Rozdział 28 - Wątpliwości Komandor

333 46 0
                                    


Odniosła wrażenie, jakby zawiodła swój lud. Nie zdołała znaleźć ani jednego człowieka z Trikru, oprócz będącego niedaleko Lincolna. Nie odnalazła również żadnego innego członka z żadnego innego klanu, któremu przewodziła. Nawet wrogich nie umiała zlokalizować. Zależało jej na tym pomimo tego, że miała skoncentrować się na tym, co mogła zmienić swoją obecnością. Na tym, że odkryli nagrania, które wiele ujawniły i że pasowałoby coś w tej kwestii uczynić.
Było wiele powodów, dla których nie powinna poświęcać myśli temu, na co niestety nie ma wpływu, aczkolwiek nie potrafiła usunąć z głowy tęsknoty i poczucia winy. To podpowiadało Lexie, że być może nie jest dobrym Komandorem. Przecież nie podołała wyzwaniu i nie ochroniła poddanych, a taka była jej rola.

Siedziała na dużym, płaskim kamieniu w środku lasu, wpatrując się w przejrzyste, błękitne niebo. Starała się rozmasować kark, który boleśnie dawał znać, że coś jest nie tak jak być powinno. Ciało Hedy również zaczynało ją zawodzić, co sprawiało, że niepokój w sercu wzrastał. Obawiała się, że płomień pod wytatuowaną skórą chce wyrwać się z niegodnej już przywódczyni dwunastu klanów.

Po jakimś czasie zielonooka brunetka przysnęła, pozwalając sobie na moment odpoczynku od męczących koszmarów na jawie. Niestety, wpadła w koszmary, które czekały nań we śnie.

Płynęła i płynęła, rozpaczliwie machając kończynami. Nie wiedziała, jak nauczyła się poruszać w wodzie, lecz robiła to jakby instynktownie, a ten zawsze miała wyrazisty.
Nagle przed oczami Woods pojawił się usłany małymi kamieniami brzeg, kuszący stałością i swego rodzaju bezpieczeństwem. Wydrapała się na niego, upadając na plecy. Promienie słońca raziły ją, prowokując do przymknięcia intensywnie zielonych oczu, które były jej znakiem rozpoznawczym.

Zadrżała, a na skórze ujawniła się gęsia skórka mimo panującego na dworze ciepła.

Gdy otworzyła oczy ponownie, nastała ciemność. Dzień sprzed chwili prędko przeszedł w mroczną noc, która nie gwarantowała już poczucia bezpieczeństwa. Komandor wstała, próbując dostrzec coś wokół siebie.

- Nie możesz kierować się emocjami. - syczała tajemnicza postać - To niszczy lud, któremu przewodzisz.

- Jestem Komandor, postępuje zgodnie z tym, co uważam za słuszne! - zawołała drżącym głosem.

- Twoje uczynki i decyzje są uczynkami i decyzjami przeciwko woli poprzednich przywódców. - ostrzegał - Jeśli nie zrozumiesz, że robisz źle, ktoś zmuszony będzie cię tego nauczyć.

Ocknęła się, podnosząc do pozycji siedzącej. Otarła twarz dłońmi, poszukując wzrokiem kogoś, kto mógł podszeptywać jej to wszystko. Gdy nikt nie pojawił się przed oczyma Lexy, zrozumiała przekaz snu. Ostrzeżenie.

I jak za machnięciem różdżki, zrozumiała też Lincolna, który próbował przypomnieć jej, kim naprawdę jest. W tych okolicznościach Lexa musiała przyznać wojownikowi rację, ona rzeczywiście pozwoliła na to, by ówczesny świat ją zmienił.

»»»°«««

Marcus chodził z kąta w kąt, a Abby siedziała na krześle i przyglądała się temu, jak mężczyzna próbuje wymyślić stosowne rozwiązanie.

- Kane, nie powinieneś się katować, to nie twoja wina, że stało się, co się stało. - powiedziała po kilku minutach.

- Abby, nie czuję się winny temu, na co nie miałem wpływu. - odparł srogo - Ale jestem winny temu, że nie zrobiłem wszystkiego, by chronić naszych ludzi. Przecież mogliśmy podwoić straże, mogliśmy ostrożniej poruszać się po ziemii i dostrzec czyhające na nas niespodzianki.

- Arhideon był niewidzialnym. - pouczyła go - Przecież nie mogliśmy się spodziewać, że przed nami stanie wróg takiego pokroju i przeniesie nas do równoległego świata, czy cokolwiek to jest.

- Nie wiem nawet, czy ten wróg to wróg. - rzucił - Sama słyszałaś, nigdy nie zamierzał nas wyrżnąć.

- Niewiadomo, czy można ufać temu, co usłyszeliśmy. - odpowiedziała, przytykając dłonie do jego policzków - Muszę jechać sprawdzić, co z Raven.

Clarke wyszła zza ściany, rozgrzana do czerwoności.

- Clarke? Dobrze się czujesz? - zapytała zmartwiona Abigail.

- Tak, tak, biegałam. - wydyszała, nalewając sobie wody do szklanki.

- Więc wrócę później. - poinformowała kobieta, zostawiając potomkinię z partnerem.

»»»°«««

Raven leżała na szpitalnym łóżku po raz drugi w ciągu trzech lat. Kajała się za to, że pozwoliła sobie zmienić się w słabą dziewczynę, która niegdyś walecznie dążyła do celów. Poczuła potrzebę, aby powrócić do starych nawyków. Choć od operacji minęło zaledwie parę dni, podniosła się do pozycji siedzącej i jęknęła, gdy to sprawiło jej ból. Ten rozszedł się po ciele, powodując, że zrezygnowała z nieodpowiedzialnego pomysłu.

Co powinnam zrobić?

Jak na zawołanie, rozum jakby wrócił na swoje miejsce. Sięgnęła po znajdujący się na metalowej szafce telefon i wybrała adekwatny do zamierzeń numer. Po trzech sygnałach osoba z drugiej strony wreszcie odebrała.

- Bałam się, że zapomniałaś, do czego służy komórka, Clarke. - wydukała.

- Potrzebujesz czegoś? - spytał głos w słuchawce.

- Żebyś wiedziała. - potwierdziła - Potrzebuję, abyś przywiozła tu laptopa Montiego i swój tyłek.

- Jestem w drodze.

~ Pół godziny później ~

Gryffin przekroczyła próg sali, w której czekała na nią przyjaciółka. Podała jej upragnionego laptopa, po czym usiadła obok latynoski.

- Co planujesz? - zapytała bezpośrednio.
- Nie będę bezużyteczna, wygrzebię z tego urządzenia coś jeszcze.

- Wiesz, czego szukać?

- Nie, ale i tak w końcu to znajdę.

- Raven...

- Hm? - popatrzyły sobie w oczy.

- Cieszę się, że operacja się powiodła.

- Ja również, Clarke. - pokazała rząd idealnie białych zębów - Jednak chyba nie tylko to chciałaś powiedzieć?

- Masz rację, ja...

- Ty co? Wykrztuś to z siebie.

- Wiedziałam, że Arhideon jest twoim ojcem. - szepnęła.


Gdzieś pomiędzy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz