10.

89 10 0
                                    

POV Ibrahim pasza

Gdy dziewczyna opuściła pomieszczenie, uśmiechnąłem się.

-Masz wspaniałą córkę, przyjacielu. 

-Wiem. Jednak wolałbym, by częściej bywała w domu. Przez ostatnie dwa lata nie dała znaku życia.- Zaśmiałem się.

-Jest młoda. Musi się wyszaleć. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie miała co wspominać. 

-Co masz na myśli?- Zamyślił się. Oj, jak mu powiem, jest 50% szans, że stracę przyjaciela i 20%, że stracę coś więcej.

-Myślałeś już o jej zamążpójściu? Chyba nie będzie jeździć po świecie przez całe życie.- Zacząłem łagodnie.

-Nie, nie myślałem. Nie chce stracić córki. Poza tym, wątpię, by się zgodziła. Kocha wolność. Ale do czego dążysz?

-Powiem wprost. Chce zrobić z niej sułtankę.- Wstrzymałem oddech czekając na jego reakcję.

-Co?- Jednak nie kryło się za tym ani grama wściekłości, a jedynie niezrozumienie.

-Jest idealną osobą. Jest piękna, mądra, sprytna, dobrze wychowana i umie walczyć. Księciu potrzeby jest taki ktoś jak ona.

-Ale... Nie wiem co powiedzieć.- Zaczął. 

-Rozumiem twoje obawy, lecz jak można się domyśleć całą wojnę prowadzą sułtanki. Maisa ma dodatkowo przychylność sułtana, który jest nią wręcz zachwycony.

-Wie o tym? Sułtan.

-Ostatnio powiedział, że chciałby ożenić Mustafę, bo jako jego następca powinien skupić się na rządzeniu, a nie dramatach w haremie. Jeśli się zgodzisz zaproponuje mu Maisę.

-A jej zgoda?

-Z tym już będzie trudniej, ale z tego co powiedziała domyślam się, że dla księcia zrobi wiele.- Ahmed wziął głęboki oddech. Dziesięć razy. Po czym powiedział.

-Zgadzam się, ale ty jej o tym powiesz.- Na co się roześmiałem.

-Chodźmy zatem.- Ahmed poprosił jedną ze służących, by przyprowadziła tu Maisę. Po chwili przez drzwi weszła średniego wzrostu blondynka, którą można nazwać nawet piękną. Miała na sobie zieloną suknię ze wstawkami skóry na spódnicy. Włosy związała w wysoki koński ogon, który ozdobiła wstążeczką. Przebrała się jak myślę do pojedynku. Książę będzie zadowolony.-Gotowa na pojedynek, hatun?

-Zawsze, paszo.- Odpowiedziała, a w jej oczach zaświeciły się niebezpieczne ogniki. Odpowiedziałem jej zadziornym uśmiechem, po czym wyszliśmy za Ahmedem paszą na dziedziniec. Podoba mi się jego dom. Jest mniejszy niż mój, jednak równie bogaty. Mimo to jest przytulniejszy. W tej rodzinie nie ma hierarchii, nie tak jak u mnie. Oczywiście starają się zachować pozory, jednak na pierwszy rzut oka widać, że Maisa hatunmoże dosłownie wszystko, gdyż Ahmed jest w nią wpatrzony tak, jak w jej matkę. Blondynka wyciągnęła miecz z sukni. Co? Jak ona tak go ukryła, bym go nie widział? Jest sprytniejsza niż myślałem.

-Gdy doliczę do trzech zaczynacie.- Powiedział mój przyjaciel, a już po chwili już krążyliśmy wokół siebie. Wyraz skupienia, zdeterminowania i chęci dokopania mi nie potrafił zmienić jej anielskiej twarzyczki w groźną, przez radosne ogniki w oczach. Zna zasady. W pojedynku towarzyski nigdy nie atakuj pierwszy. Uśmiechnąłem się i wyprowadziłem cios. Dość spokojny i delikatny, ale jakież było moje zdziwienie, gdy moje uderzenie zostało sparowane, a następnie powtórzone przez blondwłosą. Wymierzyłem cios, by podciąć jej nogi. W sukni ma jednak marne szanse. Mimo to podskoczyła, a mój miecz nawet nie drasnął materiału. Zdziwiłem się, co było moim błędem. Perfekcyjnie wyprowadzony cios w mój nadgarstek i mój miecz wylądował na ziemi.

-No nareszcie. Już myślałem, że nigdy nie skończycie.- Ahmed wyrzucił ręce w powietrze.

-Ile walczyliśmy?- Zapytała dziewczyna.

-Dobrą godzinę.

-To dlatego się tak zmęczyłem.- Zaśmiałem się. Jestem pewny, że moja twarz nabrała czerwonego koloru, ale po mojej rywalce nie było widać zmęczenia w najmniejszym stopniu. Prawda jest taka, że walczy cholernie dobrze i skupiając się na pojedynku zatraciłem rachubę czasu.

-Usiądźcie.- Uczyniliśmy co radził, oboje uśmiechnięci, jednak wiedziałem, do czego zmierzał. 

-Maiso, mamy pewien plan.- Usłyszałem chrząknięcie Ahmeda.- Mam pewien plan.- Sprostowałem. Zatrzymałem się.- Nie wiem jak to powiedzieć.

-Prosto z mostu.- Doradziła z uśmiechem. Oj kochana, on zaraz zniknie.

-Chciałbym, abyś wyszła za mąż za księcia Mustafę.- Jej oczy najpierw się rozszerzyły, później pojawiły się w nich ogniki kpiny, następnie niedowierzanie. Lekko rozszerzyła usta, lecz po chwili znów je zamknęła. Po chwili jej mina wyrażała surową obojętność, pogardę i dumę. Połączenie tak toksyczne, jednak przypominała mi sułtankę Mahidevran lub sułtana. Tylko oni potrafią tak skondensować tą mieszankę. Teraz jej twarz nie przypominała radosnego anioła, a archanioła zemsty. Mimo wiedzy, że nic mi nie zrobi, przeszedł mnie dreszcz strachu. Kątem oka zauważyłem, że Ahmed zareagował podobnie.

-Decyzję w tej sprawię zawierzę ojcu, choć jak mniemam już się zgodził.- Powiedziała zimnym suchym tonem, przeszywając nas wzrokiem. Mimo środka wiosny zawiało zimnem.- Kiedy?

-Trochę to potrwa. Jeśli dobrze myślę, to około rok, półtorej, może dwa.

-Świetnie. A teraz za pozwoleniem, idę się spakować.- Wstała.

-Znów wyjeżdżasz?

-Tak. Do Amasyi. Wiadomości ślij do Ifrana paszy.- Ukłoniła się i wyszła.

-Pięknie. Znów zniknie na rok, a gdy wróci znów zniknie.- Jęknął Ahmed, a mi zrobiło się go wyjątkowo żal.

Jak wiatr|| WSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz