rozdział 10

468 63 18
                                    

[a/n: cieszcie się ze cokolwiek napisałam]

Przebudziłem się pół godziny temu i już tego żałuję.

Była czwarta rano, a mój mózg postanowił dać mi kopa w dupę i nie pozwolił spokojnie spać. Lekcje zaczynały się dopiero o ósmej pięćdziesiąt, a nie zapowiadało się na to, że zasnę do tego czasu.

Z cichym, przeciągłym jękiem wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni, wlekąc za sobą swoje spodnie, które spadły z bioder w połowie drogi. Nie miałem najmniejszej siły żeby je znów podciągnąć, a nawet skopać do końca i zostawić na podłodze, więc zostały przy kostkach. Przez to prawie wylądowałem twarzą na blacie, ale nie dbałem o to.

Z szafki wyjąłem kawę i już po chwili w całym mieszkaniu rozniósł się dźwięk ekspresu.
Chwyciłem za kubek z gorącym napojem i upiłem łyk. Przyjemne ciepło roznosiło się po całym moim ciele.

Przez głowę przeszła mi jedna myśl, przez którą cała przyjemność się ulotniła. Jutro jest impreza, a ja mam coraz większą ochotę się na nią wybrać, co nie jest do mnie podobne. Sam nie wiem, dlaczego chciałem się ma niej znaleść, nienawidzę imprez. Dokończyłem napój i odłożyłem kubek do zlewu.
Chciałem ruszyć do pokoju, aby wziąć jakiekolwiek ubrania, ale zapomniałem o moich spodniach i nim się obejrzałem, uderzyłem twarzą prosto o podłogę. Z kolejnym jękiem podparłem się dłońmi o panele i z irytacją skopałem z siebie spodnie. Podniosłem się i klnąc pod nosem, ruszyłem do pokoju, następnie do szafy. Wyciągnąłem parę czarnych jeansów z dziurami na kolanach, czystą bieliznę i podniosłem z podłogi koszulkę, która nie śmierdziała jakoś specjalnie. Ubrałem się i wolnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Zaświeciłem światło przy lustrze.

– Kurwa, co z tym dniem jest nie tak? Dopiero co wstałem! – powiedziałem do siebie, widząc jak na moim policzku zaczyna robić się siniak.

Ponownie spojrzałem na zegarek, który ukazywał piątą. Ponownie wymamrotałem ciche "kurwa" i rzuciłem się na łóżko. Z głową w poduszkach wymacałem telefon i odblokowałem go, podnosząc się.

Do: idiota:

przyjdę w sobotę. co mam przynieść

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to napisać. Naprawdę nie wiem, a chciałbym.
Po chwili ponownie napisałem do brata, przypominając sobie o czymś.

Do: idiota:

wisisz mi przysługę za to

***

Kolejne trzy godziny spędziłem na czytaniu komiksów. Ponownie chwyciłem za telefon, w celu sprawdzenia godziny. Na wyświetlaczu było powiadomienie.

Od: idiota:

musiałeś to pisać o 5 rano?

nieważne, grunt, że będziesz

jaką przysługę?

Było dziesięć po ósmej, więc wstałem z łóżka i odłożyłem komiks na biurko. Ubierając kurtkę odpisałem bratu.

Do: idiota:

zobaczymy

Zabrałem plecak i wyszedłem z mieszkania, zamykając je. Nie miałem ochoty iść pieszo, ale fakt, że właśnie autobus mi spierdolił mnie do tego zmusił.

Byłem przy szkole przed czasem, a przed nią stał Iero i leniwie palił papierosa. Wyglądał tak dobrze. Podszedłem do niego i zabrałem z pomiędzy jego warg fajkę i sam się zaciągnąłem.

– Ej! – jęknął.

– Cześć – odpowiedziałem, wypuszczając dym prosto w jego twarz. Próbował odebrać mi papierosa, ale mu to nie wychodziło, więc odpuścił.

– Co masz na policzku? – zapytał, kiedy kierowaliśmy się do wejścia placówki.
Wtedy sobie przypomniałem o sytuacji rano.

– Siniak – odpowiedziałem obojętnie. – Nie pytaj od czego – zgasiłem papierosa.

W odpowiedział dostałem ciche "okej". Otworzyłem drzwi szkoły, przepuszczając przed sobą Franka i kiedy miałem za nim wejść, wpadłem na kapitana drużyny footballu. Świetnie. Kolejny siniak do kolekcji.

Wiedziałem, że ten dzień nie będzie należał do tych lepszych.

___________

disenne mi płaci, więc jest rozdział

miał być dłuższy, ale coś nie pykło sorki

.look alive, sunshine. | frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz