Zaczęliśmy wyścig. Najpierw byłam trochę z tyłu, ciągle ściągając Azama, ale gdy tylko poluźniłam wodze, a moje rozpuszczone włosy zaczął szarpać wiatr przypomniałam sobie, jak to jest jeździć z kimś. Ścisnęłam łydkami boki konia i przyspieszyłam, zgrabnie manewrując między drzewami. Z tyłu dobiegał mnie jedynie śmiech sułtanki i sułtana, który po chwili mnie dogoni. Azam widząc to zarżał, przyspieszając jeszcze bardziej. Pochyliłam się do jego grzbietu, by nie oberwać zasłoną z bluszczu w twarz, lecz padyszach nie postąpił tak jak ja, obrywając roślinkami w twarz, na co się zaśmiał. Wyprostowałam się, obserwując toń morza. Po chwili poczułam jak ziemia lasu zmienia się w sypki piasek. Azam zakończył swój bieg w ciepłej wodzie, ochlapując mnie przy okazji. Zaśmiałam się i pokierowałam go, aby wyszedł z morza, w którym stał aż po swoje kolana. Na piasku stał już sułtan i wjechała sułtanka Hurrem, wszyscy się zaśmialiśmy.
-Gratuluję Maiso Hatun. Twój koń jest zaskakująco szybki, nawet jak na tą rasę.- Pochwalił Azama sułtan. Razem z sułtanką zeskoczyłyśmy z naszych rumaków i przysiadłyśmy na gorącym piasku.
-Miałaś rację, Maiso. Tu jest przepięknie.- Stwierdziła rudowłosa. Nic nie odpowiedziałam. Zapatrzyłam się w krajobraz. Zawsze wywoływał u mnie miłe wspomnienia. Trafiłam tu już dawno, podczas mojej pierwszej samodzielniej wyprawy. Był to kawałek plaży, otoczonej wodą z zatoki. Rosło tu mnóstwo roślin owocowych i kwiatów. Dodatkowo coś na kształt wiaty tworzyła wielka skała. Przy brzegu leżało kilka muszli.
-Zastanawia mnie jedynie, czy strażnicy, którzy za wami jechali nie spanikują, gdy nie będą mogli was znaleźć.- Zaśmiał się sułtan. Zdecydowanie zmieniłam swoje nastawienie co do niego. Sułtanka Hurrem podeszła do krzaków. Sięgnęła ręką po najładniejszego owoca.
-Pani, ten jest trujący.- Podeszłam do niej.- Wywołuje silne skurcze żołądka. Ale na przykład te już są jadalne. -Wskazałam na karłowate drzewko oliwne, dzikie maliny, dziką różę i inne tego typu owoce.- Z tych natomiast można jeść jedynie miąższ, pestka jest trująca.- Wskazałam na jedną z odmian cisu.
-Bardzo dużo wiesz.-Powiedziała, lecz sięgając jeden z owoców skaleczyła się jego kolcem. Natychmiast zerwałam rosnącą nieopodal babkę lancetowatą i przyłożyłam jej do rany.
-Szybciej się zasklepi.- Po chwili z dziką tarniną w ręce usiadłyśmy na piasku, niedaleko koni i sułtana. Zaczęliśmy rozmawiać.
-Dużo podróżujesz, gdzie się teraz wybierasz?- Zapytał sułtan.
-Do Amasyi.
-to na drugim końcu kraju. Ile ty będziesz tam jechała?- Zdziwiła się sułtanka, najwidoczniej dopiero do niej to doszło, bo mówiłam jej wcześniej.
-Jeśli wyjadę jutro, za dwa dni będę na miejscu.- Odpowiedziałam. Ostatnio będąc w Damaszku dostałam spóźniony list od ojca, że mam przybyć do Manisy, na przekazanie księciu Mustafie władzy nad prowincją. W jeden dzień przejechałam prawie całe Imperium.- Zaśmiałam się. Wsiedliśmy na konie dopiero, gdy słońce już zaszło. Razem z sułtanką jechałyśmy przodem, aż ta nagle z kłusu przeszła w galop. Już chciałam już dogonić, gdy usłyszałam tylko:
-Mam do ciebie prośbę, Maiso Hatun.- Powiedział sułtan. Wyrównałam z nim tempo i czekałam, co powie.- Jako że jesteś córką jednego z najbardziej zaufanych mi paszów, ufam ci. Dlatego mam dla ciebie misję. Gdy wrócimy do pałacu otrzymasz ode mnie list dla księcia Mustafy. Przekażesz mu go, dbając, by nikt poza nim nie poznał jego treści. Mógłbym posłać gońca, lecz wtedy nie mam pewności, takiej jak teraz. Poczekasz na jego odpowiedź i mi ją przywieziesz. Rozumiesz?
-Oczywiście, panie. Nie zawiedziesz się na zaufaniu wobec mnie.- Powiedziałam i popędziłam konia, jakby ta rozmowa nie miała miejsca.
CZYTASZ
Jak wiatr|| WS
Fanfiction-Jesteś jak wiatr. Nieuchwytna i beztroska. Czasem pożądana jak bryza dąca w żagle okrętu, a nieraz znienawidzona jak huragan. -Wiem. Ale to dzięki temu jestem taka, jaka jestem.- A jestem Maisa hatun. Córka Ahmeda paszy. W teorii mieszkam z ojcem...