7.

99 11 0
                                    

Następny dzień, aż do zmroku jechaliśmy wygłupiając się. Obóz rozbiliśmy dopiero po zmroku. Nie spieszyło się z tym ani mi, ani księciu. Siedzieliśmy razem przy ognisku, żywo dyskutując. Nasze konie pasły się obok namiotów.

-Nie sądziłam, że można tak normalnie rozmawiać z księciem.- Palnęłam znikąd.

-Potrafię zaskoczyć. Ale może idźmy już spać.

-Masz rację. Jeśli utrzymamy tępo przed wieczorną modlitwą znajdziemy się w Konstantynopolu. Dobrej nocy, Mustafo.- Powiedziałam, wstając i udając się w stronę swojego namiotu.

-Dobranoc, Maiso.

Udał się w swoją stronę, gdy usłyszałam tupot dwóch koni. 

-Co jest?- Szepnęłam do siebie. Złapałam za miecz i opuściłam swój namiot, wpadając prosto na jakiegoś mężczyznę.- Rozbójnicy!- Krzyknęłam. Nim zdążył się zorientować co się dzieje, skończył z moim mieczem w piersi. Rozpoczęła się walka. Szybko odnalazłam wzrokiem księcia. Podbiegłam do niego, zabijając owłosionego mężczyznę, który próbował zajść go od tyłu. Strażnicy również walczyli. Trochę to trwało, ale w końcu został tylko jeden z nich, którego książę postanowił przesłuchać.

Podczas przesłuchania byłam obecna. I dobrze, bo gdyby nie to, że usłyszałam to osobiście, nie uwierzyłabym nigdy. Za wszystkim stała...




...

Sułtanka Hurrem.

Nie no fajnie. Mężczyzna został związany i wsadzony na konia tak, by nie uciekł. Reszta drogi do stolicy minęła nam na nieprzyjemnej ciszy. 

Odstawiłam księcia pod pałac i żegnając się z nim odjechałam w swoją stronę.

-To teraz do Amasyi.-Na noc zatrzymałam się u Firuze i z samego rana wyjechałam. Przyjaciółka pożegnała mnie jeszcze tylko słowami:

-Nigdy cię nie zrozumiem. Żegnaj i jedź w spokoju.Gdy wrócisz do stolicy, odwiedź mnie. 

Droga ze stolicy do Amasyi nie była taka długa, jakby się mogło zdawać. Jadąc kłusem pokonałam ją w 5 dni. Jednak nie była to spokojna przejażdżka, bo miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Dojechałam do większego miasta, gdzie zatrzymałam się w gospodzie. Do stolika który zajęłam podeszła właścicielka.

-Co podać?

-Szerbet.- Zbyłam ją, lecz gdy wróciła zaczęła mi się przyglądać.- Coś się stało?

-Nie. Po prostu nie poznaję cię. Nie jesteś stąd.

-Masz rację.

-To skąd jesteś?

-Pochodzę z Manisy.

-To co tu robisz? W dodatku sama.

-Na chwilę obecną siedzę.- Warknęłam zirytowana.

-Grzeczniej gówniaro.- Syknęła do mnie.

-Nie tak mam na imię.

-Jak się zwiesz?

-Maisa hatun.- Wstałam od stołu, zostawiając na nim talara i pusty kielich.- Chodź, Azam.- Pociągnęłam konia z wodze.

-To twój koń?- Zapytał jakiś mężczyzna stojący przed gospodą.- Jest bardzo drogi. Musisz być kimś ważnym, Maiso hatun. 

-Zaiste.- Wsiadłam do siodła i bez słowa odjechałam. Niektórzy ludzie potrafią być denerwujący.

Ruszyłam kłusem przed siebie, gdy zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Stał on nad małym chłopcem, który płakał. Mężczyzna go uderzył, a później kopnął. Postanowiłam się zatrzymać.

-Przepraszam, coś się stało?- Powiedziałam uprzejmie, patrząc na mężczyznę.

-Ten gnojek ukradł mi sakwę.

-Zawsze można to rozwiązać inaczej.

-Jak na przykład?

-Co masz na swoje usprawiedliwienie?- Zapytałam chłopca, jednocześnie lekko stając między nim, a mężczyzną.

-Byłem głodny. Jesteśmy biedni. Mam czworo rodzeństwa.- Załkał. Podeszłam do torby, przewieszonej na koniu i wyjęłam sakwę. Wręczyłam ją chłopcu, a ten spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami.- Dziękuję, pani.

-I ma mu to ujść na sucho?- Zapieklił się mężczyzna.

-Nie sądzi pan, że jak na dziecko, został już wystarczająco ukarany?

-Może, ale jego ojciec za to odpowie. 

-Zatem udajmy się do niego.- Powiedziałam. Mężczyzna wskoczył na swojego starego konia. Podeszłam do Azama i dałam dziecku znak, by wsiadło na niego. Usiadłam za nim, w siodle i ruszyłam.

-Dziękuję, pani.- Powiedział, ponownie.- Ale mój ojciec jest chory. Jeśli ten pan wyzwie go na pojedynek, zginie.

-Nie martw się.- Ukróciłam temat. Gdy dojechaliśmy pod bardzo skromny, choć w miarę zadbany domek, a dokładniej chatę, otoczoną przez kilka starych, chudych krów, zatrzymałam się. Chłopiec pobiegł po kogoś z rodziny, a ja przybrałam dumną postawę i kamienną twarz. Po chwili z chaty wyszła kobieta, podtrzymująca męża.

-Pana syn ukradł mi sakwę. Żądam satysfakcji.

-Czy sprawy nie powinien rozpatrzyć sąd, lub gubernator prowincji?- Zapytałam szczerze zdziwiona. 

-Ludzie tacy jak my nie bawią się w sądy. My załatwiamy to siłą.

-Nie uważa pan tego za prymitywne?

-Nie. Taki wyrok jest zawsze sprawiedliwy. Skąd się urwałaś, pani, skoro nie wiesz o tym?-Zdziwił się "pokrzywdzony".

-Panie, okaż pan łaskę. Nie widzisz, że mój mąż jest chory?

-Nie. Było pilnować swoich bachorów.

-Ja będę walczyć, zamiast pani męża.- Powiedziałam, trochę zbyt dumnym tonem.

-Ale... Nie rozumiem.- Zdziwiła się kobieta. Zignorowałam ją.

-Czy owe pojedynki odbywają się na śmierć?

-Nie.- Odparł mój przeciwnik, zdziwiony. 

-Także proszę o pośpiech. Chcę wyruszyć w dalszą drogę.- Powiedziałam oschle, przybierając dumną pozę i pogardliwe spojrzenie.

-Zatem zaczynajmy.- Zeszłam z konia i kazałam mu kawałek odejść. Wyjęłam z pochwy miecz i odparłam błyskawiczny atak mojego przeciwnika. Szybka wymiana ciosów. Z mojej strony pewna, jego chaotyczna, zdziwiona. Cóż się dziwić. Mój ojciec jest dobrym wojownikiem. Poza tym miałam okazję walczyć z wieloma innymi paszami. Już po kilku minutach walki wyprowadziłam cios w nadgarstek przeciwnika, jednocześnie parując jego uderzenie. Miecz mężczyzny spektakularnie wybił się w górę i spadł koło mnie. Złapałam go wdzięcznym ruchem i wycelowałam obie klingi w oszołomionego przeciwnika.

-Gdy chce się wyzwać kogoś na pojedynek, najpierw trzeba umieć walczyć. Gdybyśmy walczyli na śmierć, już byś nie żył.- Schowałam swój miecz do pochwy, wbijając jego broń w ziemię. Wsiadłam na Azama i dla dobrego efektu postawiłam go dęba. Już miałam odjechać gdy usłyszałam:

-Pani, zdradź mi chociaż swe imię!- Usłyszałam mężczyznę. Przyjrzałam mu się. Był dość przystojny, jednak zaniedbany.

-Maisa hatun.- Po czym odjechałam.

Zatrzymałam się w innej gospodzie, zostawiłam konia w stajni i poszłam spać. 

Jak wiatr|| WSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz