Finn CollinsNie miałem pojęcia, jak bardzo znienawidziłem Clarke, dopóki nie zobaczyłem jej pewnego wieczoru ze szczerym, pełnym uśmiechem. Malował się na jej twarzy i zmazywał, by ponownie wrócić na miejsce. Te smutne niegdyś, głębokie i niebieskie niczym ocean oczy, nie działały już hipnotyzująco. Straciły iskrę. Ona ją upuściła w momencie, gdy pierwszy raz zabiła z zimną krwią. Mnie.
A teraz stałem przed tą z wierzchu uroczą, ujmującą dziewczyną. Wolny. Niesamowicie żywy. Arhideon zwrócił mi to, co odebrała Gryffin.
Jak ja mogłem się w niej zakochać?
Pałałem gniewem, żalem i wściekłością. Koniecznie chciałem pokazać jej, jak to jest ginąć z ręki tego, komu ufało się najbardziej.
Uważała, że jest pieprzoną bohaterką! Że wbija mi nóż w brzuch, abym uniknął wielogodzinnych tortur.
Roześmiałem się.
Sama siebie okłamuje od tego czasu. Przy okazji czyni coraz gorsze rzeczy, psując to, czym tak naprawdę jest świętość życia.
Obserwowałem, jak jej powieki unoszą się delikatnie. Tym razem jasne tęczówki i sposób, w który na mnie spojrzała, nie działały. W najmniejszym stopniu.
Chyba powinienem zwrócić Clarke wspomnienia, by wiedziała, za co zostaje sądzona. Tak czy nie?
Dumałem, gdy zaczęła się szarpać.
- Czy chciałabyś znać prawdę? - zapytałem, skoro całkiem się ocknęła.
Nie udzieliła mi najkrótszej odpowiedzi, ale zdawałem sobie sprawę, że musi przywyknąć do sytuacji. Ja w tymczasie analizowałem, jak zmieniła się od czasu naszego ostatniego spotkania.
Ubrania Clarke złożyłem w kostkę i zostawiłem pod jednym z krzewów dzikiej róży. Wisiała, przywiązana do pnia, metr nad ziemią. Prawie syciłem oczy, jak sznur wżyna się w półnagie ciało mojej byłej ukochanej. Oczywiście, nie chodziło mi o seksualną zemstę, więc bielizna była nietknięta.
W prawej ręce trzymałem krótkie, błyszczące ostrze. Miało okazać się przydatne.- Clarke, rozumiesz, co się dzieje? - ponowiłem pytanie, kiedy przestała próbować uciec.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - warknęła groźnie, jednak nie zdołała ukryć przede mną przerażenia, które ogarniało ją do cna.
- Niedługo sobie przypomnisz, nie bój się o to - odparłem z politowaniem - jesteś żałosna!
W moich oczodołach wzbierały się łzy, lecz nie pozwoliłem im spłynąć po policzkach, ku brodzie.
- Żałosna - powtórzyłem rozedrgany z budzących się w środku emocji.
Milczała, jakby czekając na kolejny ruch z mojej strony.
Zbliżyłem się do ofiary i przeciąłem jej skórę na udzie. Potem drugi, trzeci raz zrobiłem to w pobliżu pierwszego cięcia. A ona krzyczała, prosząc, bym się zatrzymał. Bym ją wypuścił.
- Nie ma mowy - rzuciłem oschle - nie bez powodu przytaszczyłem cię aż tu!
Wzdłuż brzucha ciągnęła jej się blizna, mająca około dziesięciu centymetrów.
- Nowe będą pasować - zapewniłem i kontynuowałem.
Po kilku chwilach zabawy, nienachalnie wbiłem Clarke ostrze w policzek i przejechałem. Powstała rana sporej głębokości.
- Kimkolwiek jesteś, nie dowiesz się niczego - wrzasnęła z rozsadzającego bólu, gdy uderzyłem ją z pięści w brzuch.
- Nie powiesz mi nic, czego nie wiem - stwierdziłem z uznaniem jej determinacji, dalej się starała - za to ja wiem, jak ci przypomnieć to, co chcesz sobie przypomnieć.
Rozpłakała się.
»»»°«««
Szukali Clark w całej okolicy. Nawet Bellamy się dołączył, na prośbę Octavii. Nikt nie miał pojęcia, gdzie dziewczyna się podziała. Zupełnie, jakby zapadła się pod ziemię.
- Pora się rozdzielić - krzyknęła Lexa, której, wbrew wcześniejszym wrażeniom, sama Raven usłuchała.
- Pójdę razem z Lincolnem do Abby i Marcusa, może oni na coś trafili - zaproponowała młodsza z rodzeństwa Blaków.
- Oni nie wiedzą? - Reyes uniosła brwi.
- Przecież mówię, że też szukają. Poinformowałam ich, jak tylko zrobiło się poważnie - odburknęła.
- Dobra, więc ja i Monty idziemy na osiedle - zgłosił Jasper, popijając piwo, które wpadło mu w ręce.
- Ja i...
- Tak, idziemy w swoim towarzystwie - dokończyła Komandor, wtrącając się latynosce mechanikowi w słowo.
- Jestem z wami - dodał Bellamy, odbierając od Lexy ponure spojrzenie, którego nijak nie umiał odczytać.
»»»°«««
Lexa
- To ty jesteś Lexa - zaczął chłopak, łapiąc mnie za nadgarstek.
Udzieliłam mu wzrokowej reprymendy, na co cofnął się o krok.
- Clarke zdradziła ci moje imię? - zapytałam, śledząc miejsca, które mijaliśmy w poszukiwaniach.
- Tak - odparł - ja jednak sam miałem cię w swoich wizjach.
- Blake, wyznanie, że śni się erotycznie o kobiecie nigdy nie będzie dobrym podrywem - palnęła Reyes.
- O jakich wizjach mówisz? - dopytałam, ignorując uszczypliwość młodej pani mechanik.
- Tamte wspomnienia - mówił ciszej - podpowiadają mi, że byłaś Hedą.
Żadne z nas nic więcej nie powiedziało. Po prostu brnęliśmy przed siebie.
Usłyszałam pełen desperacji krzyk. Natychmiast rozpędziłam się, wyprzedzając przy tym brata Octavii i Reyes.
Niespodziewałam się, że zobaczę to, co zobaczyłam.Clarke półnaga i półprzytomna, związana została i przymocowana do potężnego dębu.
Trafiłam na moment, w którym jakiś młody mężczyzna uderzał ją pięścią w klatkę piersiową. Zapadła się, gwałtownie wsysając powietrze do środka. Wypluła krew.Bez zastanowienia rzuciłam się na agresora. Powaliłam go, po czym sprałam na kwaśne jabłko. Z głupim uśmieszkiem na twarzy, zemdlał. Kiedy podbiegł do niego Bellamy, kazałam mu przypilnować faceta. Później mogliśmy się nim zająć.
Spanikowana, ratowałam Wanhedę.
W moment rozprawiłam się z węzami, uwalniając ją. Clarke opadła na mnie bezwładnie.- Musimy zawiadomić innych - rzuciła przestraszona Reyes - i zadzwonić po karetkę! Kurwa, co tu się wydarzyło?! Co ten...co on jej zrobił?
Tylko ja starałam się zachować zimną krew, chociaż z trudem mi to przychodziło. Latynoska, na moją prośbę, zadzwoniła po karetkę i do rodziców Clarke, a także do przyjaciół.
- Lexa - wykrztusiła, dławiąc się własnym oddechem Clarke - pamiętam cię, Komandor dwunastu klanów.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
CZYTASZ
Gdzieś pomiędzy
FanficŚmierć Komandor, stojącej na czele dwunastu klanów, nie nastąpiła. Zamiast tego, wszyscy ludzie zamieszkujący Ziemię, wysłani zostali do alternatywnej rzeczywistości przez wszechmocnego szamana. Zniknęli i Ziemianie, i Ludzie Lodu, i Ludzie z Nieba...