Bądźmy ze sobą szczerzy: nie dokończę tej książki.
To nie jest kwestia tego, że nie mam czasu pisać rozdziałów. Ja NIE CHCĘ tego robić. Cała historia jest jedną, wielką dziurą fabularną, starsze rozdziały przyprawiają mnie o palpitacje serca, przez połowę samo imię "Marinette" piszę "Marinett", błędy gonią błędy, a ja rozważam skok z okna przy każdej kolejnej próbie napisania nowego rozdziału. Tym bardziej szlak mnie trafia, kiedy pomyślę, że rozplanowałam opowieść na jeszcze dobre sześć książek...Wybaczcie, ale nie mogę. Moja wena oraz przyjemność pisania najwyraźniej odbywają gdzieś właśnie gorący romans, bo tu ich nie ma. Wiem, że przerywam opowieść w środku, że miał być następny rozdział, że ciągle znikałam na kilka miesięcy, potem wracałam z powierzchownymi obietnicami poprawy,a epilog tej części to w ogóle wyrwany z kontekstu, ale...uznajmy go za oficjalną wersję.
Już. Koniec. Główna bohaterka nie żyje, Miraculum przepadło, Władca Ciem przejął kontrolę nad Paryżem, cały świat się wali i tylko Chlomien ma Happy End. Na chwilę obecną serio nie dam rady choćby kiwnąć palcem nad jakimś dalszym ciągiem.
Ta opowieść właśnie umarła.
Serio, dziękuję wszystkim, którzy dotrwali ze mną do tego momentu. Zarówno osobom, jakie zgłębiały przygody naszych postaci od przeszło półtora roku, jak i tych nowym, sprzed kilku miesięcy, tygodni, nawet dni. Uwielbiam wszystkie wasze komentarze, każdy osobna i ich zbiorowisko jako całość, ale...chyba wyrosłam z tego ff.
Nawet jeśli kiedyś wznowię serię (na co bym nie liczyła) to będzie to za baaaaaaaaaaaaaardzo długi czas. Więc no...dziękuję za mile spędzone wspólnie chwile, a nawet ten jeden dzień w rankingu ff.
No, skończyłam.
To co? Teraz spróbujecie mnie zabić, nie?
![](https://img.wattpad.com/cover/99607912-288-k499604.jpg)
CZYTASZ
Miraculum 4-Młodzi strażnicy
FanfictionBiedronka i Czarny Kot w końcu wracają do Paryża, jednak już nie jako te same osoby Na ich barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność: opieka nad Zbiorem Chińskich Miraculi, co już samo w sobie jest ogromnym wyzwaniem, jednak los, jak zwykle, lubi je...