Rozdział 17. Droga

251 32 1
                                    

- Długo jeszcze?! Ile mamy jeszcze czekać?

Ach, nie ma to jak mieć z powrotem przy sobie marudną przyjaciółeczkę.

- Cierpliwość jest cnotą, najmilsza Angie.

- Ale ja już nie mogę się doczekać, Jan! 

- Tak jak wszyscy, kochanie.

Równocześnie obróciłyśmy w stronę szczerzącego się Toma.

Zasyczałam z wściekłością, co najwyraźniej bardzo go rozbawiło.

Star przewróciła oczami i prychnęła z pogardą, wyprzedzając nas nieco.

To jednak go nie powstrzymało.

- Co, ślicznotko? Czyżby ten termin był już dla kogoś zarezerwowany...?

Poruszył zabawnie brwiami, rzucając spojrzenia to mi, to zdegustowanej Star.

Zignorowałyśmy go i ruszyłyśmy naprzód.


Ale ta menda tak łatwo nie odpuszcza.

Dogonił nas w ułamku sekundy.

Rzucił mi przepraszające spojrzenie, jednocześnie jednak uśmiechając się z niekrytą satysfakcją.

Przyciszył głos i nachylił się nad moim uchem.

- Daj spokój, to byłoby podejrzane, gdybym nie podrywał takiej laski...

Pan Przyzwoity dostał dziś w twarz po raz pierwszy.

I jak go kocham, nie będzie to ostatni.


***


Jeżeli wcześniej byłam zniecierpliwiona, teraz najzwyczajniej mi się nudzi.

Twardy grzbiet Marceline.

Długa, leniwie wijąca się po wzgórzach ścieżka, nurkująca w wąskich wąwozach i rozcinająca gęste lasy nie miała w sobie nic a nic ciekawego. 

Słońce prażyło niemiłosiernie, smażąc mnie na niezbyt twarzową, ognistą czerwień.

Jeszcze chwila, a zasnę tutaj albo chociaż stanę się kolejnym dobrze wypieczonym motylkiem.

- Śliczna, czyżby przydała się parasolka?

Tom posłał mi lekki półuśmiech i podał mi metalową rączkę.

Prychnęłam cicho i skinęłam głową z uśmiechem.

Rzuciłam okiem na moich przyjaciół.

Wydawali się być równie zmęczeni co ja.

Właściwie, dziwnie było znowu jechać w czyimś towarzystwie.

W sumie, mimo tego, że bywali wredni i denerwujący, dobrze było ich mieć przy sobie, czuć ich wsparcie, mieć ich pomoc i móc im ufać.

Bezgranicznie.


Tylko kogoś tu-

- Tom, przestań podrywać Angie. To tutaj.

Ciepły, donośny głos zadzwonił w moich uszach.

Popatrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w stronę najbliższego wzgórza.

Tom pojechał jako pierwszy, wyprzedzając nas nieco.

- Hej, czyżbyś był zazdros-

Wjechałam na szczyt i zamarłam.

Tom patrzył zdziwiony, a nawet lekko przestraszony w pewien punkt na samej skarpie zbocza.

- Och...Przepraszam, ja...Zapomniałem.

Dokładniej w punkt, gdzie stał Marco.

Piorunując go wzrokiem.


Nagle jednak jego spojrzenie posmutniało.

W zachodzący krąg słoneczny wbił zgasłe oczy, które powoli zaszły łzami.

Od słońca.


Od słońca...?


Ktoś podjechał do mnie od tyłu i złapał mnie za ramię.

- Złotko, jeżeli kiedyś nie uczynisz go najlepszym królem Mewni, jakiego to królestwo dotąd widziało, to osobiście zrzucę cię z tego oto urwiska, i oddam ci Tommiego.

Parsknęłam cicho śmiechem.

- Nie, dzięki. 

Tom najwyraźniej usłyszał, że o nim mowa i odwrócił się z urażoną miną.


Pomimo tego, że nasze szepty bardziej przypominały cichy szum niż prawdziwe słowa, Marco otrząsnął się z zamyślenia.

Zorientował się, że tu cały czas stałyśmy i zaczerwienił się bardziej niż ja przez cały dzień.

Szybko otarł rękawem łzy i zsiadł z jednorożca.

- Chyba wszyscy potrzebujemy wolnej chwili. Rozbijamy obóz!


*** 

Moi drodzy, przepraszam, że tak długa przerwa i tak krótko, ale cóż.

Egzaminy, moi drodzy, takie życie.

No cóż, w najbliższym czasie postaram się jeszcze coś dodać ;)

Oczywiście, o ile starczy czasu.

Mam nadzieję, że się podobało!

Buziaki!


Gdy gwiazdy gasną ✨[Svtfoe/Star Butterfly kontra siły zła]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz