[1] Fatalny Koniec Środy

23.7K 965 451
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dla Richarda Bennetta środa zaczęła się stosunkowo dobrze, ale jak mówią, nie ważne jaki jest początek, liczy się sam koniec. A o końcu tejże środy nie można było powiedzieć nic dobrego.

Na zegarkach wybiła właśnie dwudziesta druga, gdy mężczyzna wysiadł ze swojego czerwonego pickupa i ze złością zgniótł palonego w między czasie papierosa, unosząc wzrok na szyld komendy miejskiej w Neville, zlokalizowanej godzinę drogi od Sydney.

Trudno wysnuć mniemanie, że w liczącym sobie niespełna dziesięć tysięcy mieszkańców australijskim miasteczku mogą rozgrywać się skandale godne nagłówków krajowych gazet, jednakże jeżeli ktoś miałby się przyczynić do takiego stanu rzeczy, byłaby to bez wątpienia jego najmłodsza córka.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że z Maxine wychowanie poszło mu dziecinnie łatwo, natomiast nie można tego samego powiedzieć o Cleo.

Wchodząc do środka komendy od razu rozpoczął wzrokowe poszukiwanie czarnej owcy w rodzinie, ale zamiast tego, jego spojrzenie zostało podchwycone przez wysokiego komendanta z wydatnym wąsem.

— Panie burmistrzu, dzień dobry! — Komendant przywitał się aż nazbyt wesoło, ale była to wesołość podszyta przekąsem.

On ma dość mojej córki, spostrzegł z przerażeniem Richard.

Podniósł rękę w geście, który miał uchodzić za przywitanie, ale wyglądał bardziej jak próba zbycia człowieka.

— Gdzie ona jest?

— W areszcie, panie burmistrzu. Znowu. — Gary Evans posłał mu wymowne spojrzenie, którego Richard nie zamierzał uznać w swej świadomości.

Chciał po prostu zabrać stąd córkę i jak szybciej się z nią rozprawić, ale to natychmiast!

Po wypełnieniu tryliona formalności, wreszcie młodszy policjant zaprowadził go do celi, gdzie wśród aresztowanych nastolatków siedziała dziewczyna niepozornego wzrostu, – jego nieodżałowana latorośl – ubrana w pomarańczowy, rozciągnięty sweter i białe szorty – oba aktualnie brudne od błota.

— Boże, coś ty z sobą zrobiła?! — zdziwił się Richard, podczas gdy Cleo uniosła na niego zmęczone, pełne obojętności spojrzenie.

— Tak wygląda człowiek, który stoczył bitwę, tato — odpowiedziała mu śmiało. Nigdy nie lubił jej protekcjonalnego tonu, a odkąd skończyła czternaście lat zaczęła go używać nagminnie, doprowadzając go do szaleństwa.

Miał nadzieję, że z czasem jej to przejdzie, ale nawet jako siedemnastolatka, Cleo nie wydoroślała pod żadnym, widocznym względem.

— Wstawaj! Wychodzimy! — Zareagował przewidywalnie do sytuacji. Ilekroć ta zaczyna go przerastać Richard włączał ton surowego rodzica, odpornego na siłę wszelkich argumentów. Zwłaszcza jeżeli padały z ust dziecka, którego chętnie by się wyparł.

Jak grać w miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz