Rozdział 2.2

294 36 3
                                    

- Emma? - słyszę zdziwiony głos Charms w słuchawce telefonu. - Ona nie jest zdolna do takich rzeczy. Zawsze była przemiła i wszystkim pomagała.

- Też nadal nie mogę w to uwierzyć - przeszły mnie ciarki na samą myśl o blondynce. Do oczu napłynęły mi łzy, to jest jakiś żart. Nikt przecież aż tak nie może się zmienić.

- Myślisz, że chodzi o tą terapię, na którą uczęszczała podczas wyjazdu? - zagaduje mulatka, słyszę jak bardzo ma przygaszony głos.

- Nie mam pojęcia - mruczę i zamykam oczy, w głowie nadal widzę jej twarz, która mówi nam te wszystkie okropne rzeczy.

- Ingrid, proszę pilnuj jej - odpowiada cicho Mea i słyszę jak przełyka ślinę. - Nie ma mnie tam i bardzo tego żałuje. Emma nie może zrobić głupstw, ona coś może ukrywać. Błagam cię opiekuj się nią.

Zrobiło mi się żal Charms, ona bardzo martwiła się o blondynkę. Zawsze taka była, trochę jak mama, która sprawuje opiekę nad swoimi dziećmi.

- Dobrze, obiecuję ci, że będę ją pilnować - mówię i patrzę na zegarek - 7:42. - Muszę kończyć, dzisiaj znów zaczyna się totalna męczarnia - z drugiej strony odpowiada mi cisza. - Powodzenia w nowej szkole, Charms.

- Dziękuję - parska. - Czy ty też tak bardzo się bałaś swojego pierwszego dnia?

- Nawet nie wiesz jak bardzo - śmieję się przypominając sobie tamtą sytuację. - Ale wtedy spotkałam ciebie i wszystko stało się prostsze. Znajdź nowych przyjaciół...

- Ale nikt nie będzie taki jak wy - marudzi i słyszę jak jej mama krzyczy coś do niej. - Tak bardzo za wami będę tęsknić. Muszę lecieć.

- Ja też - wstaję z kanapy i biorę torbę. - Podwozi mnie Vera.

- Musisz wreszcie zrobić te prawo jazdy - śmieje się Charms i chwilę później rozłączamy się.

Mama siedzi przy stole w kuchni i popija parującą kawę ze swojego ulubionego kubka. Z dnia na dzień wygląda coraz gorzej, ale co dziwne nie obchodzi mnie to. To jej wina, że cały czas pije i nie dba o siebie, nie będę jej tłumaczyła jakie to jest złe, bo to ona jest dorosła i sama powinna wiedzieć do jakiego stanu się doprowadza.

- Jedziesz do szkoły? - mruczy, przecierając zaspane oczy.

- Tak - nie patrzę na nią, gdy biorę z lodówki pudełko z sałatką i pakuję ją do torby.

- Jak będziesz wracała możesz kupić w sklepie wino? - jej głos jest cichy i zachrypnięty.

- Znowu będziesz pić? - mój głos jest jakiś bardziej groźny, dopiero teraz widzę jej wyraz twarzy. Ból i rozdarcie to wszystko co widzę w jej oczach - Nie mogę. Jestem niepełnoletnia, gdybyś nie wiedziała.

- Powiedz, że jesteś moją córką - drapie się po głowie. - Alan powinien ci je sprzedać.

Coś się we mnie gotuje. Nie zrobię tego, nie mam zamiaru znowu opiekować się schlaną matką. Dlaczego moja mama nie może być normalna, jak te wszystkie, które pieczą ciasta, noszą sukienki i przytulają swoje dzieci kiedy przyniosą wzorowe oceny?

- Chyba nie chcę się przyznawać do tego, że jestem twoją córką - bąkam wpatrując się wprost na nią.

- Co to znaczy? Jak możesz tak mówić?

- Jak? Popatrz na siebie! - czuję na policzkach łzy. - Jesteś nienormalna! Gdyby nie to co tu mnie trzyma dawno wróciłabym do ojca. Ciesz sie, że nic nie wie w jakim stanie jesteś!

- In - szepcze, wstając z krzesła. Lekko się kołysze kiedy próbuje podejść do mnie. Ma na sobie szlafrok, sprany podkoszulek i dresy.

- Nie masz prawa tak do mnie mówić - warczę i lekko ją odpycham, przechodzę przez kuchnie i staję koło drzwi wejściowych. - Nie zasługujesz na to, żebym nawet nazywała cię matką - wiem, że te słowa sprawiają jej okropną przykrość, ale mówię prawdę. - Gdybyś nią była zachowywałabyś się inaczej - trzaskam drzwiami i opieram się o nie. Płaczę, zachowałam się tak podle, ale wreszcie jej to powiedziałam.

Nigdzie nie widzę auta Very, więc rozglądam się po okolicy. Zatrzymuje wzrok na mieszkaniu, na przeciwko. Nadal nie wrócił. Nigdzie nie widzę jego auta, tak samo było wczoraj i przedwczoraj. Coraz bardziej wierzyłam, że poznał tam jakąś dziewczynę i został z nią.

To miasteczko nigdy się nie zmienia, nieważne co się stanie, śmierć burmistrza, drzewo wyrwane z korzeniami przez burze, w restauracji zapadł się dach i zginęła jedna osoba... To nic, ono nadal będzie tajemnicze i zapomniane. To ostoja gromadząca ludzi, którzy ukrywają coś o czym nie warto mówić lub chcą odpocząć w miejscu, o którym Bóg zapomniał.

- O czym myślisz, mała? - słyszę warkot samochodu i koło domu zatrzymuje się auto mojej przyjaciółki.

- To nic takiego - mówię podchodząc koło otwartego okna i uśmiecham się do Very, która posyła mi buziaczka.

- Wsiadaj - śmieje się i chwilę później jedziemy leśną drogą. Przez drzewa przebijają pojedyncze promienie słoneczne, czuję je na twarzy kiedy opuszczam szybę i wyciągam dłoń.

- Jak mama? - bąka Amanda i wychyla się z tylnego siedzenia, patrzy mi wprost na twarz.

- Jest okropna - odzywam się po chwili. - Nie martwcie się dam radę - odpowiadam, widząc miny obu przyjaciółek.

- Gdyby coś nie grało, dobrze wiesz, że możesz się do nas zwrócić - Vera uśmiecha się do mnie i gładzi mnie po barku. Tak bardzo cieszę się, że mam kogoś takiego jak dziewczyny. Są takimi wspaniałymi osobami, pomagają mi w każdej sprawie.

- Jestem tego świadoma. Dziękuję.

Troszkę krótszy rozdział, ale mam nadzieje, że też wam się spodoba. Piszcie, gwiazdkujcie i czytajcie dalej...

Our love is untouchable [Kristian Kostov] 1&2 <ZAWIESZONA>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz