II

1.8K 139 15
                                    

Szła brukowaną ulicą z rękami w kieszeniach rozpiętej kurtki i spuszczoną głową. Był wczesno wiosenny wieczór; na dworze było jeszcze dość jasno i pochmurno. W pogodę taką jak dziś, kiedy w każdej chwili może zacząć padać, raczej mało kto decyduje się na spacer. Lecz ona - Meredith Harris - miała to za nic; chciała wyjść na spacer więc to zrobiła. Nie obchodziła ją pogoda ani nic z tych rzeczy.

Niczym małe dziecko wskoczyła w niewielką kałużę, w efekcie czego woda rozbryzła się dokoła. Uśmiechnęta ruszyła dalej. Spacerowała tak już od kilku godzin kompletnie nie przejmując się tym, że robi się już naprawdę ciemno i coraz zimniej.

Uliczne latarnie rozbłysły żółtawym blaskiem. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na nie. Już miała postawić kolejny krok, lecz ze sklepu obok którego się zatrzymała, ktoś dosłownie wyleciał przez witrynę prosto pod jej nogi.

Niebieskowłosy mężczyzna wylądował twarzą w kałuży lecz natychmiast się podniósł. Spojrzał na nią i uśmiechnął się zalotnie.

-Chodź tu! - Usłyszała krzyk dobiegający ze środka. Naraz zobaczyła kolejnego ktosia wychodzącego - i jak się domyślała, wściekłego - na zewnątrz. Ten z kolei wyglądał dość specyficznie; białe włosy sięgały mu do ramion, oczy lśniły zielonym blaskiem, a ręce od łokci były czarne i zakończone szponami.

-Ogarnąłbyś się Jason. Nie widzisz, że mamy gościa - ton głosu clowna - sądząc po stroju - był dość dziwny.

Białowłosy spojrzał w stronę blondynki i jakby natychmiast się uspokoił, podchodząc do niej. Jego włosy przybrały kolor głębokiej czerwieni, ręce też wyglądały już normalnie, a oczy stały się bardziej miodowe.

***

-Wybacz ciociu, ale czegoś nie rozumiem - powiedziała odstawiając kubek na stolik. - Na twoim rysunku Jason wygląda normalnie. Dlaczego powiedziałaś, że miał białe włosy i szpony?

-Widzisz, bo oni nie byli normalni - upiła łyk - żadne z nas takie nie było.

-To znaczy?

-Jason i Candy byli kimś w rodzaju demonów. Gdy Jason wpadał w szał, właśnie tak wyglądał, zmieniał się i bywał niebezpieczny.

-Z Candy'm też tak było?

Pokręciła głową.

-On tak nie potrafił. Przynajmniej ja o niczym takim nie wiem.

-A co z pozostałą dwójką? Jackiem i Puppeteerem? Oni też byli demonami?

-L.J był zabawką z pudełka. Ty pewnie nie wiesz jak to wygląda, jesteś trochę za młoda, teraz już nie robią takich rzeczy - podniosła się powoli i ściągnęła z półki niewielkie, niebiesko złote pudełeczko i wręczyła je siostrzenicy. - Zakręć korbką - poleciła.

Dziewczyna zakręciła nią, a z pudełeczka wydobyła się stara melodia, o której prawie nikt już nie pamięta.

-Pop goes the weasel - zaśpiewała staruszka przymykając oczy z lekkim uśmiechem na ustach.

Ze środka, ku zdziwieniu Alex, wyskoczył kolorowy pajacyk.

-To jest właśnie Jack z Pudełka. Kiedyś były bardzo popularne, teraz już nikt o nich nie pamięta.

Jej siostrzenica zamknęła wieczko i zdmuchnęła z niego sporą ilość kurzu.

-Dla naszej kochanej Meredith - przeczytała i przewróciła zabawkę w dłoniach. - J.T.T.M?

-Jason The Toy Maker. Tak brzmiało jego nazwisko, o ile można to tak nazwać.

-Adekwatne do tego czym się zajmował.

-Po części.

-Jak to? - Spojrzała pytająco na ciotkę.

-Wszystko w swoim czasie skarbie. Teraz wracamy do mojej opowieści.

***

-Witaj. Jestem Jason - przedstawił się, lekko się kłaniając.

-Meredith - odparła półgłosem zdezorientowana.

-Bardzo mi przykro, że musiałaś to oglądać. Ten... Przygłup - wybrnął, choć było widać, że na usta cisnęło mu się ostrzejsze określenie - trochę mnie zdenerwował - posłał mu mordercze spojrzenie, a ten uśmiechnął się, nic sobie z tego nie robiąc.

-Nic się nie stało. Tylko szkoda szyby. I tych zabawek - zwróciła wzrok w stronę rozbitego szkła i zniszczonych porcelanowych lalek.

-Nic nie szkodzi. Naprawię je.

-To ty je robisz? - Spytała z niedowierzaniem i podziwem zarazem. Nie pierwszy raz przechodziła obok tego sklepu, a za każdym razem gdy to robiła, ukradkiem spoglądała na ślicznie wystrojone laleczki stojące w witrynie. Podświadomie pragnęła mieć jedną z nich dla siebie.

-Tak. Podobają ci się?

-Są przepiękne.

-Jeśli chcesz, mogę dać ci jedną w prezencie. Ale musisz mi coś obiecać.

-Co? - Niewiele nad tym myślała. W tamtym momencie pragnęła posiąść jedną z lalek Jasona.

-Przyjdziesz tu jutro.

-Ale po co?

-A dlaczego nie? Chciałbym cię bliżej poznać Meredith - uśmiechnął się.

-Ja też bym cię z chęcią bliżej poznał cukiereczku - niebiesko włosy oblizał usta.

-Zamknij się Candy. - Wysyczał, a jego oczy znów błysnęły zielonkawym kolorem. - To jak będzie? - Spojrzał na blondynkę.

-Dobrze - uśmiechnęła się - przyjdę jutro. Obiecuję.

-To dobrze - chwycił ją za rękę i zaprowadził do środka. - Wybierz sobie którąś.

Przeszła między półkami uważnie przyglądając się każdej z osobna. W końcu zatrzymała się przy jednej, ubranej w czarno czerwoną, koronkową sukienkę. W ciemno brązowe włosy miała wpiętą maleńką różyczkę.

-Wezmę tą - stwierdziła.

-Proszę bardzo Edith - był pierwszą osobą - oprócz rodziców i siostry - która tak do niej powiedziała.

-Dziękuję - uśmiechnęła się i szczęśliwa ruszyła do domu.

***

-Gdzie jest ta lalka? Nie widziałam jej tu nigdzie.

-L.J mi ją rozbił. Jason miał ją dla mnie naprawić i sądzę, że to zrobił, lecz nigdy nie dostałam jej z powrotem.

-Może po prostu zapomniał.

-Może. Tego się już nie dowiem.

-A co było dalej? Wróciłaś tam?

-Aaa... Tego dowiesz się jutro. Jest już dość późno i chyba powinnaś wracać do domu, nie sądzisz?

-Tak. Mama znów będzie się mnie czepiać, że spędzam z tobą za dużo czasu, a chciałabym ją jeszcze dziś odwiedzić.

-Pozdrów ją ode mnie - uśmiechnęła się.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz