Rozdział 4 - Nieporozumienie

441 64 3
                                    


Lexa siedziała na ławce przed domem Griffin.
Zastanawiała się, jak to się stało, że tamta niczego nie pamięta. Jakby nie posiadała wspomnień z dawnego życia, w którym musiała walczyć o przetrwanie swoje i swoich ludzi. Jakby nie wiedziała, kim ją stworzono, wysyłając z kosmosu na ziemię. Że zmieniła się w przywódcę. Że między nimi powstały uczucia, o które nigdy by się nie podejrzewały. Mnóstwo prawdziwych uczuć, którym po pewnym czasie dały ujście, wyznając je sobie nawzajem.

Załamywała się, myśląc nad tym głębiej i głębiej. Blondynka niczego nie pamiętała. Choć wcześniej brzmiało to niewiarygodnie, teraz nabierało sensu. To przez tego, który otworzył niebo i porwał wszystkich do nowego świata. Na nową ziemię.

Drzwi domu Clarke otworzyły się i wyszedł z nich nie kto inny, jak ona we własnej osobie. Od razu jej spojrzenie powędrowało na Lexę, niemal nieznajomą, młodą kobietę.

- Co ty tu robisz? - blondynka poprawiła kurtkę, naciągając rękawy na dłonie.

- Czekam na ciebie - odpowiedziała, lustrując dziewczynę z góry na dół.

- Powiedziałam ci wczoraj, nie wiem, kim jesteś, czego chcesz i skąd znasz moje imię - ciągnęła oschle - ale powinnaś przestać za mną chodzić, bo będziesz miała kłopoty.

- Cieszę się, że nie straciłaś wigoru - brunetka uśmiechnęła się i wstała - odprowadzę cię do szkoły.

- Nie prosiłam o to - burknęła zła.

- Wiem - druga wzruszyła ramionami.

- Nie znam cię - powtórzyła.

- Wiem.

- Więc czemu nie dasz mi spokoju?

- Bo musisz poznać prawdę, Clarke.

Zadrżała. Jak zwykle, gdy Komandor wypowiadała jej imię. Gdy brunetka to zauważyła, zaśmiała się.
Zirytowana jej obecnością Gryffin, przyśpieszyła.

- Zawsze lubiłaś, jak mówię ci po imieniu - zaczęła ostrożnie.

- Pierwszy raz słyszę je z twoich ust - rzekła - powinnaś odejść.

- Ty tak uważasz. Ja sama decyduję o tym, co powinnam, a co nie.

- Jesteś dziwna - stwierdziła.

- Jestem urodzoną dominantką - gdy to oświadczyła, natychmiast pożałowała swoich słów.

Uczennica potknęła się, ale nowa znajoma podtrzymała ją za łokieć, ratując od niefortunnego przypadku. Nie dało się zignorować, że Griffin się zaczerwieniła.

- Daruj sobie takie teksty - wysyczała.

- To tylko informacja, którą musisz przyswoić - szepnęła - nie dotyczy tylko sfery, o której pomyślałaś. Zresztą, to ty wyczytałaś tu podtekst. Ja go nie uczyniłam.

Ale to też chodziło jej po głowie.

Rozeszły się, bez słowa, przy budynku szkoły.

Dwudziestodwulatka wyciągnęła z torby pożółkłą, odrobinę zmiętą kartkę. Rysunek przedstawiał ją, w trakcie snu. Naszkicowała to Clarke, dwa lata temu.

»»»°«««

Clarke

W szkole nie umiałam się skupić nawet na zajęciach, które lubię. Myśli zaprzątała mi tajemnicza dziewczyna, która znała moje imię i wiedziała o mnie więcej, niż sądziłam. Tak przynajmniej mi się zdało, gdy ochłonęłam po porannej rozmowie.

- Gryffin, zakochałaś się, czy co? - szturchnęła mnie Raven, siedząca ze mną w przedostatniej ławce.

- Nic takiego mi nie dolega - zakpiłam.

- To co cię gryzie? - nie odpuszczała.

- To najzwyczajniej w świecie nazywa się złym dniem, Reyes - mruknęłam od niechcenia - lepiej słuchaj Andersona, bo zaraz pośle cię do dyrektorki.

- A tam - machnęła ręką - wiesz, naprawdę cieszę się, że przyjdziesz w piątek na imprezę...

- Nigdy bym ci nie odmówiła. Skoro to ważne dla ciebie, to ważne i dla mnie - zapewniłam - będzie wspaniale, Rav.

Na długiej przerwie usiadłam przy jednym stoliku z Raven, Octavią, Lincolnem i Jasperem. Monty zachorował, więc nie było co liczyć na jego towarzystwo. Ale mimo to panowała wrzawa: chichot dziewczyn roznosił się po przestronnym pomieszczeniu, mieszając się z rozmowami ludzi przy innych stolikach. Za to chłopcy, przedrzeźniając je, pokazywali swoją dojrzałość. Wbrew swojej woli, roześmiałam się.

- Clarke, w takim razie zabierzesz się ze mną - Blake przekrzykiwała innych.

- Gdzie?

- Halo, przecież piątek już jutro! Musimy się razem wyszykować na święto nowego mechanika!

- Przepraszam, O - odpowiedziałam - dotrę tam pieszo. Zobowiązałam się rozwiązać jeszcze jedną sprawę przed tym wydarzeniem.

- Mówisz o Bellamym? - zapytała i nagle spojrzenia przyjaciół spoczęły na mnie. Poczułam, jakbym zaraz miała się skurczyć ze wstydu.

- Skąd wiesz?

- Wydusiłam to z niego wczoraj, zachowywał się dziwniej niż zwykle - rzuciła z chytrym uśmieszkiem - mam nadzieję, że prędko rozwiążecie problem.

Raven, Jasper i Lincoln nasłuchiwali i to wcale nie dyskretnie.

- To nie tak - byłam stanowcza i twarda - jak już wspominałam, z Bellamym nie flirtuję ani nie romansuję. To zwyczajne rozmowy.

- I nad czym tak zawzięcie dyskutujecie? - dopytała zadziornie Raven.

- Właśnie, powiedz nam - dodał Jasper.

Tylko Lincoln milczał, co nie było niczym nowym.

- Zachowujecie się jak dzieci - parsknęłam, podnosząc się - do zobaczenia.

I opuściłam pomieszczenie, mając nadzieję, że szybko minie im faza na wmawianie mi czegoś, czego nie ma, a chcieliby zobaczyć.

»»»°«««

Lexa

Siedziałam na niskim murze z cegieł, czekając na Clarke. Zależało mi, by jeszcze raz spróbować z nią pogadać. Rozległ się donośny, niemiły dla ucha, rozedrgany dźwięk dzwonka, świadczącego o końcu lekcji.

Ciekawe, jak to jest uczyć się w tego typu szkole...

Blondynka samotnie kierowała się do bramy, gdzie parę godzin wcześniej ją zostawiłam.
Zaczepiłam ją ponownie. Jej reakcją był grymas.

- Śledzisz mnie - stwierdziła.

- Może - gdybałam - a może nie. Jak minął ci dzień?

- Co cię to obchodzi, co? - krzyknęła, aż spojrzało na nas kilka osób w jej wieku lub młodszych.

Nie brałam do siebie tego wybuchu. Tutaj też musiała mieć jakieś problemy, choć nie przychodziło mi do głowy, jakie dokładnie.

- Daj mi szansę, to ci udowodnię, że się znamy - odparłam, prosto z mostu.

- Gadasz od rzeczy - rzuciła chłodno.

- Proszę.

- Daj mi w końcu ten pieprzony spokój - wrzasnęła kolejny raz - ile razy mam ci tłumaczyć, że nie zamierzam wysłuchiwać tych bzdur! Chrzanisz i to konkretnie. Przykro mi, że nie spełniam twoich oczekiwań i nie stanę się twoją nową przyjaciółką czy kimkolwiek byś chciała, ale odczep się. To jakieś nieporozumienie!

Odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając mnie w tyle. Osłupiała, nie znalazłam w sobie ani krzty sił, by za nią gonić. Musiałam podarować Clarke odrobinę spokoju, o którym mówiła. Odrobinę.









Gdzieś pomiędzy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz