Obserwował intruzów z należytą uwagą i pokorą wobec ciemności. Dostosowywał się do niej od wczesnego dzieciństwa, ale nadal musiał utrzymywać, że nie wie o tym wszystkiego. Zawsze musiał liczyć się z możliwym zaskoczeniem.
Nie mógł popełnić najmniejszego błędu, nie miał do niego prawa.Oczywiście, że poczynił potrzebne przygotowania. Gdy chował się za potężnym pniem, który na czubku zwieńczała gęsta korona, wystarczyło się odwrócić. I wtedy widział to, czym zajmował się ostatnimi miesiącami.
Świece stały na suchej, leśnej ziemi, tworząc dosyć duży okrąg. Maleńkie płomyczki czekały, aż ich pan pozwoli im poszybować ku niebu i spalić irytujący, czysty granat nocy. Człowiek, zwany przez ludzi trzynastego klanu Jahą, leżał obezwładniony na uboczu ze związanymi oczyma. Kiedy się ocknął, zdołał jakimś cudem uwolnić spojrzenie spod cieńkiej płachty. Przestał miotać się dopiero, gdy postać w czerwonej, podłużnej szacie, zawiesiła nad nim srebro ostrza.- Już czas - wyszeptał, skoro tylko mężczyzna na glebie spojrzał na niego pytająco - nie odzywałem się do nikogo przez ostatnie trzydzieści lat. Ty zmusiłeś mnie, bym złamał obietnicę złożoną adeptom.
Na powrót zwrócił twarz w kierunku, gdzie rozgrywała się iście interesująca scena. Wanheda, jak podejrzewał, siedziała przy cieple ogniska z drugą, nieznaną mu kobietą. Poznał, że to kobieta, tylko po ubraniach, które na sobie nosiła.
- I jeszcze tym ubrudziliście nasze zwyczaje - parsknął, ale pozostawał spokojny - skomplikowanymi, niecodziennymi rzeczami, których wcale nikomu nie potrzeba. Jesteście bezczelni i aroganccy, ale czego innego spodziewać się po istotach, które przybywają z kosmosu?
»»»°«««
Blondynka szybkim ruchem dłoni sprawiła, że jej rozpuszczone, sięgające niemal pasa włosy zmieniły się w wątły kucyk. Uśmiechnęła się pod nosem, nucąc tylko sobie znaną melodię.
- Cieszysz się - stwierdziła osoba, siedząca po prawej stronie.
- Przeżyliśmy kolejny dzień.
- Jeszcze nie dobiegł końca.
- Lexa, czy ty zachowujesz czasem choć krztę optymizmu?
- Nie - odparła, ucinając temat - masz ładne oczy.
- A ty oszukujesz samą siebie - burknęła Gryffin, dotykając opuszkami palców wierzchu dłoni brunetki.
- Co masz na myśli? - dopytała, utrzymując kamienny wyraz twarzy.
- Że na pewno się cieszysz. Nawet, jeśli nie tak mocno, jak ja, to nadal to czujesz. Radość.
- To nie takie proste - westchnęła.
- Masz rację, to nie jest łatwe, ale nikt nie mówił, że tak będzie.
- Ładne oczy - powiedziała - zawsze ignorujesz komplementy?
- A ty znowu...
- Przestań - zaoponowała Komandor, podnosząc ręce w geście obronnym - Clarke, nie chcę mi się wiecznie dyskutować o moich bardziej lub mniej skrytych emocjach, to nudne. I nieważne.
Zaraz obok młodych dowódczyń, w ciemnozielonej masie krzewin, powstał nagły, choć niewielki ruch. Obie ostrożnie wstały, stawiając nadwyraz delikatne kroki. O dziwo, Clarke, chociaż nigdy nie nauczyła się perfekcyjnie cicho przemieszczać się po terenach lesistych, tym razem nie złamała ani najmniejszej gałązki.
Ktoś runął do przodu, wypadając ze swojej kiepskiej kryjówki. Głośno przeklnął, chwytając się za bolącą kostkę. I znowu powtórzył przekleństwo, kiedy zobaczył szczerze zdziwione dziewczyny.
- Jasper? - młodsza z nich pomogła chłopakowi otrzepać się z resztek brudu, który przyczepił się do bluzy.
- Ty - wskazała na niego palcem Lexa - powinieneś przestać zakradać się w ten sposób. Gdybym nie miała tyle rozwagi, wykrwawiałbyś się na śmierć.
- Wybaczcie - żąchnął się, cofając się o metr do tyłu - nie widziałyście tu nikogo innego?
- Nie, a co? - brunetka odruchowo rozejrzała się dookoła.
- Będąc w obozie miałem wrażenie, że ktoś przemyka się między ogrodzeniem a drzewami, więc chciałem to sprawdzić.
- Bez broni, a w dodatku sam?
- Tak, tak, ale sądziłem, że to wyobraźnia płata mi figle i...
- Po prostu jesteś głupi - dokończyła za niego przywódczyni ziemian.
Clarke obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.
W świetle padającym z ogniska ukazał się cień.
Nim którekolwiek z trojga znajomych zdołało zareagować, Jasper padł nieprzytomnie prosto w kałużę błota. Lexa natychmiast wyciągnęła miecze, gotowa to kontrataku, a Clarke zza paska wyłoniła swój poręczny pistolet.
Pierwsza strzała wylądowała na brzozie, druga kilka centymetrów od głowy zdezorientowanej Hedy.
- Nie wiem, skąd padają strzały - krzyknęła - musisz zaalarmować pozostałych, to mogą być Ludzie z Gór!
- Ani mi się śni zostawiać cię tu w pojedynkę - rzuciła - znajdziemy tego, kto się na nas zaczaja. W końcu po to tu przyszedł, na spotkanie!
Zdawało się, jakby cały świat ucichł. Nic nie było w stanie powstrzymać wydarzeń, które już zyskały swój intensywny, groźny początek.
»»»°«««
Czuł ogromną ulgę, a także satysfakcję, że na przestrzeni tak wielkiej ilości walk, bitw, wojen, nie poddał się ani razu instynktowi przetrwania. Gdyby tak postąpił, zapewne przekształciłby się w nierozumną maszynę do zabijania lub w wojownika bez honoru. A tak, jego droga była czysta i pełna sukcesów. Nie ścielił jej truchłami, nie spływała krwią poległych. Nie rwał się nigdzie na siłę. Jeśli sytuacja wymagała, czekał, niezwykle cierpliwie i wytrwale.
A teraz zbliżał się do upragnionego zwycięstwa, do obiecanej nagrody, do czegoś jeszcze lepszego, niż puste marzenia. Zdawał sobie sprawę, że opłacało się zapierać usta przed pocałunkami pięknych kobiet i udawać niższego od przeciętnych ludzi, co bili się tylko po to, by otrzymać dodatkową godzinę życia. Wiedział, że warto było poświęcić rodzinę i przyjaciół dla celu, który w tym momencie mieścił się w odległości wyciągnięcia ręki.
Czarny mężczyzna oddychał, jednak to nie krzyżowało planów temu, który stał pośrodku kręgu, w eleganckiej, tradycyjnej szacie. Trzymał plecak zrobiony ze stopionego metalu, w którym znajdował się zaktualizowany program Allie. Postukał w to palcami, uśmiechając się w głębi swojej spokojnej duszy.
Wspomniał dzień, w którym to wymyślił. Ówcześnie także ukradł twardy dysk i plecak z programem. Zmienił co czwarty kod, ulepszył zabezpieczenia, a co najważniejsze i - dla kogoś innego - najgorsze, w środku zbudował przejście, mające prowadzić w odległą, tajemniczą krainę.
Zapalił świece, wcześniej zgaszone przez wiatr. Zielono-fioletowe płomienie tańczyły dookoła niego, jakby chciały pochwalić za wspaniały umysł i przebiegłość. Nieco później otworzył sztywny, holograficzny plecak, z którego w niebo rzucił się promień jarzącego światła.
Arhideon otworzył portal.
CZYTASZ
Gdzieś pomiędzy
FanfictionŚmierć Komandor, stojącej na czele dwunastu klanów, nie nastąpiła. Zamiast tego, wszyscy ludzie zamieszkujący Ziemię, wysłani zostali do alternatywnej rzeczywistości przez wszechmocnego szamana. Zniknęli i Ziemianie, i Ludzie Lodu, i Ludzie z Nieba...