficznie ubrany, a na jego ramieniu siedziała mała mysz. - Prowadził sklep z zabawkami, które zresztą sam robił.

-To on zrobił tego króliczka? - Dopytała spoglądając na ciotkę.

-Tak. Mogłabyś mi go podać? - Skinęła głową i szybciutko zgarnęła dwukolorowego pluszaka leżącego na łóżku. - Dziękuję skarbie.

Uśmiechnęła się, ponownie siadając w miękkim fotelu.

-A to kto? - Spojrzała na kolejny rysunek przedstawiający mężczyznę całego pokolorowanego na szaro z odznaczającymi się złotymi oczami i uśmiechem. Owijały go sznurki tego samego koloru.

-Puppet.

-Kto?

-Puppeteer, lub Lalkarz, jak wolisz - odparła. - Ah tak, robił wspaniałe teatrzyki - kąciki jej ust znów uniosły się do góry.

-Teatrzyki? Był aktorem?

-Nie. Marionetkarzem. Wspaniałym i jedynym w swoim rodzaju. - Na chwilę myśli kobiety zaczęły znów krążyć wokół tamtego zimowego poranka.

-Ciociu, ciociu! - Mówiła raz po raz. Starsza kobieta wzdrygnęła się i spojrzała na swoją towarzyszkę. - Coś się stało?

-Nie. Po prostu się zmyśliłam - odpowiedziała i spojrzała na kartkę, którą dziewczyna trzymała w swoich - dość drobnych jak na jej wiek - rękach. - Oh Candy... Wariat jakich mało - zaśmiała się - z nim zawsze było sporo kłopotów.

-Dlaczego?

-Powiedzmy, że ten clown miał nie po kolei w głowie.

-Był clownem? A ten?

-To Laughing Jack. On też był clownem.

-Nie jest zbytnio kolorowy - stwierdziła porównując ich obu.

-Przeżył dość ciężkie chwile. Jeśli starczy nam czasu to ci o tym opowiem.

Jeśli starczy nam czasu -  przełknęła gulę w gardle; nie chciała tracić ciotki. Lubiła z nią rozmawiać mimo iż matka dziewczyny nie potrafiła się dogadać z Meredith.

-Oh, prawie bym zapomniała! Jest jeszcze Pan Glutton.

-Kto? - Zdarzało się, że starsza kobieta mówiła coś, o czym nikt poza nią nie miał pojęcia.

-Pan Glutton to ogromny, pluszowy, pięciometrowy wąż. Niestety biedak siedzi sam u mnie w mieszkaniu i zbiera kurz, ponieważ mimo iż chciałam, to nie pozwolili mi go ze sobą zabrać - zasmuciła się lekko. - Ale już niedługo będzie miał nową przyjaciółkę - spojrzała na piwnooką.

-Ciociu ja nie mogę...

-Owszem możesz. Nie chcę by ktoś obcy robił cokolwiek z moimi rzeczami.

-A mama? Możesz jej wszystko oddać.

Pokręciła energicznie głową.

-Twoja matka tego nie zrozumie. Nigdy niczego nie rozumiała. Zawsze brakowało jej odrobiny luzu i... Wyobraźni. Nie to co tobie moje dziecko - uśmiechnęła się ciepło.

-Ale ja też niczego nie rozumiem. Nie mam pojęcia o czymm mówisz.

-Dlatego chcę ci wszystko opowiedzieć Alex - rzadko mówiła do niej po imieniu. - Ale najpierw zrób nam herbaty, żeby było przyjemniej.

Zadowolona skinęła głową i postawiła wodę na herbatę. Nie miała pojęcia co konkretnie ciotka chce jej przekazać, ale wiedziała, że wysłucha jej do końca. Nawet jeśli to, co powie będzie totalnym absurdem.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz