V

1.1K 104 0
                                    

Meredith przychodziła do sklepu codziennie, cały czas pamiętając o tym, by nie brać cukierków od Laughing Jack'a. Choć przyznała przed samą sobą, że trochę - a nawet bardzo - ją przerażają, to jednak coś ciągło ją w ich stronę; chciała tam przychodzić choćby nie wiem co, nawet gdyby świat się walił to ona chciała być właśnie tam.

Domyślała się, że prawdopodobnie pod otoczką zwykłych - dość nietypowych trzeba przyznać - przyjaciół, kryje się coś, co być może nie jest do końca dobre. Mimo wszystko chciała w tym uczestniczyć, być częścią tego, czymkolwiek to było. Była pewna, że któregoś dnia wciągną ją w to, a wtedy już nie będzie odwrotu.

Jej rodzice i czternastoletnia siostra nie mieli pojęcia dlaczego tak nagle zaczęła częściej wychodzić z domu. Zazwyczaj robiła sobie spacery raz do dwóch razy w tygodniu, a teraz codziennie gdzieś znikała. I chociaż mówiła im prawdę, że idzie do przyjaciół, oni jej nie wierzyli. Wymyślili sobie, że blondynka wpadła w złe towarzystwo (co w sumie poniekąd było prawdą).

-Ale jak to!? Przecież ja nic złego nie robię! Nie możesz mi zabronić spotykać się z przyjaciółmi, mam dziewiętnaście lat! - Była już bliska łez. Od dłuższej chwili wykłócała się z rodzicami o to, że naprawdę nie mają się o co martwić.

-Dopóki mieszkasz pod naszym dachem będziesz się nas słuchać. Nie ważne ile masz lat. - Powiedziała ostro jej matka. Dziewczyna posłała im tylko groźne spojrzenie po czym zamknęła się w pokoju.

Nie rozumiała dlaczego jej nie wierzą. Może i czasem miała problemy z mówieniem prawdy i gdy była w wieku siostry uwielbiała się wymykać z domu bez pytania, ale przecież nigdy w życiu nie pomyślałaby o wzięciu narkotyków czy wypiciu alkoholu, nie wspominając już o papierosach, na których dym była uczulona. Skuliła się na łóżku i zaczęła cicho łkać.

***

-Dlaczego nie pozwalali ci się z nimi widywać? Przecież mówiłaś prawdę.

-Ale oni mi nie wierzyli. Nie mam pojęcia dlaczego - zamilkła na chwilę. - Choć tak w sumie, to może być wina moich wybryków, gdy byłam jeszcze młodsza. Mama zawsze mi mówiła, że po tym jak skończyłam trzynaście lat, zaczęło mi trochę jakby odbijać i miewałam różne, czasami szalone, pomysły.

-Znam to. Moja mama też raczej nie jest zbytnio optymistycznie nastawiona do życia - westchnęła.

-Zawsze taka była. Od najmłodszych lat. Nigdy się nie zmieniła - odparła bez emocji. Dla niej to już nie miało znaczenia, czas Meredith Harris dobiegał końca czy tego chciała czy nie.

***

Robiła się coraz bardziej głodna. W brzuchu burczało jej niemiłosiernie, lecz ona nie chciała wyjść z pokoju. Choćby miała głodować nie pójdzie do kuchni, nie ma ochoty oglądać swoich rodziców.

W lekkim półmroku, w kącie pokoju dostrzegła coś złotego.

-Sznurki - szepnęła sama do siebie. Zaczęła rozglądać się wokół szukając ich właściciela. - Puppet, jesteś tu? - Spytała półgłosem. Nie dostała odpowiedzi. Czy to możliwe, że z głodu ma już halucynacje?

-Wybacz, mówiłaś coś? - Dziewczyna lekko podskoczyła na dźwięk znajomego głosu.

-Co ty tu robisz? - Spojrzała na ducha, którego złoty uśmiech mienił się w półmroku.

-Nie przyszłaś więc my przyszliśmy.

-My?

-No a kogo się spodziewałaś? Świętego Mikołaja? Phi - przez okno do pokoju wtargnął Candy, który potykając się o coś padł dziewczynie na kolana. - No hej - posłał jej uwodzicielski uśmiech, a ta zaśmiała się cicho.

-A gdzie jest Jason i Jack? - Spytała, bawiąc się włosami clowna.

-Nie otworzyłaś pudełka? - Niebiesko włosy spojrzał na blondynkę. Jego różowo fioletowe oczy świdrowały ją na wskroś.

-Jakiego pudełka? - Przeniosła wzrok z Candy'ego na Puppeta, a ten wskazał palcem na brzeg łóżka. Rzeczywiście stało na nim pudełko z korbką. Zakręciła nią, a z zabawki zaczęła lecieć znajoma jej melodyjka. Była pewna, że już gdzieś takową słyszała. Gdy dobiegła końca, ze środka wyskoczył Jack, rzucając się dziewiętnastolatce na szyję i mocno tuląc.

-Edith! - Zaśmiała się słysząc jego wesoły głos.

-Złaź ze mnie debilu! - Krzyknął Candy, który aktualnie był przygnieciony ciężarem L.J'a. Zepchał go, a jego przyjaciel spadając na podłogę, pociągnął go za sobą.

-Ej uspokójcie się trochę. Robicie za dużo hałasu - mówiła z uśmiechem na ustach. Na szczęście do pokoju zamiast jej rodziców czy też siostry wszedł Jason.

-Czy wy nie możecie być spokojni chociaż przez chwilę? - Spoglądał na nich z góry lekko poirytowany. - Przez was Meredith będzie mieć przechlapane.

-Jest dobrze. Nic się nie stało - posłała mu ciepły uśmiech. Chciał by robiła to jak najczęściej, bo gdy widział jak kąciki jej ust się unoszą, to gdzieś tam, w głębi swej demonicznej duszy czuł błogi spokój.

-Możemy z tobą zostać, prawda? - Jack patrzył na nią z podłogi podczas gdy ona cały czas siedziała na łóżku.

-Jak długo tylko chcecie - cieszyła się, że jednak może spędzić resztę tego dnia razem z nimi.

***

-To takie miłe. Przyszli do ciebie, gdy ty miałaś szlaban. To się nazywają przyjaciele.

-Masz rację - uśmiechnęła się. - Choć bywali nieco zaborczy.

-Dlaczego?

-Wszystko w swoim czasie skarbie. Pamiętaj by jutro przyjść wcześniej, mam ci sporo rzeczy do pokazania.

-Dobrze ciociu - cmoknęła ją w policzek. - Do zobaczenia jutro - pomachała jej i wróciła do domu, gdzie jej narzeczony czekał już z kolacją.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz