[24] Duchy przeszłości

5.6K 626 122
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jake wszedł do pogrążonej w ciemności kuchni i rzucił klucze od auta do stojącej na stole miski z bibelotami, w której jakoś nic nigdy się nie gubiło.

Nie dbając o zapewnienie sobie źródła światła, opadł zmęczony na jedno z krzeseł i przetarł szorstką dłonią spoconą twarz.

Prysznica. Tego potrzebował najbardziej, a nie mógł się w ogóle ruszyć.

Był wykończony, nie tylko wydarzeniami, związanymi z matką Cleo, ale ostatnio także swoim życiem. Wszystkim tym, z czym zmagał się do tej pory, racząc całą ludzkość promiennym uśmiechem, bo dzięki temu, łatwiej było udawać, że wszystko gra.

Nie lubił ciemności, a mimo to właśnie w nich siedział. Ciemność kojarzyła mu się zanadto z ojcem. Z tym sukinsynem, który wyłaniał się zawsze z cienia, jak jakaś pieprzona, nieludzka istota, by uraczyć go tym swoim diabelnym uśmieszkiem – zwiastującym nadejście kłopotów za najdrobniejsze przewinienia.

Chociaż umarł kilka lat temu, jego duch krążył wszędzie tam, gdzie Jake postawił swą stopę; podążał za nim niczym cień, który właśnie w ciemności był niewidoczny, a więc szczególnie niebezpieczny.

Gra z Amorem przypomniała Jake'owi, co to znaczy się bać. Amor przypominał mu ojca. Teraz krążyły za nim dwie, potępione dusze. Jedna z nich wciąż żyła, wciąż mogła atakować i robiła to.

Drgnął, gdy w kieszeni zawibrował mu telefon. Spojrzał najpierw naścienny zegar. Dochodziła pierwsza w nocy. Całe szczęście, że nie trzecia, bo chociaż nie uważał się za szczególnie przywiązanego do przesądów, dzisiaj dałby wiarę we wszystko, co niemożliwe.

Zdziwił się, gdy na wyświetlaczu zobaczył zdjęcie Louisa.

— No, stary, co tam? — odezwał się zmęczonym głosem, nie starając się nawet ukryć, że rozmowa o tej porze i w tych okolicznościach nie budzi w nim entuzjazmu.

— Kurwa, nie uwierzysz... szlag by to! — Po drugiej stronie Louis za to nie miał zamiaru ukrywać, że jego wściekłość osiągnęła swoje zwyczajowe granice.

Jake od razu się wyprostował, przeczuwając najgorszego.

Byle nic z Cleo, byle nic z Cleo... modlił się w duchu, a na głos zapytał:

— Uspokój się i powiedz, o co chodzi!

— Mieliśmy wirusa na demo! Jakiegoś cholernego, kurwa wirusa! Wytwórnia jest wściekła, grożą, że nas pozwą!

— Chwila, co? — Jake zerwał się na równe nogi, jakby ktoś wylał na niego wodę z kostkami lodu, jak to ze dwa lata temu jeszcze było w modzie.

Jak grać w miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz