BellamyJedyne, co mogłem powiedzieć o mieszkaniu Raven to to, że była w nim dosyć wygodna kanapa. Poza tym nie dała mi czasu, aby się rozejrzeć, bo od razu wciągnęła mnie do pokoju, w którym rozłożony był sprzęt komputerowy. Zresztą, ja sam też nie przyszedłem tu przecież zwiedzać.
- A więc to tu przetrzymujesz nagrania, hę? - upewniłem się, zagadując niby wesoło.
- Yep. - odpowiedziała tak, jak zawsze przytakiwała na ziemii, z której pochodziliśmy.
- To może przejdźmy do rzeczy? - zapytałem, ale ona tym razem zaprzeczyła.
- Najpierw mianuję cię na mojego powiernika. - rzuciła stanowczo - Pamiętaj, że w zamian będę wisieć ci przysługę.
Nie zdążyłem tego dobrze przetrawić, już zaczęła wypluwać z siebie słowa. O ile zrozumiałem tak, jak miałem zrozumieć, człowiek, który sprowadził nas wszystkich w to miejsce, okazał się być ojcem Reyes. Przez chwilę trudno było mi cokolwiek z siebie wykrztusić, lecz zauważając, że latynoska ledwo powstrzymuje łzy, objąłem ją lekko.
Właściwie nigdy wcześniej nie okazywałem tego typu czułości komuś, kto nie był moją siostrą. No, nie licząc Clarke Gryffin, która sama chętnie się do mnie przytulała za każdym razem, kiedy cały i zdrowy wracałem z misji. Uśmiechnąłem się pod nosem. To było w miarę przyjemne uczucie. W dodatku uświadomiło mi, jak bardzo musiałem zmienić się od czasu pobytu na Arce i zlecenia na ziemię razem z setką. Wtedy wszyscy trzymali się ode mnie na dystans.Czy nie na za dużo sobie pozwalam?
Jak zwykle, pojawiły się wątpliwości, lecz nie dałem im pola do popisu, a uciąłem prawie tak szybko, jak się wytworzyły.
Raven nagle wyswobodziła się z moich ramion, nawet nie popatrzyła w moje oczy.Próbujesz grać od nowa, Rav, pomyślałem, ale twoja gra pozorów na mnie więcej nie zadziała.
- Pooglądajmy któreś z tych pieprzonych video. - zasugerowałem.
- Brzmi jak plan. - odpowiedziała, zasiadając do komputera.
Odpaliła pierwszy, a dla niej drugi filmik i zamilkliśmy, wsłuchując się w to, co zaczął mówić tamten człowiek.
W którejś chwili, kątem oka dostrzegłem, że moja koleżanka cierpi. Wcisnąłem pauzę na laptopie i kucnąłem przed dziewczyną.
- Reyes...? - wyszeptałem - Co jest?
- Nic mi nie jest. - skłamała.
- Powierzyłaś mi jeden sekret. Nie zaszkodzi, gdy zrobisz to samo z drugim. - oznajmiłem obojętnym tonem, choć tak naprawdę nic nie było mi w tym momencie obojętne.
Wskazała palcem na swą nogę. Reszty sam się domyśliłem. Poprosiła mnie, abym podał jej przeciwbólowe, które leżały sobie na szafce przy kanapie. Zrobiłem to i dałem jej wodę. Po wykonanej czynności wziąłem Raven na ręce i zaniosłem do granatowego pokoju obok, na miękkie łóżko.
- Powinienem zadzwonić po karetkę. - zawahałem się.
- Nie, nie powinieneś. - odparła oschle, zaciskając zęby i pięści. Szarpała prześcieradło i chyba powoli odpływała.
W takim razie wezwę Abby, stwierdziłem w duchu.
»»»°«««
Raven
Clarke trzymała mnie za ramię, obie spoglądałyśmy w tą samą stronę. Na Pike'a, który rządził Arką, jakby była tylko jego własnością. Oburzona, krzyknęłam coś za czarnoskórym mężczyzną i gdy się odwrócił, miałam zamiar podbiec do niego, by wygarnąć mu każdą jego porażkę. Powstrzymała mnie jednak właśnie Gryffin, która stwierdziła, że nie ma co na wyrost przejmować się tyranem i zrobimy z nim coś po wymyśleniu odpowiedniego, konkretnego planu. Przypadło mi to do gustu, więc cofnęłam się o krok i uspokoiłam. Zaniechałam ataku na nowego Kanclerza.
Powieki usłuchały rozkazu mojego mózgu, uniosły się, bym mogła zobaczyć stojącą nade mną Abby. Chciałam coś z siebie wydusić, lecz nie zdołałam, ponownie zapadając w głębiny umysłu.
Wyłam. Nie płakałam, nie rozpaczałam, wyłam z całych sił. Najgłośniej, jak potrafiłam. Obserwowałam ziemian zdejmujących martwe ciało Finna z drzewa, potem bezlitośnie rzucających nim na usłane błotem podłoże. Clarke stała obok, bezsilnie przyglądając się sytuacji, do której osobiście doprowadziła. Wyłam dalej, a Bellamy z Octavią i Jasperem próbowali mnie stamtąd zabrać.
Obudziłam się, chyba na dobre. Po rozejrzeniu się uznałam, że jestem bezpieczna, nic mi nie grozi. Delikatnie podniosłam się na łokciach, zdając sobie sprawę z obecności przyjaciółki.
- Raven! - młoda Gryffin pośpiesznie usiadła na rogu mojego łóżka - Jak się czujesz? - dopytała zaniepokojona.
- Lepiej niż gorzej. - odparłam poddenerwowana.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że noga znowu zaczęła ci dokuczać? - zadała następne pytanie.
- Znasz mnie, taka właśnie jestem. Skryta wojowniczka. - uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- Raczej idiotka, która odrzuca pomoc. - kiwnęła głową, a wtedy do pokoju weszła jej matka.
Zajęła miejsce przy drugim z moich boków i chwyciła mnie za rękę.
- Raven, nie możemy się dłużej oszukiwać...- powiedziała cicho.
- Jak bardzo fatalnie jest?
- Reyes...- wtrąciła Clarke.
- Powiedz mi, teraz! - rozkazałam. Nie chciałam więcej się dopraszać.
- Potrzebujesz operacji, która może uratować twoją nogę. - oznajmiła ciepłym, zmartwionym głosem lekarka.
- Będę chodzić, Abby?
- Jeśli operacja się powiedzie, po odpowiedniej rehabilitacji...prawdopodobnie. Ale...
- Jest szansa, że nie przeżyję, prawda?
- Tak. - wyznała - Tak, jest taka możliwość.
- Zgadzam się.
- Rav, do cholery jasnej! - warknęła zła blondynka - Nie przemyślisz tego?
- Miałam sporo czasu na przemyślenia. Nie chcę żyć, jeśli będę nieprzydatna i niezdolna do opiekowania się samą sobą. - parsknęłam - No i twoja mama jest dobrym lekarzem, uważam, że jeśli nie ona, to nikt mi nie pomoże. Jest jeszcze trzecia kwestia.
- Tu mamy lepsze warunki, niż na ziemii, z której przybyliśmy. - Abby jakby czytała w moich myślach.
- Należy z tego skorzystać.
»»»°«««
Octavia
Przyłożyłam Lincolnowi lód do spuchniętego kawałka twarzy, nawet nie jęknął. Skrycie, choć nie było to niczym nowym, podziwiałam tego mężczyznę za to, że tak dzielnie znosił los, nie za każdym razem będący po jego stronie.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz?
- Bo cię kocham. - szepnęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową.
Tym razem zamruczał z przyjemności, co ucieszyło mnie niezmiernie.
- Chciałabym móc coś zrobić. - oświadczyłam.
Podniosłam się i skrzyżowałam ręce.
- Odnośnie czego to mówisz?
- Przecież wiesz. Ty wczoraj próbowałeś coś zmienić. Może w nieco innej sprawie, ale jednak. A ja...odkąd dowiedziałam się, co tak naprawdę dzieje się z nami i z naszymi bliskimi, nawet nie ze wszystkimi...nic nie zrobiłam, aby to zmienić.
- Octavio. - zaczął - Nikt z nas nie ma pojęcia, co można zrobić i desperacko próbujemy każdego rozwiązania, jakie przyjdzie nam do głów.
- Ja nie podejmowałam żadnych kroków. - odparła smutno - Lecz nie dam się więcej zastraszać jakiemuś byle Arhideonowi. Wrócę na ziemię, tam, gdzie jest mój dom. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby każdy z naszych ludzi mógł znów poczuć prawdziwe życie.
Choć może to jest lepsze? Nie trzeba walczyć, a już na pewno nie tak często, jak codziennie na starych ziemiach. Nie ma tylu niebezpieczeństw...
CZYTASZ
Gdzieś pomiędzy
FanfictionŚmierć Komandor, stojącej na czele dwunastu klanów, nie nastąpiła. Zamiast tego, wszyscy ludzie zamieszkujący Ziemię, wysłani zostali do alternatywnej rzeczywistości przez wszechmocnego szamana. Zniknęli i Ziemianie, i Ludzie Lodu, i Ludzie z Nieba...