XII

931 100 5
                                    

Nie obchodziło ją to, czy ojciec pobiegł za nią czy nie i tak nie mieli pojęcia gdzie jej szukać.

Weszła do środka lekko zdyszana i oparła się o drzwi.

-Hej - dostrzegła przed sobą uśmiechniętą twarz czarno białego clowna.

-Hej... - wysapała.

-Coś się stało? - Lekko przekręcił głowę zadając pytanie.

-Nie... Tak. - Odetchnęła. - Znów pokłóciłam się z rodzicami. Znaczy może nie tyle pokłóciłam co mnie zdenerwowali - spojrzała na niego. - Mogę z wami zostać prawda?

-Oczywiście - uśmiechnął się szerzej. Meredith również słabo się do niego uśmiechnęła.

***

-Mieszkałam z nimi przez rok może nawet dłużej, podczas gdy moi rodzice szukali mnie niewiadomo gdzie.

-A ty cały czas byłaś w pobliżu.

-Dokładnie. Ale oni o tym nie wiedzieli, byli pewni, że zaginęłam, a w ostateczności pewnie byli skłonni pogodzić się z moją śmiercią.

-Mogłaś dać im znać, że żyjesz, że nic ci nie jest.

-Mogłam. Ale nie chciałam, to miała być nauczka. Mieli mnie za nieodpowiedzialną, głupią nastolatkę, więc właśnie tak się zachowałam. Nadal twierdzę, że sobie na to zasłużyli.

***

Pilnowała sklepu, podczas gdy Jason pracował nad swoją kolejną lalką.

-Bu. - Usłyszała za plecami przez co wystraszyła się i gwałtownie podniosła z krzesła.

-To nie było zabawne! - Odwróciła się w stronę złotookiego ducha, który uśmiechał się do niej zadziornie.

-Twoja reakcja była - mówił wesołym tonem głosu.

-Tak, tak. Śmiej się ze mnie. Marionetkarzu. - Na jej usta wtargnął niewielki uśmieszek. Puppeteer spojrzał na nią bardziej poważnie. Nigdy tak się do niego nie zwracała; lekko go to zdziwiło.

-A gdzie się podział Puppet? - Zapytał. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami z uśmiechem, odwracając się do niego plecami.

-Cukiereczku! Mój kochany cukiereczku - przed nią stanął Candy, opierając się łokciami o blat lady.

-Co się stało Candy? - Spytała swoim słodkim, melodyjnym głosem, który niebieski clown tak bardzo uwielbiał.

-Nudno mi.

-Ojej, i co teraz?

-Zróbmy coś.

-Nie mogę - uśmiechała się. - Pracuję.

-Jason nie powinien cię tak przemęczać - marudził, co jeszcze bardziej bawiło Edith. Według niej Candy był słodki i uroczy. Być może właśnie stąd wzięło się jego imię?

-Przesadzasz Candy.

-Wcale nie. Zagarnia cię dla siebie.

-A czy ja ci przypominam zabawkę? - Spojrzała na niego, a ten poczuł się wyjątkowo niekomfortowo.

-N-no nie - leciutko się zarumienił. - Ale ja też chcę spędzić trochę czasu sam na sam z cukiereczkiem.

Zaśmiała się. W tamtym momencie przypominał jej takie duże dziecko.

-Dobrze. Jeśli chcesz, później możemy coś razem porobić, ok?

Przytulił ją, kompletnie ignorując fakt, że dzieli ich dość spora lada.

-A ja to co jestem? - Usłyszała za sobą naburmuszony głos ducha.

-Spokojnie. Ja się przecież nie rozdwoję tak?

-Pff. - Prychnął i poleciał w tylko sobie znanym kierunku. Uraziłam go? - Myślała.

***

-Bili się o ciebie - stwierdziła z uśmiechem. - Pewnie nie miałaś tam łatwo, co?

-Tak, było ciężko - kąciki jej ust uniosły się do góry. - Każdy z nich chciał mieć mnie dla siebie, a ja nie byłam w stanie się rozdzielić. Ale jakimś cudem dawałam radę.

-Nie męczyło cię to?

-Nie. Może i bywali zaborczy, ale traktowali mnie w wyjątkowy sposób. Czułam się dzięki nim doceniana, zauważana, a przede wszystkim kochana. Tak, każdy z nich kochał mnie na swój własny, pokręcony sposób.

-Skąd możesz to wiedzieć? - Wzruszyła ramionami i odparła spokojnym tonem głosu:

-To się po prostu czuje skarbie. O tutaj - przyłożyła dłoń do swojej klatki piersiowej. - Ja też ich kochałam. Każdego z osobna.

Widziała uśmiech na twarzy ciotki. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że kryje on wiele bólu, który spowodowany jest utratą tych jakże ważnych w życiu Meredith osób.

-Ciociu.

-Tak?

-Ile oni właściwie mieli lat?

Zmarszczyła brwi nie wiedząc co ma odpowiedzieć.

-Nie mam pojęcia. Nigdy ich o to nie pytałam.

-Rozumiem. Wiek nie gra roli tak?

-Dokładnie - zaśmiała się. - Choć myślę, że pewnie mocno bym się zdziwiła gdyby mi powiedzieli.

-W końcu byli demonami.

-W rzeczy samej skarbie. Demonami, ale kochanymi. Moimi przyjaciółmi.

-Przykro mi.

-Dlaczego?

-Bo już ich nie ma. Co tak właściwie się z nimi stało? - Zapytała wreszcie.

-Spokojnie. Wszystko po kolei drogie dziecko. A teraz lepiej wracaj już do domu. I pozdrów ode mnie swojego narzeczonego - uśmiechnęła się.

-Dobrze ciociu - ucałowała ją i wyszła.

Wrażenie samotności i depresja nasiliły się wraz z wyjściem Alex. Tęsknota to jednak najgorszy rodzaj bólu.

-Jeszcze tylko kilka dni - wyszeptała. Cieszyło ją to, że już dłużej nie będzie musiała się trudzić. Nie bała się śmierci, wręcz czekała na nią. Postrzegała ją jako swoją wybawicielkę. Bo gdy ona nadejdzie, to cały ból i cierpiernie ją opuszczą. Raz na zawsze.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz