VII

1K 108 1
                                    

Kolejny już raz w ciągu kilku dni pokłóciła się ze swoimi rodzicami; z płaczem wybiegła z domu w samej bluzie i pobiegła do sklepu. Wpadła z hukiem do środka i rzuciła się Candy'mu na szyję.

-Cukiereczku, dlaczego płaczesz? - Objął ją mocno. Był znacznie wyższy od blondynki, która sięgała mu ledwo do klatki piersiowej. - No już, nie płacz - delikatnie głaskał ją po głowie.

Z każdą chwilą uspokajała się coraz bardziej. Jego intensywny, słodki zapach działał na nią kojąco. W końcu odsunęła się od niego i pociągnęła nosem.

-Już mi lepiej - powiedziała ścierając rękawem bluzy łzy spływające po policzkach.

-Co się stało? - Brzmiał tak, jakby rzeczywiście martwił się o blondynkę.

-Pokłóciłam się z rodzicami. Mogę u was zostać na parę dni? - Spojrzała na niego lekko opuchniętymi, czerwonymi oczami.

-Oczywiście, że tak cukiereczku - uśmiechnął się, odgarniając niesworny kosmyk z jej twarzy. - Jeśli chcesz to możesz spać ze mną.

Pokiwała lekko głową przytakując. Niebiesko włosy wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do pokoju. Nie miała nic przeciwko temu, wręcz pragnęła by ktoś przy niej był i tulił ją do siebie, potrzebowała tego bardziej niż kiedykolwiek.

Postawił brązowooką dziewiętnastolatkę na miękkiej wykładzinie i powoli, niczym namiętną kochankę rozebrał do samej bielizny. Nie protestowała; po tym jak siedziała przed nimi nago, to spanie w jednym łóżku, w samej bieliźnie było mało znaczące.

Sam też pozbył się swoich ubrań, również pozostając w samej bieliźnie. Położyli się na łóżku, a ona wtuliła się w jego umięśnioną klatkę piersiową i zasnęła zapominając o tym, co wcześniej wydarzyło się w jej domu.

Chłonął jej różany zapach, pragnął więcej i więcej. Zagadką było to, w jaki sposób drobna dziewczyna działa na wszystkich domowników. Niczym narkotyk od którego się uzależniasz, sparwia, że z każdą chwilą pragniesz go bardziej.

***

-Ja bym w życiu nie pozwoliła mu się dotknąć - zaprotestowała Alex. Meredith uśmiechnęła się lekko.

-Nie był niebezpieczny. Cóż przynajmniej w moich oczach. Nawet wtedy, gdy dowiedziałam się wreszcie tej brutalnej prawdy.

-Jakiej?

-Czym tak naprawdę zajmują się moi przyjaciele.

***

Gdy się obudziła popołudniu, Candy'ego nie było. Ubrała się i zrobiła sobie śniadanie. W domu panowała zupełna cisza, tak, jakby nagle wszyscy zniknęli. Przeszukała wszystkie pokoje i sklep ale po jej przyjaciołach nie było ani śladu. Jedynym miejscem w którym jeszcze nie sprawdzała, była piwnica. Zbiegła na dół do sklepu i stanęła przed starymi, drewnianymi drzwiami znajdującymi się za ladą. Szarpnęła za klamkę, ale okazały się być zamknięte. Spróbowała jeszcze kilka razy, aż wreszcie ustąpiły i wydały z siebie głośny szczęk. Zaskrzypiały, gdy uchyliła je na tyle by móc wejść do środka. Nie zważając na to, że mogą się za nią zatrzasnąć, ruszyła na dół. Powoli schodziła po kamiennych schodach w ciemność. Zimno sprawiło, że na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Czuła wilgotną, chropowatą powierzchnię ściany której się trzymała.

Na dole znajdowało się ogromne pomieszczenie oświetlone zaledwie tylko jedną małą lampką zwisającą z sufitu. To jest ta jego pracownia? - Zapytała sama siebie. Była przekonana, że będzie to wyglądać inaczej.

Na środku stał srebrny stół. Przejechała opłuszkami palców po zimnej stali. Dostrzegła na nim ciemno czerwone, prawie brązowe, plamki. W pierwszej chwili pomyślała, że to rdza, ale gdy takie same zobaczyła na podłodze wokół, zaczęła w to wątpić. Krew? Ale dlaczego? Przecież Jason robi lalki, z porcelany, do nich nie trzeba krwi.

Rozejrzała się i dopiero teraz zauważyła, że pod ścianami stoją jakieś postacie. Wzdrygnęła się myśląc, że zaraz stanie się coś złego. Ale one po prostu stały i nic nie robiły. Powolutku, małymi kroczkami zbliżyła się do nich.

-Lalki? - Szepnęła dotykając jednej z nich. Wystrojone w różne stroje przeszywały Meredith wzrokiem, jakby zaglądając w głąb jej duszy. Przerażały ją.

Usłyszała cichą melodię dochodzącą z góry, która wyrwała dziewczynę z rozmyśleń. Wróciła z powrotem i idąc za dźwiękiem dotarła do tej części domu, o której do tej pory nie miała pojęcia.

Sala rodem z teatru może nie była zbyt duża, ale z pewnością zmieściłaby ze sto osób. Oświetlona była jedynie scena, na której kobieta w pięknej, błyszczącej sukni do kolan tańczyła do melodii nieznanej jej piosenki. Po dłuższej chwili wpatrywania się, dostrzegła mieniące się w świetle reflektorów złote sznurki, a ich właściciel unosił się nad sceną. Z podziwem oglądała przedstawienie, które nagle zamieniło się w krwawą rzeź. Kobieta została brutalnie rozerwana, a krew rozbryzła się na wszystkie strony. Blondynka była tak przerażona, że aż chciała uciec stamtąd jak najszybciej. Niestety wpadła na Jack'a, który uśmiechnął się do niej łapiąc tuż przez upadkiem na ziemię. Po jej wystraszonej minie domyślił się, że musiała widzieć coś, czego nie powinna.

-Puść mnie! - Krzyknęła wyszarpując się z objęć clowna. Ten jednak nie dał się tak łatwo wykiwać i mocno chwycił dziewczynę za nadgarstek.

-O nie, nie możesz nas tak szybko opuścić Edith - powiedział półgłosem. Miała łzy w oczach, nogi uginały się pod nią, a serce o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Tak strasznie się bała.

***

Alex słuchała ciotki z niemałym zaciekawieniem i zdziwieniem. W co ona się wplątała? - Myślała. Teraz już była pewna, że nie wymyśliła sobie tej historyjki. Jeśli istnieje Pan Glutton, to oni też musieli istnieć. Pytanie tylko, co się z nimi stało?

-Co było dalej? - Spytała kiedy kobieta zamilkła.

-Ah, za chwilę. Coś jeszcze chcę ci pokazać - podniosła się i ruszyła w stronę schodów. Meredith z każdym kolejnym dniem czuła się odrobinę słabiej. Czuła to całym swoim ciałem, choć nikomu o tym nie powiedziała. Zaczęli by ją leczyć, a ona tego nie chciała. Chciała umrzeć w spokoju i ciszy. Po prostu zasnąć i już się nie obudzić.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz