▪️ Chapter 27 ▪️

1.6K 111 24
                                    


Dwa lata dla wampira to jak dwa dni. Przynajmniej dla Klausa, dla mnie niestety nie. Jaka więc musi być miłość mężczyzny, który wyniszcza się z miłości do kobiety, której nie ma przez dwa dni? Jaka musi być ta miłość, że przebija nawet miłość ojca do jedynej, upragnionej córeczki? Potęga tak wielkiej miłości jest ogromna i nieodgadniona. Przed takim uczuciem należy chylić czoła i szanować. Taka jest właśnie miłość Klausa do mnie. 

Problem w tym, że ja nie potrafiłam nawet pojąć takiej miłości swoim małym rozumkiem, a co dopiero ją odwzajemnić? Kochałam Klausa bardzo mocno, całą sobą, ale nie tak. Potrafiłam go porzucić. On nie mógłby tego zrobić. Było to bardzo niesprawiedliwe z mojej strony, ale taka była prawda, nawet jeżeli sama nie chciałam przed sobą się do niej przyznać. Teraz jednak, leżąc w jego łóżku, w jego ramionach i rozmyślając na ten temat, uderzyła mnie prawdziwość tych przemyśleń. Uderzyła mnie też perspektywa spędzenia wieczności z jednym człowiekiem. Jasne, jest wiele szczęśliwych par nawet z osiemdziesiątletnim stażem, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek zastanawiał się, jak to jest spędzić z jedną osobą wieczność? Nie ma żadnego "nawet śmierć nas nie rozłączy". Jesteśmy nieśmiertelni. Nie ma przed nami bariery w postaci wieku. Tylko my sami. 

Nie potrafiłam zastanawiać się nad takimi rzeczami leżąc przy nim. Ostrożnie wyplątałam się  z jego ramion i narzuciłam na siebie jego koszulkę. Pachniała nim, a tego właśnie było mi teraz potrzeba. Na boso zeszłam na dół. W kuchni leżała jego komórka. Chwyciłam ją i wykonałam kilka telefonów. Pierwszy z nich do ekipy sprzątającej, ten dom należało doprowadzić do porządku. Później poprosiłam rodzeństwo Klausa i Hayley, aby przyjechali. Żadne z nich nie odebrało, więc każdemu musiałam się nagrać. Czułam, że nie jest to zbieg okoliczności. Po prostu zerwali z nim kontakt. Po tym, co zrobił z ich rodzinnego domu jakoś nie dziwiło mnie to. Zrobił z pięknej rezydencji ruinę. Kiedyś lubiłam ten dom, a teraz w każdym kącie widziałam wyniszczonego Klausa i ogarniało mnie przejmujące poczucie winy.

- To tu się przede mną ukrywasz - rozległ się głos tuż za moim uchem. Podskoczyłam.

- Wystraszyłeś mnie - wymamrotałam. Klaus położył dłonie na moich biodrach i obrócił mnie przodem do siebie. 

- Wszystko w porządku? - Zapytał przeszywając mnie spojrzenie. Jak on potrafił mnie przejrzeć! Westchnęłam.

- Tak, ale musisz wiedzieć, że zaprosiłam tu...

- Nas - oboje szybko obróciliśmy głowy w stronę drzwi, przez które wchodziła właśnie Rebekah, a za nią Hayley i Elijah - Kol jest zajęty, musicie mu to wybaczyć. Spędza czas w Europie, nie zdołał dotrzeć tak szybko jak my - Klaus chyba jej nie słuchał. Wpatrywał się w Hope, która stała uczepiona kurczowo nogi Hayley i patrzyła na niego z przekrzywioną główką.

- Hope, skarbie - powiedział łagodnie i kucnął. Mała zawahała się. Spojrzała na Hayley, a ta z uśmiechem pokiwała głową, na co mała pisnęła i pobiegła prosto w objęcia ojca. Ta scena była tak rozczulająca, że ledwie powstrzymałam łzy. Pozostali Mikaelsonowie także wyraźnie ucieszyli się na widok brata... ale na mój chyba nie.

- Ktoś tu zmienił zdanie i postanowił wrócić do naszego braciszka? Czyżby brakło rozrywek? - Powiedziała Rebekah tak jadowicie, że cofnęłam się o krok. Elijah się nie odzywał, ale patrzył na mnie z wyraźną niechęcią. Hayley też wyglądała na złą, ale to mnie nie dziwiło. Było mi przykro, że Rebekah i Elijah odwrócili się ode mnie, ponieważ przyzwyczaiłam się do myśli o nich jako przyjaciołach, ale nie dziwiłam się. Potraktowałam okrutnie ich brata, a oni zawsze stawali w obronie drugiego. Always and forever.

- Ja... - zaczęłam, ale Elijah uniósł dłoń.

- Oszczędź nam swoich tłumaczeń, Caroline. Żadne z nas nie chce tego słuchać - powiedział uprzejmie, ale słowa przeczyczyły jego tonowi.

- A zatem każde z was się wyniesie. Caroline wróciła, i zamieszka tutaj z nami na nowo... prawda, Caroline? - Każdy dostrzegł zawahanie w jego głosie. Przygryzłam wargę. Nie przedyskutowaliśmy tego wcześniej. Sama nie wiedziałam, co zamierzałam zrobić, kiedy tu przyjechałam. Nie przemyślałam tego. W Mystic Falls miałam stabilną pracę, wszystko, czego potrzebowałam... ale tu był on. Sens mojego istnienia. Nie wiedziałam jeszcze, co będzie za sto, dwieście, tysiąc lat, ale teraz potrzebowałam jedynie jego. 

- Tak. Zostaję. Oczywiście o ile się na to zgodzicie. Rozumiem, to co zrobiłam było strasznie, ale czy w to wierzycie czy nie, żałuję i wróciłam. Kocham waszego brata - spodziewałam się sprzeciwu Rebekah, ale o dziwo głos zabrała Hayley.

- Ja tam jej wierzę. Mogę ją nawet zrozumieć. Dziewczyna nie miała wyboru, kiedy została do was przykuta. Odetchnęła, zrozumiała i wróciła, a ty Rebekah powinnaś zrozumieć ją najlepiej - posłała jej wymowne spojrzenie i podeszła. Krótko mnie uścisnęła. Byłam tak zszokowana, że rozdziawiłam usta ze zdziwienia, na co wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem. Rebekah pokręciła głową, ale podeszła i objęła mnie. 

- Witaj w domu - tak, to chyba naprawdę był mój dom. Moje miejsce, mój azyl, moja jedyna miłość. Zaczynałam wszystko od nowa. 




                         ~ * ~

Mam nadzieję, że rozdział, tak jak i poprzednie, spodoba się wam! Życzę miłego czytania i dziękuję, że ktoś tu jeszcze wchodzi. <3

save me |KLAROLINE| ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz