▪️ Chapter 19 ▪️

1.8K 136 21
                                    


Dobrze było znowu znaleźć się w domu. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy jak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Pogładziłam dłonią poduszkę, dotknęłam komody. Wzięłam do rąk zdjęcie mamy. Nie zdążyłam w pośpiechu spakować go do Nowego Orleanu. Słyszałam, jak w kuchni krzątają się Stefan, Rebekah, Freya i Marcel. Westchnęłam. Nie byłam aż tak szczęśliwa, jak oczekiwałam. Znałam powód. Miał rozbrajający uśmiech, spojrzenie przeszywające na wylot i musiał zostać w Nowym Orleanie.


Ku mojemu zaskoczeniu, Elena, Damon, Tyler, Jeremy i Matt włączyli się do akcji ratowania mnie. Bonnie bardzo ucieszyła się z możliwości pozbycia się zaklęcia. Akcja zaplanowana była na pełnię księżyca. Równy tydzień od dziś. Już dwa dni nie widziałam Klausa. Nie odezwał się ani słowem. Raz dzwoniłam, ale nie odebrał. Czułam się zraniona. Nie miałam ochoty nawet spędzać czasu z przyjaciółmi, których nie widziałam od tak wielu miesięcy. To nie było do mnie podobne. Co miłość do Klausa ze mną zrobiła? Zawsze byłam niezależna, nawet kiedy cierpiałam nie zachowywałam się tak jak teraz. Ta miłość mnie niszczyła i zupełnie mi się to nie podobało. 

Kiedy więc wieczorem wykręciłam się od wszelkich spotkań bólem głowy związanym z zaklęciem, zamknęłam się w swoim pokoju i delikatnie przesuwałam fiolkę z krwią Klausa między palcami. Powinnam ją zażyć już kilka godzin temu, czułam się więc naprawdę źle. Nie śpieszyło mi się jednak. 

Wspominałam moment, w którym zdałam sobie sprawę, że Klaus mnie kocha. Były moje urodziny, cierpiałam po jego ugryzieniu. Wystarczyło, że uroniłam kilka łez, a on już był tuż obok. Uratował mnie. Na to wspomnienie na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nasza historia jest tak zwariowana! Nienawidziliśmy się, ale pożądaliśmy nawzajem. Wściekaliśmy się na siebie, ale przywoływaliśmy uśmiech na swoje twarze. Zależało nam na sobie, mimo iż wciąż temu zaprzeczaliśmy. Teraz, kiedy w końcu byłam w domu, za którym tak tęskniłam, żałowałam, że nie jestem w Nowym Orleanie, przy nim. Spędziłam cudowne Boże Narodzenie w posiadłości Mikaelsonów. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, bawiliśmy z Hope. Czułam się cudownie. Powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego Klaus zabronił Frei pracować nad zaklęciem. Przewróciłam się na brzuch i powoli odkorkowałam buteleczkę. 

- Nie wolałabyś napić się prosto ze źródła? - Rozległ się cichy głos za moimi plecami. Obróciłam się gwałtownie. Stał przy oknie, tak swobodnie, jakby stał tu tak długo, że zaczynał się nudzić. Ubrany w czarne jeansy i szarą koszulkę opierał się o parapet z rękami założonymi na piersiach. Był tutaj. Naprawdę tu był. 

- To zależy - odpowiedziałam. Usiadłam powoli i podparłam się rękami z tyłu. Klaus powoli szedł w moją stronę.

- Od czego? - Spytał, przekrzywiając głowę lekko w lewą stronę. Nie uśmiechał się, ale oczy mu błyszczały.

- Od tego, jak moje źródło zamierza mnie przekonać. Ta buteleczka jest urocza - powiedziałam i nagle się nią zainteresowałam. Leciutko kołysałam nią na boki. Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu. Klaus najpierw przystanął przed moim łóżkiem, a nagle zawisł tuż nade mną, opierając się jedynie na jednej ręce, którą oparł tuż obok mojego biodra. Podniosłam wzrok.

- A czy twoja buteleczka może zrobić to? - Spytał i przycisnął wargi do mojej szyi. Wydałam z siebie ciche westchnienie. Czułam jego język na swojej skórze, wywoływał u mnie dreszcze. Nie mogłam jednak się tak łatwo poddać, o nie. 

- Nadal jest taka... delikatna - wyjąkałam. Miałam trudności z panowaniem nad sobą, kiedy jego dłonie wsunęły się pod moją koszulkę i sunęły wzdłuż mojej talii w górę. 

- Jesteś pewna? Bo taka szansa już się nie powtórzy - wyszeptał, przesuwając swoje usta wzdłuż linii mojego podbródka. Rozsunął moje nogi kolanem, zbliżył się jeszcze bardziej... Poddaję się. Wczepiłam palce w jego włosy i usiłowałam przyciągnąć jego wargi do moich, ale nie pozwolił mi na to. Zdezorientowana spojrzałam na niego pytająco.

- Twoja buteleczka jest przecież tak delikatna! - Uśmiechnął się złośliwie. Jęknęłam. Ten to potrafił wszystko zepsuć.

- Nie to nie - mruknęłam z przekąsem i odepchnęłam go, tak, że przetoczył sie na plecy tuż obok mnie. Wybuchnął śmiechem, bo zdążył wytrącić mi z dłoni jego krew. 

- Nie dąsaj się, moja słodka Caroline - porwał mnie w objęcia i przyciągnął do swojej piersi. Przytulił mnie mocno, po czym w końcu pocałował. Zachichotałam. Wariat. 

W tym momencie zaczęłam głośno kaszleć, więc szybko przystawił mi swój nadgarstek do ust.

- Byłbym zapomniał o najważniejszym - łapczywie zaczęłam spijać jego krew. Towarzyszyły temu dziwne zawroty głowy, uczucie, jakbym była pijana, upojona jego krwią. Pomyślałam, że będzie mi tego brakować. 

- Co ty tu właściwie robisz? - Spytałam, kiedy już się od niego oderwałam.

- W Nowym Orleanie wszystko jest w porządku. Wszystko, oprócz mojego życia, bo ono nie ma sensu, kiedy ciebie nie ma obok - odparł całując mnie w czubek głowy. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc po prostu ścisnęłam jego dłoń. Leżeliśmy w milczeniu. Zastanawiałam się, o czym myśli teraz Klaus. Ja zastanawiałam się nad naszą przyszłością. Do tej pory rozważałam odejście z Nowego Orleanu zaraz po zdjęciu klątwy. Mimo mojej miłości do Klausa, nie widziałam dla siebie innego wyjścia niż powrót do Mystic Falls i do mojego starego życia. Kiedy jednak doświadczyłam braku Klausa przez dwa krótkie dni, ten pomysł nie wydawał mi się już tak wspaniały. Nie chciałam jednak wywracać wszystkiego do góry nogami. 

- Co ja mam zrobić? - Wyszeptałam. Odpowiedziało mi jednak ciche chrapnięcie. 


                                                  ~ * ~

KOCHANI!

Zwracam się do was z ogromną prośbą. Ktoś posłużył się moim pomysłem i niemalże skopiował moje ff: https://www.wattpad.com/story/116147807-always-forever-klaroline
Mogę liczyć na waszą pomoc?

save me |KLAROLINE| ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz