Rozdział dwunasty

465 33 11
                                    

  Ta piosenka tak perfekcyjnie pasuje do rozdziału, że ja nie mogę.

Marinette

  -Dziewczyno, to zwykły gnojek! Rozpuszczone książątko, dupek bawiący się ludzkimi uczuciami! Po prostu dotąd dobrze się ukrywał! Teraz możesz znaleźć sobie kogoś naprawdę wartego uwagi! Jestem pewna, że nadal podobasz się Nathowi, Damien chyba też jest zainteresowany, a to jednak kawał ciacha i przy okazji utarłabyś nosa Chloe. A jeśli nie oni, Paryż pełen jest facetów gotowych całować ziemię, po jakiej stąpasz!- głos Alyii przepełniała wściekłość. Widziałam, jak bardzo chce iść, znaleźć Adriena i złamać mu nos w moim imieniu, jednak uznała, że bardziej potrzebuję jej teraz. Odwetu zawsze można dokonać po lekcjach.

  Ale, jeśli mam być szczera, wolałabym, gdyby zostawiła mnie samą. Nienawidziłam, gdy ludzie widzieli moje słabości. Kiedyś okazywałam je bez problemu, oczekując, jak wówczas sądziłam, należnej uwagi. Chyba wszystkie jedynaczki mają podobnie- potrzebują atencji otoczenia. Lecz potem zostałam Biedronką i ludzie zaczęli dostrzegać we mnie nadzieję. Żeby sprostać ich oczekiwaniom musiałam porzucić własne lęki. Musiałam zyskać siłę, ukrywać niepokój, przerażenie, wahanie, czy zagubienie. Z czasem podobne zachowanie weszło w krew, nawet bez maski, dlatego pokazanie komuś swoich łez, sprawiało, że czułam się naga, bezbronna, w pewien sposób pozbawiona jakiegoś fragmentu własnej obronności.  Ale nie umiałam też powstrzymać płaczu. Słona woda wypełniała oczy, rozmazując obraz. Dostrzegałam jedynie zarysy największych przedmiotów: umywalek, kątów ścian, drzwi, toalet, postać przyjaciółki klęczącej obok. Urywany oddech zalegał w gardle, dłonie opanowało drżenie, nogi sprawiały wrażenie, jakby zostały wykonane z wiotkich witek, nie będących w stanie utrzymać reszty ciężkiego ciała. Jednak wszystko to blakło pod naporem bólu rozdzierającego klatkę piersiową. Odnosiłam wrażenie, jakby ktoś rozpruwał ją nożem, coraz głębiej i głębiej i głębiej i głębiej...

  Nagle ktoś wszedł do łazienki. Szybko odwróciłam głowę, żeby pozwolić włosom zasłonić swoją twarz: całą pokrytą czerwonymi plamami oraz spływającym make-upem,  mokrą, zapuchniętą.  Kątek oka obserwowałam, jak szatynka próbuje odgonić przybyszki ręką. Jednak te, zamiast spełnić prośbę, wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym zamknęły za sobą drzwi, żeby następnie podejść do nas i kucnąć obok.

-Zgredka urządza cyrki, spadłaś ze schodów, czy ktoś ci złamał serce? - zapytała bezceremonialnie pierwsza, podając mi wyciągnięta z torby paczkę chusteczek. Wzięłam ją, ale zostawiłam zamkniętą. Milczałam. Gdybym otworzyła usta z pewnością zaczęłabym szlochać, a nawet krzyczeć. Dlatego głos zabrała mulatka:

-Suka pocałowała chłopaka, którego kocha. A on jej nie odepchnął- streściła dosyć oględnie, najwyraźniej licząc, że spławi tym licealistki. Jednak te zupełnie zignorowały aż nazbyt szorstki ton głosu złotookiej.

Otarłam oczy, żeby móc się przyjrzeć nowym sojuszniczkom.

Z pewnością były młodsze, pewnie pierwszoklasistki. Najpierw skupiłam uwagę na tej siedzącej najbliżej. Miała pozbawiony emocji wyraz twarzy, jakby wykuty z kamienia, czujne, przyprawiające o gęsią skórkę spojrzenie oraz pewną siebie postawę. Jasne, wręcz białe, równo przycięte, włosy, z ciemnymi odrostami przy czubku głowy, sięgały linii trójkątnego podbródka. Trupioblada, drobna, trójkątna buzia o ostrych rysach, zadarty, zgrabny nos, czyniły wrażenie, jakby miało się przed sobą twarz elfa, nie zwykłej, ludzkiej dziewczyny. Spojrzenie zielonych, kocich oczu podkreślała gruba, eyelinerowa kreska, a mięsiste usta zaznaczono karminową szminką. Nastolatka wyraźnie lubowała w kolczykach: nosiła trzy na lewym uchu, jeden w prawym skrzydełku nosa, dwa na łuku brwiowym oraz jeden w wardze. Dodatkowo nadgarstki oraz jedną kostkę blondynki zdobiło mnóstw dzwoniących, łańcuszkowych bransoletek, a na szyi dostrzegłam czarny choker. Dodając do tego jeansy o wysokim stanie, krop-top, bluzę zasłaniającą odkryte ramiona oraz super stary kilkunastolatka na pierwszy rzut oka wydawała się typową Córą Tumlbera, jakich wiele na paryskich ulicach. A jednak wyraźnie odbiegała czymś od reszty...  Może właśnie wyraźnie widocznym twardym charakterem? Zdecydowanie należała do typu osób, które zdobywały autorytet i respekt tuż po wejściu do pokoju, które zawsze wygrywały walki, choćby były jedynie łagodnymi utarciami słownymi, które umiały dyrygować ludźmi, niczym wirtuozi swoimi instrumentami.

Miraculum 4-Młodzi strażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz