Dwa tygodnie później
Od tamtego incydentu Klaus zaczął mnie unikać. Znowu. Widywaliśmy się tylko podczas obiadów, kiedy podawał mi krew i znikał. Domyśliłam się, że spędzał czas z Camille, której do tej pory nie poznałam. Ja znów spędzałam swój wolny czas z Marcelem. Dowiedziałam się już sporo, między innymi to, że Elijah był drugim celem. Cały czas starałam się być blisko Marcela, bo mimo swojej złości naprawdę martwiłam się o Klausa. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Rodziło się między nami uczucie, czemu nie mogłam zaprzeczyć. Czułam coś do tego despotycznego egoisty.
Dziś mijał miesiąc, odkąd zamieszkałam w rezydencji Mikalesonów. Był to najbardziej intensywny miesiąc mojego życia. Gdyby kiedyś ktoś mi powiedział, że będę spędzać czas z Rebekah i nie będą to próby zabójstwa lub uprzykrzenia sobie nawzajem życia, a Elijah zostanie mentorem moich "misji", wyśmiałabym go.
Kiedy zeszłam na obiad zauważyłam, że coś jest nie w porządku. Wszyscy byli wyjątkowo elegancko ubrani, a między Klausem a Elijah siedziała wysoka blondynka. Była piękna, miała też wymalowaną dobroć na twarzy. Z oczu biła jej inteligencja oraz swoista pewność siebie. No tak. To musiała być Camille. Klaus był nią tak zafascynowany, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że się pojawiłam. Usiadłam obok Rebekah, możliwe jak najdalej od Klausa i jego dziewczyny. Żałowałam, że nie ubrałam się lepiej. Miałam na sobie zwykłe leginsy i koszulkę na ramiączkach. Świetnie. Wyglądałam jak w piżamie, podczas gdy oni byli żywcem wyjęci ze spotkania biznesowego ważnych osobistości.
- Caroline, nareszcie jesteś. Poznaj Camille. Cami, to Caroline, stara przyjaciółka Klausa. - Przedstawiła mnie Rebekah. Nie powiedziała, kim jest Cami dla Klausa. Ciekawa byłam dlaczego.
Camille uśmiechnęła się do mnie serdecznie, a ja posłałam jej sztuczny grymas. Klaus nadal nie zaszczycając mnie spojrzeniem dotknął jej ramienia, i na nowo zagłębili się w ożywionej rozmowie. Spuściłam wzrok na talerz i zaczęłam grzebać w niej widelcem. Odechciało mi się jeść, ale niegrzecznie by było, gdybym tak nagle wyszła.
Obiad dłużył mi się niemiłosiernie. Już miałam wstać, kiedy Klaus przeniósł na mnie swój wzrok.
- Caroline, już czas. Chodźmy do kuchni. - Wstał, a ja zrobiłam to samo. Byłam już lekko osłabiona. Klaus uwielbiał mnie przetrzymywać. Przeszłam za nim do kuchni, a on zamknął cicho drzwi. Zlustrował mnie taksującym spojrzeniem.
- Czyżbyś była w kiepskim nastroju? - Zakpił sobie ze mnie, a ja posłałam mu nienawistne spojrzenie.
- Jednak bardziej skłaniałabym się ku temu, że twoja krew właśnie ulatnia się z mojego organizmu. Podaj mi ją i po sprawie. - Przewróciłam oczami. Klaus zaśmiał się krótko i podsunął mi nadgarstek. Picie jego krwi było ostatnio moją ulubioną chwilą w ciągu dnia. Oboje byliśmy wtedy pobudzeni i jakby połączeni magiczną więzią, zamknięci w bańce, która mieści tylko nas dwoje.
I tym razem Klaus odsunął się zbyt szybko. Otarłam usta wierzchem dłoni.
- Nie musisz tam wracać. Widziałem, że się męczysz. - Zaproponował wielkodusznie, ale ja prychnęłam.
- Wracaj do swojej dziewczyny. Pewnie tam już tęskni, no i... - Urwałam. Oboje z Klausem spojrzeliśmy na drzwi. Z salonu dobiegł nas ogromny huk, a zaraz po nim krzyk Rebekah. Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia. Już chciałam tam wbiec, ale Klaus mnie zatrzymał.
- Kochana, to nie jest dobre miejsce dla ciebie. Idź do baru, znajdę cię, jeśli wszystko będzie dobrze.
- Nie ma mowy! Idę z tobą. - Zaprotestowałam, ale on zacisnął palce na moim ramieniu. Wlepił we mnie to twarde spojrzenie i już wiedziałam, że nie ma na to szans. Zrezygnowana pokręciłam głową, a on się rozpłynął.
Już miałam rzucić się do drugich drzwi, kiedy one same się otworzyły. Stanął w nich nie kto inny, jak Marcel, na którego ustach malował się uśmiech, który nie sięgał oczu, a przeraził mnie bardziej, niż hałasy w salonie.
- Och, skarbie, już się z nami żegnasz? - Spytał, podchodząc do mnie powoli. Automatycznie zaczęłam się cofać. Nie podobało mi się to.
- Ja... Ja wpadłam tylko na obiad. - Wyjąkałam. Marcel był już tuż przy mnie. Położył dłoń na moim policzku.
- Chodź, pokażę ci coś. - Powiedział wesoło i splótł swoje palce z moimi. Odrętwiała powloklam się za nim do salonu. To, co tam zobaczyłam, przeraziło mnie. Rebekah podnosiła się z podłogi, która uwalana była martwymi ciałami. Camille oddychała ciężko ocierając krew z czoła, a Elijah strzepywał pyłek kurzu z mankietów swojej koszuli. Klaus opierał się o krzesło.
Marcel odchrząknął. Wszyscy spojrzeli na nas. Marcel uśmiechał się pogardliwie.
- Podobało wam się? - Wyglądał na zadowolonego z siebie chłopca. Klaus wpatrywał się przerażony we mnie, a Rebekah jęknęła. Tylko Elijah zachował spokój.
- Skończ tą szopkę. To żałosne, nawet jak na ciebie. - Marcel wybuchnął śmiechem. Camille wrzasnęła, a ja poczułam, jak coś ostrego wbija mi się w klatkę piersiową. Tuż obok serca. Jęknęłam i zacisnęłam zęby. Rebekah i Elijah w ostatniej chwili złapali Klausa za ramiona, bo rzucił mi się na ratunek.
- Żałosne, powiadasz? To zobaczymy, jak długo wytrzyma twoja ukochana Caroline w moim jakże żałosnym towarzystwie. Masz dwa dni na odnalezienie jej żywej. Później podrzucę ci ciało, nie potrzebuję go u siebie. Mam ich i tak zbyt wiele w swojej kolekcji. Czas start. - W tym momencie poczułam igłę, którą Marcel wbił mi w tętnicę, i straciłam świadomość.
~ * ~
Kochani! Wybiło pierwsze (i mam nadzieję, że nie ostatnie) pięćset wyświetleń oraz sto gwiazdek! Dziękuję bardzo, każdy pozytywny komentarz i każda gwiazdka podbudowuje bardziej, niż myślicie. Dajcie znać, czy wam się podoba!

CZYTASZ
save me |KLAROLINE| ✔️
FanfictionKiedy Caroline myślała, że życie jej i jej przyjaciół wróciło do normy, nieoczekiwanie w Mystic Falls na nowo zawitali wrogowie. Tym razem była to stara czarownica, która rzuciła na dziewczynę urok. Jedyną rzeczą, która zapewniała jej przeżycie, był...