rozdział 5

551 69 27
                                    

Resztę dnia spędziliśmy, siedząc na trawie, podziwiając piękny widok i rozmawiając.
Gdy Słońce zaczęło zachodzić za horyzont oboje wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę domów, nie przerywając konwersacji.
Rozmowa nie miała jednego tematu, którego się trzymaliśmy - był zmieniany co chwilę.

Powoli spacerowaliśmy. Dookoła świeciły tylko nieliczne latarnie oraz światła przebijające się przez zasłony w oknach budynków. Otoczenie tworzyło miłą atmosferę, a uroczy Frank u boku tylko dopełniał ideał chwili.

Czekaj, co?
Czy ja właśnie nazwałem Franka uroczym?

Wracając, było świetnie. Po prostu świetnie. Do czasu, kiedy doszliśmy do domu Iero. Był duży, biały, z zadbanym ogrodem. Typowy amerykański dom.

– Więc – odchrząknąłem – chyba się żegnamy.

– Uhm, tak. Do zobaczenia?

– Może jutro rano, przed szkołą? – zapytałem z lekką obojętnością. Nie mogę zawsze być taki milutki.

– Dobrze. – odpowiedział, po czym odwrócił się w stronę drzwi, a ja zacząłem odchodzić w kierunku swojego mieszkania. – Gerard? – zawołał, po chwili.

– Huh? – odwróciłem się.

– Dziękuję.

– Za co? – zapytałem zdziwiony. Nic jeszcze nie zrobiłem.

– Powiedzmy, że za dzisiaj.

– Oh, okej? Trzymaj się. – pożegnałem się i odchodziłem już od drzwi, kiedy Frank ponownie mnie zawołał.

– Gee! – odwróciłem się na pięcie z pytającym wzrokiem. – Mogę.. Uh, twój numer telefonu? – przerwał na chwilę. – Znaczy – zamrugał kilka razy. – żeby móc się jakoś skontaktować, czy coś.. – dodał niepewnie i spuścił wzrok. Wyjąłem z kieszeni jakiś paragon i podszedłem do chłopaka.

– Masz coś do pisania? – Iero jakby oblany lodowatą wodą, pobiegł wgłąb domu i po chwili wrócił z poproszoną przeze mnie rzeczą. Chwyciłem za długopis i nabazgrałem swój numer na pomiętym świstku papieru, po czym podałem go Frankowi. – Proszę.

– Dzięki. – powiedział nadal niepewnym głosem, a ja zacząłem odchodzić w stronę swojego mieszkania.

Kiedy znalazłem się w domu, zrzuciłem z siebie kurtkę i poszedłem od razu pod prysznic. Zimna woda jest dobra na wszystko.

Stanąłem przed kabiną i zdjąłem z siebie wszelkie ubrania, po czym wszedłem do niej. Odkręciłem wodę, a gdy jej chłodny strumień dotknął mojej bladej skóry lekko się spiąłem, ale chwilę później z powrotem rozluźniłem. Stałem oparty głową o równie zimne, co woda kafelki i myślałem o wszystkim, a głównie o dzisiejszym dniu. A dokładniej o moim zachowaniu. Pierwszy raz od pieprzonych dwóch lat - o ile nie dłużej - byłem dla kogoś miły. Nawet nie starałem się być miły dla rodziny, kiedy przyjeżdżała w odwiedziny "aby zobaczyć ukochanych krewniaków". Można nawet stwierdzić, że często traktowałem ludzi z góry. Byłem dla wszystkich oschły. Jeśli już się do kogoś odzywałem - a było to rzadkie zjawisko - rzucałem czymś niemiłym lub krótką odpowiedzią. Zbyt długi kontakt z ludźmi nie wychodził mi na dobre. Frank musiał mieć w sobie naprawdę coś niezwykłego, skoro nawet się zaśmiałem w jego towarzystwie. Jeszcze nie wiedziałem, co to było, ale musiało być wyjątkowe, bo od początku dnia, w którym Frank się zjawił w klasie miałem dobry humor i byłem miły dla tego chłopaka.

Rozmyślałem tak piętnaście minut. Kolejne pięć przeznaczyłem na umycie się. Wyszedłem czysty z łazienki, ubrałem się w piżamę i ułożyłem w wygodnej pozycji w łóżku, nastawiając po tym budzik. Leżałem jeszcze chwilę bez ruchu, kiedy w pokoju rozległ się denerwujący dźwięk powiadomienia. Chwyciłem telefon, aby je sprawdzić, mrużąc przy tym oczy pod wpływem rażącego światła ekranu.

Nieznany numer:

Hej, tu Frank. Zapomniałem ci podać swój numer. Spotkamy się jutro w szatni przed lekcjami?

Zapisałem szybko nowy kontakt i odpisałem Iero krótkie "tak".

***

Obudził mnie irytujący, głośny dźwięk. Muszę zmienić budzik. Niechętnie zwlekłem się z łóżka, co skończyło się leżeniem na podłodze pół metra dalej. Ociężale podniosłem się i wolnym krokiem podszedłem do szafy, wyciągając z niej czarną koszulkę, czarną bluzę i obcisłe spodnie w tym samym kolorze. Równie wolno je ubrałem i w takim samym tempie poszedłem do łazienki. Przeczesałem szybko włosy, nałożyłem eyeliner i mniej więcej zadowolony wróciłem do pokoju.

– Lepiej nie będzie. – mruknąłem pod nosem do siebie.

Chwyciłem za plecak, który był rzucony w kąt pomieszczenia, spakowałem do niego najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem do kuchni, w celu zrobienia napoju bogów.

Gdy skończyłem wszystkie czynności i byłem gotowy do wyjścia z domu, ubrałem zniszczone trampki, przejrzałem się ostatni raz w lustrze i wyszedłem z mieszkania, zamykając je. Wyciągnąłem słuchawki oraz telefon z kieszeni i włączyłem losowo muzykę. Schowałem z powrotem urządzenie i ruszyłem w stronę piekła.

Kilkanaście minut później byłem na miejscu i przypomniałem sobie esemesa Franka, więc zaczekałem w szatni, jak prosił. Lepiej dla mnie, na korytarzach rano jest zbyt dużo ludzi.
Niedługo po tym Frank się zjawił przy wejściu z wielkim uśmiechem na twarzy. Chyba będę musiał do tego przywyknąć.

– Cześć. – przywitał się. W odpowiedzi dostał wymuszony uśmiech, po czym ruszyliśmy spóźnieni do klasy.

.look alive, sunshine. | frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz