Richard Bennett nie potrafił zliczyć, ile razy w ciągu ostatnich trzech lat był wzywany na komisariat lokalnej policji. Nie zdziwił się specjalnie na wieść, że powodem wezwania okazała się Cleo. Nieco bardziej zaskoczyło go natomiast to, że towarzyszyła jej także Maxine.
Kompletnie jednak niezrozumiałe było już zupełnie dla mężczyzny to, że jego nieodżałowane córki nie powitały go spojrzeniami zbitych szczeniaczków za krat celi, ale siedziały otulone w koce przy stoliku na zapleczu komisariatu, raczone gorącą herbatą.
Nie wszedł do środka, ale obdarzył je obie zdumionym spojrzeniem, rzuconym w szczelinę wejścia, doszukując się w tym jakiegoś sensu. Przecież musiały coś nabroić, prawda?
— Panie Burmistrzu? — Gary Evans pojawił się zupełnie nagle wraz ze swym tubalnym głosem, zanim Richard zdążył sięgnąć do klamki.
— Co tym razem? — Richard odwrócił się gwałtownie. Nie zabrzmiał przyjaźnie, mimo że okoliczności może powinny go do tego skłaniać. W końcu nie należało zadzierać z policją, gdy twoje dzieci wpakowały się w jakieś bagno, ale w tym momencie nie miał siły na uprzejmości.
— Federalni. — Przez twarz Garego przemknął cień niezadowolenia. — Wyobraża to sobie pan? W naszym Neville takie historie się dzieją, że człowiekowi się nie śniło! A mogłoby się wydawać, że z dala od miasta czeka tylko spokojne życie.
— Przepraszam, ale nic z tego nie rozumiem.
— Jak to? To nie słyszał pan? Godzinę temu aresztowali Teodora Andersona. Mężczyzna został znaleziony w krytycznym stanie. Przewieziono go do najbliższego szpitala, ale jeżeli się z tego wykaraska, zostanie zaciągnięty przed sąd.
— Ten inwalida? — Richard potrzebował chwili na zastanowienie, zanim w jego głowie wyklarował się pożądany obraz. Niewiele wiedział o tym człowieku ponad to, że był samotnikiem i raczej nieszkodliwym typem. Gdyby w miasteczku doszło do tragedii, Anderson byłby ostatnią osobą, jaką Bennett miałby śmiałość o cokolwiek podejrzewać.
No cóż, życie bywało dziwne.
— Ha, a żeby tylko jego! — Gary wzniósł oczy do nieba. — Mieliśmy też napaść z bronią w ręku.
— Tylko co wspólnego z tym mają moje dzieciaki?
— Były na miejscu zdarzenia.
Richard przymknął oczy. No tak. Jakżeby inaczej. Jakby w ich rodzinie mało już było skandali. Niech się teraz ludzie dowiedzą jeszcze i o tym. W końcu gorzej nie będzie.
Zmienił jednak szybko zdanie, gdy usłyszał.
— Ledwo uszły z życiem. Ten ćpun próbował do nich strzelać. Szczeniak jeszcze, wciąż miał mleko matki pod nosem, a już ma kryminalne zarzuty.
CZYTASZ
Jak grać w miłość?
Teen FictionCleo i Jake'a różniło dosłownie wszystko. Ona była niechlujną, pozbawioną manier chłopczycą, on wiecznie wesołym i powszechnie lubianym chłopakiem. Ona kochała teatr i pisanie, on ostre brzmienia gitary i swój garażowy zespół. On lubił jej czasami d...