Rozdział jedenasty

425 34 17
                                    

-No chodź! Mamy patrol, musimy wreszcie ruszyć tyłki i zrobić chociaż kilka rundek wokół miasta! - zawołał wesoło Damien, obracając w rękach swoją broń. Jedynie spojrzałam na niego spod groźnie zmarszczonych brwi, pocierając dłońmi skostniałe ramiona.

-Nie- fuknęłam, odwracając wzrok. Odmarzały mi kończyny, wydychane powietrze przybierało formę dymu, zaś wdychane boleśnie kaleczyło gardło swoją ujemną temperaturą. A byliśmy na podwórku dopiero kwadrans...

-Chloe, Pszczółko moja...- słodził, jak zwykle niezachwianie pozytywny. Dało się tym zarazić? Oby nie, ponieważ jego wyszczerzona gęba powoli zaczynała przyprawiać mnie o mdłości.

-Zamknij mordę- prychnęłam, unikając jego spojrzenia. Od ostatniej akcji te błękitne oczy patrzyły, jakby wiedziały coś, o czym ja nie miałam pojęcia. Jakby odkryły ważną tajemnicę... Świadomość, iż chłopka mógł zdobyć jakieś ważne informacje, zwłaszcza dotyczące mnie!, mimowolnie przyprawiała o ciarki. Zawsze chciałam być panią sytuacji, więc przejęcie dowództwa przez kogoś innego...koszmar!

-Mówiłabyś tak samo, gdybym wtedy rzeczywiście umarł?- Zastygłam. Pogodny ton podszywała nutka podstępu. A sama treść... W co on grał? Czego chciał? Jaki miał cel?

-Wtedy siedziałbyś cicho, więc nie miałabym powodu- odparłam po chwili. Nadal uparcie obserwowałam horyzont, nie chcąc poświęcić nawet krótkiego spojrzenia szatynowi. Mocniej zacisnęłam palce wokół Mioszadełka, gdy usłyszałam, jak Canejo siada obok. Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że ów gest umknie uwadze chłopaka. Musiałam przynajmniej grać stoicko spokojną, nawet jeśli serce waliło bez ustanku, coraz szybciej, jakby chciało przebić klatkę piersiową i wyfrunąć poza ciało. Wtem poczułam, że chłopak delikatnie obejmuje mnie ramieniem. Gwałtownie odwróciłam się do niego, chcąc nawrzeszczeć, żeby trzymał łapy przy sobie, lecz nim zdążyłam wykrztusić choćby słowo napotkałam czujne spojrzenie jasnych tęczówek. Zamarłam z lekko rozwartymi ustami.

Po raz pierwszy widziałam, żeby Damien był tak...skupiony? Nie, poważny. Nawet lekko zdenerwowany, skrajnie mogłabym to nazwać strachem. Ale czego tu się bać? Na wszelki wypadek szybko spojrzałam do tyłu, jednak ujrzałam jedynie panoramę Paryża.

-Czemu tak zareagowałaś? Skoro niby jestem ci obojętny? A nawet więcej: masz mnie dość- powiedział spokojnie, dokładnie lustrując któryś z pobliskich budynków, jednak wyraźnie widziałam, iż myślami przebywa zupełnie, gdzie indziej. Doskonale rozumiałam, o czym mów. Miał na myśli akcję z nauczycielką, kiedy na kilka minut...przestał funkcjonować. Tak to określałam. Nazwanie rzeczy po imieniu czyniło ją zbyt realną, a sama myśl o tamtym zdarzeniu budziła najgorsze wspomnienia oraz powodowała łzy. Nawet, gdy mama odeszła, rozpaczałam mniej, niż podczas tamtych chwil, gdy serce siedemnastolatka przestało bić... Tylko czemu? Przecież matka, nawet jeśli żywa, zniknęła bezpowrotnie, zupełnie zerwała kontakt, a to ona kochała mnie od dnia narodzin, nie ten parszywy chłopaczek, który najpierw pośrednio odebrał mi rodzicielkę, żeby potem wrócić po kilku latach i oczekiwać jeszcze jakiegoś wolnego miejsca, pośród otaczających mnie osób. Ale nadal...przywiązałam się do niego.

-Nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć jakiś wewnętrzny głosik, może podświadomość, podpowiadał, iż odpowiedź mam pod samym nosem. Tak oczywistą, że zupełnie mi umyka.

-A ja odnoszę wrażenie, że doskonale wiesz, tylko okłamujesz samą siebie...- uważnie zmierzyłam wzrokiem siedzącego obok licealistę. Nadal mnie obejmował, jednak wyglądał na zupełnie oderwanego od rzeczywistości z tym zamglonym wzrokiem. Już chciałam zapytać, co ma na myśli, jednak wtedy niespodziewanym ruchem znów zwrócił ku mnie oczy, jeszcze bardziej tajemnicze, niż wcześniej. Poczułam dreszcze obejmujące całe ciało. Serce wykonało kilka mocniejszych uderzeń, prawie zadając tym rzeczywisty ból. - Kochasz mnie.

Miraculum 4-Młodzi strażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz