Rozpakowywałam ostatni karton, gdy usłyszałam lekkie skrzypienie drzwi i szelest zdejmowanych butów. Kobieta zaraz po tym, pojawiła się w progu moich drzwi. Widziałam ją tylko na zdjęciu. Młoda blondynka z blado zielonymi oczami i wesołym, wręcz zakochanym wyrazem twarzy. Nigdy nas nie odwiedziła, może nie chciała, albo się bała... Teraz wyglądała inaczej, o wiele starzej. Jakby wszystkie smutki spadły akurat na nią. Krótkie blade włosy, twarz jakby przepracowana, pełna zmarszczek, ale te same oczy; te które odziedziczyłam po niej.
- Ingrid! - jej twarz mimowolnie rozpromieniła się w zmęczonym uśmiechu. - Kochanie. Wyglądasz tak dojrzale, jesteś taka piękna. Uroda po ojcu, naprawdę jakbym widziała jego. Ten sam nos i usta, ale przynajmniej oczy moje - zaśmiała się cicho. - Jak minęła podróż?
Stałam tam, pośród tych wszystkich kartonów, nie wiedząc co powiedzieć.
- Dobrze... - udało mi się wydukać.
- Tak się cieszę, że tu jesteś - podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam niepewnie uścisk i poczułam się naprawdę szczęśliwa. Jakby ta sama matka, która pozostawiła mnie zaraz po narodzinach, przestała się mną opiekować, a teraz była kluczem do mojego szczęścia.
Zaczął dzwonić telefon, kobieta rozluźniła uścisk i odebrała:
- Luisa, och to wspaniale! Tak, czekam na ciebie i dzieciaki o 18. Przygotuję tą zapiekankę, którą tak zachwalał Kristian - zaśmiała się. - Ingrid też na pewno posmakuje. Tak, tak już jest - mrugnęła do mnie. Chwilę później odłożyła słuchawkę.
- Kto to? - słowa jakby same wyszły z moich ust.
- Rodzina Kostov, wpadnie na kolacje - mruknęła, kierując się w stronę kuchni. Wyjęła składniki z lodówki i zajęła się przyrządzaniem kolacji. - Luisa chce cię poznać. Przyjdzie ze swoimi bratankami - Sofią i Kristianem. To takie kochane urwisy.
Usiadłam na jednym z krzeseł przy stole, kuchnia była jeszcze mniejsza niż salon i doprowadzała mnie powoli do klaustrofobii. Ciemna i szara, nie rozumiałam jak ona tam mogła normalnie funkcjonować.
- Jeśli zanudzam cię gadaniem to możesz iść się do końca rozpakować - zaświergotała, podśpiewując coś pod nosem. - Wołaj, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Okej - jak najszybciej wyszłam z kuchni i zatrzasnęłam drzwi w moim pokoju.
Mama wydaje się być jak każda normalna matka. Nie widzę oznak jakiegokolwiek alkoholizmu, a co dopiero depresji. Może tata przesadzał, opowiadając historie o niej.
Wzięłam ostatni karton z książkami i wsunęłam go pod biurko. Zabrałam telefon i słuchawki, a następnie wyszłam na korytarz, ubierając moje ulubione trampki w gwiazdki.
- Kochanie, idziesz gdzieś? - krzyknęła mama, ale kilka sekund później była już na korytarzu. - Czy mogłabyś iść do sklepu po mleko? Zapomniałam je kupić.
- Tak. Przynajmniej się przejdę - próbowałam być jak najbardziej miła, ale udawanie nigdy mi nie wychodziło.
- Nasze miasteczko jest małe, więc pewnie znajdziesz najbliższy sklep ,ale gdybyś się zgubiła poproś kogoś o pomoc - uśmiechnęła się i otworzyła mi drzwi frontowe. - Ludzie tutaj są przecudowni i pomocni.
Na dworze, zaczęło robić się chłodno, dobrze, że zabrałam bluzę. Szybko naciągnęłam ją na siebie i wyszłam przez zardzewiałą furtkę, skręcając w prawo. Przyjrzałam się jeszcze raz temu domu, który tak bardzo mnie ciekawił. Teraz wydawało mi się, że ktoś zapalił tam światło, a może to tylko moje zwidy?
Kierowałam się w dół ulicy, ale droga ciągnęła się w nieskończoność. Czułam się jakbym szła przynajmniej godzinę. Postanowiłam więc włączyć w telefonie GPS'a, gdy nagle przede mną wyrosła wysoka postać. Mógł mieć przynajmniej metr osiemdziesiąt, bo przy moim metr sześćdziesiąt wyglądał jak wielkolud.
- Mogę przejść? - odburknął. Spojrzałam na jego twarz niejasnym wzrokiem, przystojny brunet w okularach słonecznych. - Halo? Potrzebujesz czegoś?
Czułam jak strach mnie paraliżuje. Byłam osobą, która niezbyt lubiła kontakt z innymi osobami. W poprzedniej szkole nie miałam znajomych, ale miałam bloga, to tam wyrzucałam wszystko co mi leżało na sercu, a ludzie to czytali i nadal to robią.
- Liczę do trzech... - przypomniał o swojej obecności chłopak. - Potrafisz mówić?
- Ja... zastanawiałam się, czy może znasz drogę do najbliższego sklepu. Mama wysłała mnie po produkty spożywcze.
- Produkty spożywcze?
- No tak, po mleko - wytłumaczyłam mu, ale on lekceważąco się przyglądał. - Może nie powinnam pytać. Najwyraźniej wybrałam zły moment...
- Każdy moment jest zły jeśli pytasz się mnie o to, dzieciaczku - zadrwił.
- Dzieciaczku? Mam siedemnaście lat.
-Naprawdę? - zamrugał jakby z niedowierzaniem. - Wyglądasz na trzynaście, no może jakby tak się uprzeć czternaście. Moja siostra ma lalkę, która mi trochę ciebie przypomina - taką bezmyślną z wielkimi oczami.
Nie rozumiałam go, przypominałam mu lalkę? O co mu chodziło? Wszystko zaczęło się we mnie gotować i krzyknęłam:
- Okej! Chciałam znać tylko drogę do sklepu, a ty zachowujesz się w stosunku do mnie chamsko. Gdy następnym razem spotkam cię na ulicy po prostu będę omijała cię szerokim łukiem - prychłam i odwróciłam się na pięcie, odgradzając mu przy okazji drogę. - Dupek.
- Młodej damie tak nie przystoi mówić - zaśmiał się.
- Naprawdę? - spojrzałam na niego z pod przymrużonych oczu.
- Pójdziesz jeszcze trochę w dół tą uliczką i skręcisz w prawo, tam będzie sklep - machnął głową. - Pasuje?
Jak najszybciej oddaliłam się od chłopaka. W jego towarzystwie czułam się dziwnie; nie chodziło tylko o to, że był o dwadzieścia centymetrów wyższy ode mnie, ale też przez to, że stawałam się pewniejsza. Musiałam jakoś zapomnieć o tym co przed chwilą się wydarzyło i tak już więcej go nie spotkam...
Jak wam się podobał rozdział? Piszcie, gwiazdkujcie i czytajcie dalej...
CZYTASZ
Our love is untouchable [Kristian Kostov] 1&2 <ZAWIESZONA>
FanfictionCZĘŚĆ 1 Kiedy wprowadziłam się do mamy myślałam, że będę prowadziła jeszcze nudniejsze życie niż przed przeprowadzką. Ale życie potrafi nas zaskakiwać i stawiać nam na drodze właściwe lub niewłaściwe osoby... Tyko, którą z nich jest Kristian? CZĘŚĆ...