Obudziła się z potężnym bólem głowy, jakby miała wewnątrz czaszki mały kamieniołom, w którym trwały w najlepsze prace wydobywcze. Dotknęła dłonią rozgrzanego czoła, zmarszczyła brwi wraz z nosem, po czym ostrożnie uchyliła powieki, niegotowa w żadnym razie na kontakt z dziennym światłem.
Zamknęła je z powrotem i przerzuciła się na lewy bok, chowając twarz w poduszce. Ta pachniała jakoś inaczej, obco. Cleo mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i ponownie otworzyła oczy, tym razem zmuszając się do tego, aby otaksować pomieszczenie, w którym się znalazła.
Była to bez wątpienia sypialnia, problem w tym, że nie jej. Zerwała się do pozycji siedzącej, a rozczochrane włosy rozsypały się wokół jej przerażonej twarzy.
Nie była u siebie!
Leżała w cudzym łóżku, spała w cudzej pościeli, mając na sobie – o Boże! – cudze ubranie. Z przerażeniem naciągnęła na siebie ciemną koszulkę z paszczą jakiejś mało zachęcającej do poznania bestii.
Umeblowanie pokoju było oszczędne, żeby nie rzec: minimalistyczne. Oprócz mocno odrapanego biurka, krzesła obrotowego oraz wysłużonego laptopa, pamiętającego chyba czasy Windowsa XP, trudno było szukać jakiegoś akcentu, pozwalającego wyrobić sobie zdanie, o jego właścicielu.
Wszystko tu jawiło się, jako skromne, stare i niemodne. Dziwności dopełniał niewielki kaktus na parapecie okna, przysłoniętego szarawą firanką.
Cleo rozkopała się z pościeli i na nieco obolałych nogach dopadła do drzwi, niemal wyrywając je z futryny. Była przekonana, że po imprezie Travisa trafiła do jakiejś podejrzanej meliny, gdzie, Bóg wie, co z nią wyprawiano.
Dopiero słodki zapach naleśników z syropem klonowym ostudził jej przerażenie. Dom gwałciciela nie pachnie przecież syropem klonowym, prawda? A może to właśnie był dobitny znak, żeby uciekać, gdzie pieprz rośnie?
— Obudziłaś się? — Miły, kobiecy głos wtargnął do uszu dziewczyny.
— Kim pani jest? — Cleo zmierzyła nieufanie postawną kobietę w fartuchu kuchennym, zlizującą właśnie syrop spomiędzy palców.
Nie wydawała się kobietą wielkiego świata, wręcz przeciwnie. Sprane ubranie, byle jak uczesane włosy oraz twarz pozbawiona nawet grama makijażu nadawały jej wizerunku kogoś, kto ceni sobie spokój czterech ścian, ale te łagodne, brązowe oczy... wydały się Cleo znajome.
— Jestem Livia, mama Jake'a. — Kobieta obdarzyła ją serdecznym uśmiechem, a ona natychmiast się rozluźniła.
— Przepraszam, nie wiedziałam. — Wyciągnęła rękę ku kobiecie na przywitanie. — Co ja tu w zasadzie robię?
CZYTASZ
Jak grać w miłość?
Teen FictionCleo i Jake'a różniło dosłownie wszystko. Ona była niechlujną, pozbawioną manier chłopczycą, on wiecznie wesołym i powszechnie lubianym chłopakiem. Ona kochała teatr i pisanie, on ostre brzmienia gitary i swój garażowy zespół. On lubił jej czasami d...