12.

81 10 0
                                    

Mam na siebie uważać, na prawdę? No trudno, zastosuję się do tej rady, bo ostrożności nigdy za wiele, skoro za kilka lat mam jeszcze wyjść za Mustafę. Ech... Zapomniałam o tym zupełnie. No trudno.Sądzę, że muszę skorzystać z tego roku wolności. To jest dla mnie prawdziwe życie. To kocham. Ale mimo wszystko czegoś mi brakuje. Nikt mnie nie odwiedza, bo większość ludzi nawet nie wie o istnieniu tego domu. Dodatkowo Nie wiedzą, że tu mieszkam. Dodatkowo każdy mówi na mnie Asija. No nic, żyje się raz.

***6 miesięcy później

Wzięłam sobie radę tego zbira do serca i stałam się czujniejsza. Gdy tylko wchodziłam do miasta, do którego miałam około 30 minut drogi, czułam się obserwowana przez kogoś, kto nie jest dla mnie życzliwy. Podejrzliwe stało się też dla mnie, że od czasu pojedynku z tamtym mężczyzną wszystko ucichło, zdarzały się pojedyncze wypadki, gdzie ktoś kogoś pobił czy w podobie. A jakoś nie przemawiało do mnie stwierdzenie, że ludzie, którzy rządzili ulicami Amasyi przestraszyli się mnie i tak dalej. Jednak moje podejrzenia okazały się słuszne, co miało mieć większe konsekwencje. Wyszłam jak zwykle na targ. Postanowiłam zostawić Azama w domu, gdyż nie chciało mi się go ciągnąć ze sobą. Zamiast kolorowej sukni ubrałam jasnoszarą z sukna, gdyż była już jesień. Na szczęście ta pora roku, tak jak zima, tutaj w Amasyi nie były tak odvzuwalne czy nawet widoczne jak na przykład w stolicy.Tradycyjnie spacerowałam sobie po ulicach, nasłuchując i rozglądając się. Jedna rzecz była pewna. Jest zbyt spokojnie.Gdy weszłam na centralny plac targowy nie zobaczyłam nic podejrzanego. Szłam dalej, gdy nagle usłyszałam kroki za sobą. Chciałam coś powiedzieć i się odwrócić, lecz nie zdążyłam, gdyż powstrzymało mnie uczucie chłodnej stali na mojej szyi.
-Radzę się nie ruszać skarbie, bo się pocharatasz.- Zaśmiał się głos, który kojarzyłam. To on mnie ostrzegał.- A teraz mnie posłuchaj. Dzisiaj skończy się twoja zabawa w bohatera. To zemsta za zakłócanie nam naszej pracy.- Szybko przekalkulowałam swoją sytuację. Byłam w beznadziejnej sytuacji, bo oprawca użył liczby mnogiej, czyli jest ich więcej. Dodatkowo metal coraz bardziej wżynał mi się z skórę. Dłonie dotąd spuszczone wzdłuż ciała delikatnie podniosłam, by wyjąć miecz. Udało mi się. Podcięłam mu nogi, jednak on delikatnie naciął mi skórę szyi. Ignorując ból, który był mniejszy niż się spodziewałam, rozejrzałam się. W moją stronę skierowane było troje ludzi plus mój oprawca.
-To trochę niesprawiedliwe.- Prychnęłam, wywijając mieczem w dłoni. Ruszyli na mnie. Wszyscy Z. Ludzie momentalnie się rozstąpili, by przypadkiem nie oberwać. Rozpoczęła się walka, podczas której starałam się ich nie zabijać, a ogłuszać. Mimo moich zdolności nie miałam zbytnich szans z czterema rosłymi mężczyznami.  Z chwili na chwilę miałam coraz mniej sił, a upływ krwi z szyi i zranionej nogi mi nie pomagał. Po chwili podbiegło do mnie dwóch mężczyzn. Od razu widziałam, że nie są stąd. Po ich stylu walki zauważyłam, że muszą być kimś ważymi. Spojrzałam na twarz tegi, którego sposób walki wydawał mi się znajomy. nasze spojrzenie się skrzyżowały i już wiedziałam... Jak bardzo mam przechlapane. Ibrahim pasza. Skoro on tu jest, to tym drugim zgaduję jest sułtan. Mam dwa wyjścia. Założyć hustę na głowę i uciec w najlepszym momencie, lub stawić czoła padyszachowi tego świata i Wielkiemu Wezyrowi, a jednocześnie najlepszemu przyjacielowi mojego ojca. W przypadku pierwszej opcji wiem, że pasza najpewniej zachowa tą informację dla siebie, ale jeśli teraz ucieknę to stanę się tchórzem.Po chwili czwórka mężczyzn leżała nieprzytomna na ziemi i podbiegli do nich dwaj mężczyźni, najprawdopodobniej janczarzy, również w zwykłych ubraniach. Podjęłam decyzję. Nie jestem tchórzem. Poza tym, gdybym miała konia byłoby łatwiej.Już miałam odwrócić się do moich wybawców, gdy zobaczyłam strzelca. Niestety źle trzymał łuk i zamiast trafić, jak zgaduje we mnie, przestrzelił ramię mężczyźnie stojącemu dobre dwa metry dalej. Szybko do niego podbiegłam i zrywając kawałek materiału obwiązałam mu ramię nad raną.
-Może zaboleć.- Powiedziałam i najdelikatniejszy jak umiałam ruchem wyciągnęłam mu strzałę. Obejrzałam grot.- Nie była zatruta.- Uśmiechnęłam sję do poczciwie wyglądającego mężczyzny. Zuoełnie ignorowałam krwawiące rany, chcociaż czułam upływ krwi. Podeszłam do sułtana i paszy. Kiwnęłam im obu głową i  wzdychając czekałam co powiedzą.

Jak wiatr|| WSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz