Dzień rozprawy ludzi, którzy chcieli mnue zabić nadszedł nadwyraz szybko. Wstałam rano, ubrałam zwykłą, beżową suknię, na włosy narzuciłam haftowaną chustę i zostawiając Azama w domu ruszyłam do budynku sądu. Na sali znajdowało się sporo osób, które znałam głównie z widzenia. Byli wśród nich mężczyźni, kobiety, a nawet kilkoro dzieci. Oskarżeni, gdy tylko weszłam do środka, spojrzeli na mnie z nie ukrywaną nienawiścią. W tłumie wypatrzyłam również szla hetne rysy twarzy padyszacha i Wezyra. Kiwnęłam im głową i zajęłam wyznaczone miejsce, lakonicznie witając się z kolejnymi osobami, które do mnie podchodziły. Gdy pojawił się sędzia, starszy mężczyzna z siwą brodą i ostrymi rysami twarzy, wszystko ucichło. Każdy po kolei wskazywał, kto i co mu zrobił. Na koniec zawsze potakiwałam, potwierdzając ich wersję, czasami coś uzupełniając. Na sam koniec opowiedziałam jeszcze kilka zdarzeń ataków na mnie i tego niedawnego. Na chwilę później z sali wyszli sędzia, Wezyr i sułtan. Nie było ich nadzwyczaj krótko. Gdy wrócili ogłoszono, że całą piątkę, razem z łucznikiem skazano na ścięcie. Ucieszyłam się. Wróciłam do domu wiedząc, że to już moje ostatnie dni tutaj. Będę za tym tęsknić. Sułtan i Ibrahim pasza wracają już jutro. Udałam się do staruszki, od kórej wynajmowałam dom. Uregulowałam płatności i zapłaciłam jeszcze za dwa dni pobytu. Po powrocie spakowałam wszystko do torby.
***
Następnego dnia pod mój dom zajechał jeden ze strażników sułtana. Osiodłałam Azama i narzucając chustę w kolorze słoneczników, niewiele ciemniejszą od mojej sukni, również żółtej. Po chwili drogi zobaczyłam piękne konie sułtana i Wezyra. Przywitałam się z nimi i ruszyliśmy w drogę. Moje myśli odpłynęły w stronę wczorajszej egzekucji, której przyglądałam się, stojąc w pierwszej linii szeregu mieszkańców. Zostało mi zapowiedziane, że zaznam zemsty na tamtym świecie. Tia... Mieszkańcy skądś dowiedzieli się, że wyjeżdżam i już niwrócę, co sądzę, że może być to sprawka Ibrahima paszy, którego podczas egzekucji widziałam wmieszanego w tłum. Ludzie podchodzili do mnie, dawali drobne upominki, żegnali się ze mną, dziękując za to, co robiłam. Płakali, chociaż nawet mnie nie znali. Gdy tylko wjechaliśmy do lasów, opuszczając jakkolwiek zamieszkane regiony poczułam coś dziwnego. Zrozumiałam, że to koniec jednego z etapów w moim życiu. To już koniec Asiji, walki mieczem, bronienia słabszych i otwartej walki. Teraz będę musiała na wszystko uważać i pilnować się na każdym kroku, zamienić ukochany miecz z cytatem, który powtarzała mi mama na nieoznaczony, skromny sztylet, który mógłby należeć do każdego. ,,Życie ma sens, gdy przeżywasz je tak, jak byś chciała''. To powiedziała mi, gdy leżała na łożu śmierci. Od tego czasu odnosiłam się do tej rady. Teraz czas to zmienić. Wyższe dobro, tak to sobie tłumaczę. Ale czy nie opieram się dla zasady? Czy tak na prawdę podświadomie chcę, by było tak, jak będzie, nie potrafiąc przyznać się do go przed samym sobą? Nie wiem już.
-Hatun, wszystko w porządku?- Zapytał pasza.
-Tak, oczywiście, paszo.- Potrząsnęłam delikatnie głową, lekko się rumieniąc. Po chwili pasza zadał mi pytanie:
-Jakie masz teraz plany, hatun? Kolejna podróż?
-Ni wiem jeszcze. Prawdopodobie posiedzę w Manisie, z ojcem.- Powiedziałam i się zaśmiałam. - Tyle razy już przejechałam każdą z tych dróg, że poszukuję czegoś nowego.
-Rozumiem. Mam nadzieję, że zto znajdesz, hatun.- Resztę drogi do Konstantynopola pokonaliśmy na zaskakująco miłej i luźnej rozmowie. Już sama wyruszyłam do Manisy. Pozostało mi jedynie czekać na odwiedziny payszacha u mojego ojca, decyzję o ślubie, a w międzyczasie zaprzyjaźnienie się z sułtanką Mahidevrn.
CZYTASZ
Jak wiatr|| WS
Fanfiction-Jesteś jak wiatr. Nieuchwytna i beztroska. Czasem pożądana jak bryza dąca w żagle okrętu, a nieraz znienawidzona jak huragan. -Wiem. Ale to dzięki temu jestem taka, jaka jestem.- A jestem Maisa hatun. Córka Ahmeda paszy. W teorii mieszkam z ojcem...