X

973 105 3
                                    

-Co do Puppeteera... On właściwie tak jakby pomagał ludziom.

-Zabijając ich? Trochę to niedorzeczne.

-W rzeczy samej skarbie. Chodzi o to, że... Nie wiem w jaki sposób ci to wytłumaczyć - powiedziała w prost. - Z początku myślałam, że się mści, jest swego rodzaju poltergeistem. Ale się pomyliłam, wcale się nie mścił. Pomagał ludziom, którzy, jakby to powiedzieć, niezbyt radzili sobie w życiu, po prostu posyłając ich na tamten, być może lepszy, świat.

-To głupie. Przecież mógł im pomagać inaczej - stwierdziła.

-Może tak, a może nie. W końcu był przecież tylko duchem władającym złotymi sznurkami.

Wiatr wiał lekko w kierunku przeciwnym do którego szły. Był znimny i niósł ze sobą intensywny zpach deszczu. Będzie padać, i to już niebawem. Jeśli nie chciały zmoknąć, to musiały się trochę pospieszyć.

'Zwą mnie Lalkarzem.
Moje palce chude i moje ręce poplamione mymi łzami. Do lalek, którymi steruję moimi nićmi i snami.'

Śpiewała słodkim tonem głosu.

'Zwą mnie lalkarzem.
Nie mam nikogo jak ty.
Nikt nie dostrzegł wartości mojej przyjaźni.
Ale na końcu i tak nazywają mnie przyjacielem.
Z nitkami i snami.'

Jej głos brzmiał hipnotyzująco. Alex czuła się jak w transie, mogła iść za ciotką choćby na sam koniec świata.

'Zwą mnie Lalkarzem.
Moje ciało mroczne i głodne złote oczy.
W nich nikt nie jest samotny.
Z nitkami i snami.
Powinnaś być moją przyjaciółką.'

Po tych słowach zamilkła. Przez krótki odcinek drogi szły w milczeniu.

-Powtarzał ten wierszyk za każdym razem, gdy znajdował nową ofiarę.

-Chwytliwy - skomentowała. - Nawet bardzo.

Meredith uśmiechnęła się lekko. Przed oczami widziała złote sznurki.

***

-Hej Puppet - posłała mu ciepły uśmiech, wchodząc do mieszkania.

-Hej. Co tam? - Spytał jakby od niechcenia patrząc na dziewczynę złotymi oczami.

-Dlaczego właściwie są złote?

Wzruszył ramionami. Nigdy wcześniej nikt go o to nie pytał.

-Nie mam pojęcia. Już takie po prostu są.

-Podobają mi się - stwierdziła otwarcie. Zrobił lekko zdziwioną minę; kolejna rzecz, której do tej pory nikt mu nie powiedział.

Rozmawiała z Lalkarzem, gdy nagle poczuła czyjeś ramiona owijające się wokół jej talii.

-Cześć cukiereczku - wyszeptał blondynce do ucha.

-Łaskoczesz Candy - zaśmiała się. Pomimo nadal utrzymującego się strachu przed tym, że coś mogą jej zrobić, nie przestała do nich przychodzić. Byli dla niej podporą i odskocznią od innych, głupich problemów.

Nie puścił jej tak szybko. Pozwolił sobie potrzymać ją tak przez dłuższą chwilę. Dziewczyna nie zważając na niego nadal kontynuowała rozmowę ze swoim złotookim przyjacielem. Znów czuła się tam jak w domu.

***

-To nie jest koniec prawda? - Były już prawie pod ośrodkiem.

-Oczywiście, że nie skarbie. To ledwie początek - uśmiechnęła się.

Gdy weszły na teren Melancholy Hill, powoli zaczęło padać. W prost idealnie zdążyły wrócić ze wspólnej wycieczki.

Alex odprowadziła ciotkę do jej pokoju, pożegnała się z nią i wyszła. Jak tylko opuściła pomieszczenie, Meredith opadła ze zmęczeniem na miękki materac. Czuła jak dzień po dniu opada z sił, jak każdego dnia jakaś drobna część jej, po prostu umiera. Już niedługo - myślała z uśmiechem. Przeżyła już wystarczająco, jest gotowa by odejść w spokoju.

Wślizgnęła się pod pościel pachnącą lawendą. Nakryła się kołdrą po samą szyję by było jej jak najcieplej. Zasnęła mając w głowie wierszyk Puppeteera.

Śnili jej się. Cała czwórka. Znów mogła ich zobaczyć, znów była młoda. Coś do niej mówili, ale ona ich nie słuchała, była szczęśliwa jak nigdy. Ponownie, po tylu latach czekania mogła ich przytulić. Ale to był tylko sen.

Leżąc w ciemnościach, wpatrywała się w sufit tuląc pluszowego króliczka. Ból, który czuła w tej chwili był okropny; miała wrażenie, że z każdym jej oddechem on nasila się coraz bardziej. Minęło już tyle lat odkąd ostatnio ich widziała, tyle lat spędzonych w tęsknocie za ukochanymi przyjaciółmi.

Pamięta jak płakała każdej nocy po ich odejściu. Od tamtego zimowego poranka, gdy nie zastała ich w domu, ból i samotność nie odstępywały jej na krok. Nawet wtedy, a zwłaszcza wtedy, gdy przebywała z innymi ludźmi. Czuła, że już nie ma komu się dosadnie wyżalić, do kogo pójść, gdy będzie potrzebować wsparcia, nikt nie powie do niej cukiereczku, nie obdarzy taką czułością jak Jason, żadne złote sznurki nie oplotą jej znienacka podnosząc do góry, nie usłyszy dźwięków akordeonu Jack'a, już nie. To minęło, a ona nie mogła tego przywrócić nawet jeśli bardzo chciała. Pozostało jej tylko czekać na upragnioną śmierć.

Płakała nawet teraz. Słone łzy spływały po pomarszczonych policzkach. Z całej siły tuliła pluszaka do piersi. Miała prawo płakać, ryczeć ile wlezie, jej życie dobiega końca więc teraz nikt jej nie powie żeby przestała. Wylewała z siebie cały ból, smutek i żal, który do tej pory się w niej kłębił.

Krople deszczu uderzały o szybę, wystukując nierówny rytm. Rozpadało się na dobre. Meredith wstała z łóżka i chwiejnym krokiem - bez laski - podeszła do dość dużego okna. Sięgnęła do klamki i otworzyła je na całą szerokość. Naraz poczuła na ciele chłodny wiatr i krople deszczu niesione przez niego. Chłonęła świeże powietrze pachnące wilgocią oddychając pełną piersią.

-Już niedługo - wyszeptała. - Zostało mi jeszcze tylko kilka dni. Muszę dokończyć moją historię nim odejdę - zamknęła okno i wróciła z powrotem do łóżka.

Bad FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz