rozdział 7

462 77 9
                                    

Ludzie pod wpływem danej sytuacji mogą się diametralnie zmienić. Z rozbawionego człowieka w smutnego lub na odwrót. To, co się dzieje w naszym otoczeniu może mieć wpływ na nasze zachowanie, emocje. W jednej chwili masz kogoś w dupie, a w drugiej biegniesz mu pomóc. Czasem myślisz, że sobie poradzi, ale jednak masz ochotę do niego podejść i coś zrobić. Czasem tego nie robisz, nie podchodzisz. Czasem jednak ruszysz swój szanowny tyłek i w taki sposób przerażone stworzenie siedzi u ciebie w mieszkaniu na kanapie i dygocze.

Podszedłem do sofy i usiadłem obok Franka, przekładając na bok poduszkę, którą Iero po chwili chwycił i położył na kolanach. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwał mój głos.

– Od kiedy masz takie... coś? – zapytałem szybko.

– Od ponad roku. Około – odpowiedział obojętnie.

– W jakich odstępach czasu? – zapytałem zaniepokojony.

– Co jakiś czas – wzruszył ramionami.

– To znaczy?

– Skąd mam wiedzieć? To nie jest regularne, okej?

– Dobrze, spokojnie. Kiedy był ostatni "napad" – zrobiłem w powietrzu cudzysłów – tego czegoś?

– Kilka tygodni przed przeprowadzką. Zaczęli na mnie krzyczeć w szkole. Przyczepili się, po raz kolejny, do mojego wyglądu, rozumiesz? Do wyglądu, a ja przecież wyglądam normalnie! Nie lubię, kiedy ktoś na mnie krzyczy. Później rodzice postanowili przeprowadzić się w "bezpieczniejszą okolicę". Pamiętasz, jak wcześniej mówiłem, że tylko ich i ciebie tutaj znam? – przytaknąłem. – Więc chcę, żebyś wiedział, że to, że ich znam, nie znaczy, że mam i mogę na nich liczyć. Mają mnie kompletnie w dupie. Głównym powodem przeprowadzki nie było to, jak się czułem w tamtym mieście, czy coś podobnego. Mieli dość płacenia za wizyty u lekarzy, rozumiesz? – zapytał z kpiną w głosie. – Lekarzy! Oni myślą, że jestem chory! – zaśmiał się nerwowo. – Kazali mi chodzić na te idiotyczne i niepotrzebne wizyty i oczekiwali od lekarzy, psychiatrów i psychologów odpowiedzi, po owych wizytach, że jestem chory psychicznie i że trzeba będzie mnie zamknąć w psychiatryku. Chcieli się mnie za wszelką cenę pozbyć, już łatwiej byłoby mnie wywalić z domu na zbity pysk. To oni powinni tam trafić! – krzyknął i po tym na dłuższą chwilę nastała cisza. Nie umiałem nic powiedzieć. W jego oczach było widać mnóstwo różnych emocji.

– Frank... – zacząłem.

– Nie zostawiaj mnie, proszę – przerwał mi Iero. – Ja wiem, praktycznie się nie znamy, ale nie chcę, żebyś mnie zostawił. Nie chcę być znów sam... Chcę cię poznać! – jego oczy zabłysnęły. – Chcę być twoim przyjacielem, chociaż kolegą. Wydajesz się być naprawdę miły – tak... Bardzo... Pomyślałem. – Nie powinno być tu zaraz twoich rodziców? – zmienił temat, ale nie przeszkadzało mi to.

– Mieszkam sam. Brat, Mikey, mieszka z matką – powiedziałem obojętnym głosem.

– Mieszkasz tu sam? Jak super! – wyznał z podziwem. Wyglądał jak małe dziecko.

Siedział jeszcze chwilę uśmiechnięty, po czym mina mu zrzedła.

– Gerard... Mogę u ciebie teraz zostać? Nie chcę na razie wracać do domu – zapytał niepewnie.

– Przecież cię nie wyganiam – wywróciłem oczami. – Zdążyłeś już coś zrobić, że nie chcesz wracać do siebie? – zaśmiałem się cicho. Frank także.

– Pewnie już się dowiedzieli, że wyszedłem ze szkoły w środku lekcji i będą mi robić kazanie. Poza tym, fajnie tu masz – powiedział, po czym poprawił się na sofie i odłożył poduszkę. Zapytał o wodę, więc poszedłem do kuchni nalać mu napój.

Podałem mu szklankę i bez słowa ruszyłem w stronę okna. Usiadłem na parapecie, wyjmując papierosa i odpaliłem go. Iero odwrócił się w moją stronę, odstawił szklankę i podszedł pod okno.

– Mogę? – zapytał spokojnie.

Wyciągnąłem paczkę w jego stronę. Wyjął jednego papierosa, włożył go pomiędzy wargi i usiadł naprzeciw mnie. Ma śliczne usta, pomyślałem. Wyciągnąłem zapalniczkę, a ten nachylił się, odpalając fajkę. Zaciągnął się i wyprostował, po czym wypuścił dym prosto w moją twarz, patrząc mi się w oczy, przez co zastygnąłem, jak posąg, na moment. Kiedy się ocknąłem, na co Frank się zaśmiał (chyba było to dosyć widoczne), również się zaciągnąłem i wypuściłem dym w górę. Siedzieliśmy tak dosyć długo; nawet po tym, jak wypaliliśmy papierosy, nie ruszyliśmy się ani cal.

Frank wstał i podszedł do zamkniętych drzwi naprzeciwko niego.

– To twój pokój? – zapytał, wskazując na drzwi. Przytaknąłem. Bez żadnego słowa Frank nacisnął na klamkę i wszedł do środka, przez co zerwałem się z parapetu i popędziłem za nim. Nie lubię, kiedy ktokolwiek, oprócz mnie, tam przebywa.

Kiedy przekroczyłem próg, zobaczyłem Franka trzymającego zasłony.

– Masz tu strasznie ciemno – i w tym momencie popełnił wielki błąd. Odsunął zasłony. Poszedłem do okna i ponownie je zasunąłem.

– Iero, mogę ci pozwolić na dużo w tym mieszkaniu. Naprawdę, jeszcze trochę i będziesz mógł mnie wyjebać na kanapę, wziąć sobie jedzenie i pierdolnąć się na moje łóżko, przyjacielu. Ale spróbuj jeszcze raz dotknąć tych zasłon, a wywalę cię za drzwi i nigdy nie uraczę przyjemnością palenia ze mną, rozumiemy się? – oczy mu zabłysnęły na słowo "przyjaciel". Pokiwał energicznie głową i usiadł na fotelu, jakby nigdy nic.

– Masz dużo komiksów – stwierdził, co potwierdziłem cichym "mhm". – I płyt... I rysunków – wywróciłem oczami, a ten podszedł do półki z płytami i zaczął wszystkie po kolei przeglądać. Po chwili w pokoju rozszedł się dźwięk piosenki Burnout.

macie tu pisany na szybko shit po brzegi wypełniony chujostwem
jak wam mija życie?

.look alive, sunshine. | frerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz