Rozdział 22 - Cisza przed burzą

364 49 0
                                    


Clarke miała wrażenie, że ostatni miesiąc, podczas którego nie działo się nic a nic spektakularnego, mógł być jakimś żartem. Przecież to coś, o co trudno było od czasu, gdy Finn zwrócił jej wspomnienia. Święty spokój i głucha cisza zwiastowały coś, co zbliżało się małymi krokami. Trzymała się tego przekonania, aby nie dać się zaskoczyć po raz kolejny. Z bólem serca wychodziła z domu, gdzie miała oko na Abby, nadal nie przyzwyczajoną do obecnego stanu rzeczy. Szła do szkoły, która - o dziwo - tutaj naprawdę nie miała najmniejszego znaczenia. Przyszła matura nie była realną wizją. Ludzie, którzy ją otaczali, nie znali jej; ona również nie kojarzyła większej części tego tłumu.

Myśli Wanhedy jakby świdrowały i wirowały przez rzeczywistość, nie tylko przez jej głowę. Tańczyły wokół wspomnień z dawnej ziemii, wokół tematu porwania jej lub Raven, a także dookoła tego, co zrobiła z Collinsem po raz drugi. Szczerze żałowała, jednocześnie wiedząc, że postąpiłaby w ten sposób trzeci i następny raz, jeśli chłopak zagrażałby jeszcze komuś. Musiała czynić wszystko, co stanowiło najlepsze rozwiązanie dla ludzi z jej klanu. Dla jej ludzi. Tych, którzy kiedyś i teraz poszliby za nią w ogień. Odwzajemniała to, sama byłaby gotowa zmierzyć się z każdym żywiołem, z każdym potworem, byleby uratować bliskich.
Clarke nauczyła się tego od ojca, który zginął na Arce. Odkąd pamiętała, wzorowała się na nim, mimo iż w pewnych momentach zupełnie zmieniała kierunek drogi i wybory. To, co czerpała z autorytetu ojca, zmuszona była mieszać z własną odpowiedzialnością, rozumem oraz decyzjami.

Usiadła na ławce w parku i odebrała telefon. Dzwoniła Abigail.

- Kochanie, nie martw się, ale nie będzie mnie dzisiaj w domu. - powiedziała, prędko tłumacząc - Muszę powiedzieć prawdę Kane'owi, on na to zasługuje. Dam mu czip, który zachowałam na tą okazję.

- Mamo, nie sądzę, by to był...

- To jest dobry pomysł. - przerwała, coś w komórce zatrzeszczało - Tracę zasięg, wracamy jutro rano, zobaczymy się przed twoim wyjściem do szkoły.

- Jak sobie życzysz. - westchnęła, rozłączając się.

Właściwie była świadoma tego, że Marcus Kane cholernie przyda się w "zespole pamiętających", jak nazwała to Octavia. Jego zdolności przekraczały zdolności wielu osób zebranych w danym miejscu, umiał myśleć z wyprzedzeniem niemal tak, jak umiała Lexa.

Lexa!

Osiemnastolatka zerwała się na równe nogi, gnając przed siebie. W końcu, po dziesięciu minutach biegu, dotarła do domu, w którym zostawiła ukochaną. Tamta nie szła dziś do szkoły. Uznała, że skoro to i tak jest nieprawdziwe, nie ma sensu. W porównaniu do Gryffin, która wolała zachować pozory, ale i skorzystać z drugiej szansy, jak fałszywa by ona nie była.

»»»°«««

Arhideon patrzył na dzieło, które za jego sprawą rozrastało się na horyzoncie. Było niemal skończone, dlatego musiał pomyśleć o tym, by z powrotem sprowadzić ludzkość do tego świata. Do rzeczywistości, która może okaże się dla nich łaskawsza. Już nie będą musieli toczyć bitw na śmierć i życie, nie będą musieli kłócić się o przetrwanie i okradać się wzajemnie z zapasów żywności czy broni w imieniu selekcji naturalnej.
Wiedział, że to, co popełnił, nie miało nic wspólnego z błędem ani ze złem. Nikomu nie zrobił krzywdy, jego ścieżka życia nadal nie spływała krwią niewinnych. W dodatku wybaczył tym, którzy podążali wcześniej w inne strony niż on sam. Zbrukani byli tragediami, umieraniem, ale on chciał z nich to zdjąć, darowując szansę na coś piękniejszego. Na pokój trwalszy niż poprzednie.

- Podoba ci się, Theoloniusie? - zapytał, czule gładząc mężczyznę po policzku.

Przez ten czas, do którego spędzania z nim czarnoskóry były Kanclerz Arki był przymuszony, Arhideon odnalazł w nim powiernika. Przyjaciela. Pewnie, że podejrzewał, iż gdyby tylko pojawiła się możliwość, ten uciekłby, jak najdalej, ale nie pojawiała się. Nie mogła, dopóki on na to nie zezwolił.
Zresztą, sam Theolonius jakby przyzwyczaił się do życia w owych warunkach. Nie wystarczała mu ograniczona wolność, ale nie miał śmiałości narzekać na to, że Arhideon bez przerwy go chronił. Karmił, leczył, dbał na swój własny sposób.

- To niesamowite. - stwierdził ponownie, przysiadając na niskiej gałęzi szczupłego drzewa.

- Zgadza się. - odparł mężczyzna w tradycyjnej, tym razem zielonej szacie - Jesteś mi drogi, dobrze o tym wiesz. Dlatego trzymam cię u swego boku.

- Skąd wiesz, o czym myślę?

- Nie poznałeś wszystkich sekretów, które w sobie przetrzymuję. - rzucił porozumiewawczo.

- Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie? - wiedział, że samodzielnie lepiej było nie przeginać z natarczywością.

- Oczywiście, Theoloniusie.

- Jak sprawiłeś, że czipy, które niegdyś niszczyły umysły, stały się czipami, które zwracają wspomnienia? I kto zabrał je na tamtą ziemię?

- Pomagało mi kilka osób. - wyznał - Ale większość dopracowałem ja, uzupełniając i zmieniając kody Allie, a także kable łączników w urządzeniach. No i trochę chemii, tutejsze zioła czynią cuda, jeśli wie się, jak powinno się ich używać.

»»»°«««

Abby siedziała obok Marcusa, na miejscu pasażera. Z czułością obserwowała, jak mężczyzna, którego zdołała pokochać na zgliszczach walk i na polach śmierci, kieruje pojazdem. Wydawał się niewinny. Jakby wraz ze wspomnieniami, ktoś rzeczywiście całkiem zmył mu krew z rąk. Jakby ból ulotnił się z jego duszy, pozostawiając kawałek na radość i szczęście.
Kobieta uśmiechała się pod nosem, martwiąc się równocześnie o to, czy słusznie postępowała. Mogła podarować Kane'owi jeszcze trochę czasu, może parę dni, aby pożył spokojem. Jednak wiedziała także, że nie wolno zmienić jej decyzji. Podjęła ją, wcześniej sto razy rozważając każdą opcję. Mark z pewnością wolałby być świadomym człowiekiem. Mark wolałby być sobą.








Gdzieś pomiędzy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz