Dni mijały, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Coraz bardziej przekonywałam się do myśli, że może jednak nie bédzie tak źle, jak myślałam na początku. Uspokoiłam się już całkowicie i nie zdarzało mi się przyłapywać na zagryzaniu policzków i warg, czy ściskaniu pocących się dłoni. Ustąpiły skurcze żołądka i nerwobóle. Wszystko jednak wróciło, gdy przyszedł list od Wielkiego Wezyra, że sułtan przybędzie do nas już jutro. Momentalnie zaczęło mi się kręcić w głowie i miałam mdłości. Wzięłam kilkanaście głębokich wdechów, wypiłam melissę i poszłam spać. Następnego dnia omijąłam pałac z daleka. Za radą paszy poszłam na targ. Spacerowałam przez cały dzień między straganami i oglądałam oferowane produkty. Kupiłam trochę owoców i jedwabiu z Bursy. Miał piękny, truswkowy kolor. Gdy wróciłam do domu, zanim weszłam do środka zapytałam się strażnika, czy ojciec ma gościa. Odpowiedział mi, że już go opuścił. Odetchnęłam niezauważalnie i z dumnie uniesioną głową weszłam do środka. Zaszłam do salonu, gdzie zastałam ojca, który siedział z rękami przyłożonymi do twarzy.
-Coś się stało, ojcze?- Zapytałam, dygając lekko, gdy podniósł głowę.
-Teraz do mnie doszło, że niedługo cię stracę...- Powiedział, a ja lekko się uśmiechnęłam. Usiadłam obok niego i objęłam go ramienie.
-Nigdy mnie nie starcisz. Zawsze będę. Tylko już niedługo nie tutaj.- Uśmiechnęłam się do niego.
-Spadnie na ciebie taki obowiązek....- Kontynuował.
-Ale to dopiero za jakiś czas. - Zaśmiałam się.- Mam pomysł. Wybierzmy się gdzieś. Konno. Na kilka dni zapomnijmu o wszystkim. Co powiesz?
-Nie da rady. Sułtan chce w tym tygodniu ogłosić wasze zaręczyny, wtedy wyprowadzisz się do pałacu.- Zakręciło mi się w głowie.
-Trudno... To może poćwiczymy walkę?- Ojciec się uśmiechnął i wstał. Zgarnął dwa sztylety z szafy i udał się na dziedziniec. Po chwili odwrócił się niespodziewanie j rzucił we mnie jednym z nich. Zrobiłam krok w bok i wyciągnęłam błyskawicznie rękę, łapiąc broń. Potraktowałam to jako zaproszenie do walki i nie czekając, aż opuścimy dom, zaatakowałam. Zaśmiał się, odpowiadając na mój cios i wyprowadzając kolejny. Po chwili już żadne z nas się nie śmiało, a pojedynek stawał się coraz bardziej zażarty. Skończył się dopiero, gdy przechwyciłam sztylet ojca, swój przykładając mu do gardła. Po chwili usłyszeliśmy brawa.
-Na prawdę uczyłaś się tego tylko od powrotu?- Zaśmiał się Ibrahim pasza. Zabrałam sztylet i odłożyłam go na stół, po czym pośpiesznie się ukłoniłam, no co on odpowiedział mi śmiechem.
-Tak, paszo.-Wyprostowałam się, posyłając mu uśmiech.
-Masz jeszcze jakieś cudowne wieści na dzisiaj, dla nas, Ibrahimie?- Mruknął ojciec siadając na ottomanie obok paszy. Ja oczywiście zajęłam miejsce na dużej poduszce u ich stóp.
-Tak. Już jutro hatun ma przeprowadzić się do pałacu. Wszystko zostanie ogłoszone za maksymalnie pięć dni, a ślub też odbędzie się niedługo. Po informacje o tych wszystkich pierdołach na ceremonie, hatun, porozmawiaj z sułtanką Mahidevran. - Zaśmiał się. - Widzę, że na poważnie szykujesz się do nowej roli. Cóż.... Jak na razie wszystko idzie po naszej myśli, oby tak dalej. Mimo to Hurrem jest w stolicy, to nam trochę utrudnia plan, jednak sułtan darzy księcia Mustafę sympatią. Twoim zadaniem będzie dopilnować, by to się nie zmieniło, hatun. Widzisz, Maiso, moja matka zawsze powtarzała, że za każdym wielkim mężczyzną stoi kobieta.- Spojrzał na mnie.
-Rozumiem, paszo. To dla mnie zaszczyt, że powierzasz mi tak ważne zadanie.- Uśmiechnęłam się.
-Jesteś do tego najlepszą osobą.- Na tym skończyła się ważniejsza część rozmowy, a pasza chwilę później wrócił do pałacu.
CZYTASZ
Jak wiatr|| WS
Fanfiction-Jesteś jak wiatr. Nieuchwytna i beztroska. Czasem pożądana jak bryza dąca w żagle okrętu, a nieraz znienawidzona jak huragan. -Wiem. Ale to dzięki temu jestem taka, jaka jestem.- A jestem Maisa hatun. Córka Ahmeda paszy. W teorii mieszkam z ojcem...