Epilog

335 22 13
                                    

"Czas i brak nadziei wyleczą z każdej miłości" ~Katarzyna Michalak; "Rok w poziomie"

pov. Marinette

   Wyciągnęłam rękę przed siebie. Podobno średnio co dwa tygodnie wymienialiśmy wszystkie komórki skóry-nie pozostawał na nich nawet ślad cudzego dotyku. Nasze ciała zapominały wtedy pocałunki, muśnięcia dłoni, wtopienie w czyjeś ramiona. Czternaście dni wystarczyło, żeby pozbawić kogoś prawa do nas, nabytego na zasadzie "to, co naznaczyłeś należy do ciebie". Tylko umysł pamiętał. Dlatego właśnie był śmiertelny. Dlatego my byliśmy śmiertelni. Gdybyśmy wymieniali też komórki mózgu moglibyśmy żyć wiecznie, ale stale zapominając i ucząc się żyć od nowa.

  W tym momencie nie wiedziała, co z tej dwójki jest gorsze: ciągłe przeżywanie od początku różnego rodzaju tortur towarzyszących ponownemu narodzeniu, czy może wieloletnie ciągnięcie tego samo cierpienia, niczym długiego, ciężkiego łańcucha ze stale dokuwanymi ogniwami, jak w "Opowieści wigilijnej" Dickensa? Gdyby przyszedł do mnie duch Marleya dając wybór, bez zastanowienia powiedziałabym: "Chcę zapomnieć". Natychmiast zrzuciłabym łańcuch całego dotychczasowego życia, aby tworzyć jego krótkie odpowiedniki co pół miesiąca, zawsze zapominając o tym, kim byłam wcześniej, jak miałam na imię, czy chciałam coś osiągnąć... Po prostu bym odchodziła i wracała pamięcią, jak Feniks odradzając się z popiołu, ale bez mądrości wszystkich poprzednich wcieleń.  Chciałabym zupełnie wymazać ostatnie półtora roku, a raczej ich ułamek, który, mimo swoich niewielkich rozmiarów, zdominował cały mój świat, pod postacią słodkiej, miłosnej woni, jaka okazała się być w rzeczywistości trującymi oparami.

  Straciłam kontrolę.  Im bardziej próbowałam wyrzucić poza nawias własnego umysłu wspomnienia tych krótkich rozmów, grupowych wyjść, czasem wymienianych, nieśmiałych spojrzeń, przypadkowych dotknięć, bądź tych jak najbardziej celowych, czarnego, burego parasola, kolorowej bransoletki, czy różowego kontrolera, tym one mocniej uderzały o ściany zdrowego rozsądku, krusząc go w drobny mak. Zielone spojrzenie przeszywało mnie na wylot, ilekroć zamykałam oczy, ilekroć choćby mrugałam. Lecz tym razem nie czułam ogrzewającego ciepła, ani motyli w brzuchu, a palące poczucie straty, zdrady, żalu, wypalające dziurę w żołądku. Niegdyś ukochane zbożowe włosy i leśne oczy nagle nabrały mdłej barwy. Imbirowa cera oraz zapach mięty pomieszany z tropikalnymi owocami budził reakcje obronne, policzki zamiast czerwienieć gwałtownie bladły.

  Podobno, miłość i nienawiść dzieliła cienka granica.

  Najwyraźniej właśnie zaczynałam ją przekraczać.

  Teoretycznie nie powinnam rościć sobie do niego żadnych praw-byliśmy tylko przyjaciółmi. Gdyby chciał, mógłby zostać nawet męską prostytutką, a mi nadal nic do tego. Jednak w praktyce jeśli tylko okazywał innej dziewczynie zbyt wiele atencji miałam ochotę wyrwać sobie serce z klatki piersiowej i posiekać na kawałki, żeby tylko zminimalizować intensywność gwałtownych uczuć, wręcz popychających na skraj depresji.

  Jednak widząc jego z Chloe złączonych w TAKI sposób...Z Dziewczyną, jaką bezskutecznie próbowałam dogonić tak długo, że nie pamiętałam już nawet czasu, kiedy było inaczej. Chciałam tej samej urody, respektu, pewności siebie, poklasku, znajomości, bogactwa, perspektyw, adoracji... Czasem chciałam być NIĄ. bBo mimo całego zepsucia charakteru zawsze miała więcej. Nawet kiedy już zdążyłam ją w czymś dogonić, ta nagle sięgała wyżej, bez żadnego wysiłku. Niby wiedziałam, iż nie musi nawet kiwać palcem, a ja sama na wszytko sobie zapracowałam, lecz jednocześnie nie widziałam żadnych zadowalających efektów tej "pracy"...

    Od dziecka marzyłam żeby zamieszkać w wielkim pałacu, mieć swojego księcia, a potem żyć długo i szczęśliwie. Cóż, to chyba marzenie każdej dziewczyny wychowanej na bajkach Disney'a. Tyle, że zamiast magicznego snu dostałam pokoik na poddaszu, piekarnię i durnego królika, który zdechł nim skończyłam pięć lat. Jednak panienka Bourgeois...z samego faktu urodzenia otrzymała całe miasto u stóp z masą synów biznesmenów dookoła. I nawet kiedy wreszcie Adrien przejrzał na oczy (jak wówczas uważałam) natychmiast znalazła sobie zastępstwo.

Miraculum 4-Młodzi strażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz