Rozdział 6

5.4K 361 13
                                    

Kiedy następnego ranka otworzyłem oczy, coś mi nie pasowało. Było jakoś jaśniej. Zdałem sobie sprawę, że na zewnątrz nie ma żadnej mgły. Czyżby może... Pełen nadziei podbiegłem do okna, ale to co tam zobaczyłem dołowało mnie bardziej niż deszcz i mgła. . . Jęknąłem na widok za oknem załamując się. Zarówno podjazd jak i droga były zasypane ŚNIEGIEM... Nawet moje auto wyglądało jak posypane cukrem pudrem, ale to jeszcze nic... Pozostałości wczorajszego wieczornego deszczu zamieniły się w LÓD... Miałem problemy po chodzeniu po suchym chodniku a co dopiero po lodzie, no ja się chyba zabije. Podreptałem z powrotem do mojego cieplutkiego łóżka i rzuciłem się twarzą w poduszkę. Najchętniej bym dzisiaj nigdzie z niego nie wychodził.

Kiedy zszedłem na dół, Charliego już nie było. Mówiąc szczerze, to cieszyłem się z mieszkania z nim. To tak jakbym był już dorosły i miał własny dom. Nie było mi z tym jakoś źle, bardzo lubię swoją samotność.

Zjadłem szybo miskę płatków i wypiłem trochę soku pomarańczowego. Byłem jakoś dziwnie podekscytowany i nieco mnie to przerażało. Wiedziałem oczywiście z jakiego powodu tak się czułem. Nie było mi spieszno ani chłonąć wiedzę, ani gadać z nowymi znajomymi. Jeśli mam być wobec siebie szczery, przyczyną był nie kto inny jak Edward Cullen. Zastanawia mnie jedna rzecz, dlaczego pierwszego dnia był tak wrogo nastawiony i wydawał się być obrzydzony moją osobą a wczoraj? Wczoraj był taki miły, jego uśmiech był taki ciepły...

Chyba zbyt się rozmarzyłem, bo zerkając na zegarek wychodziło na to, że urwał mi się film na 5 minut. Eh... ale co ja poradzę, że traciłem rozum, gdy tylko przypominałem sobie jego idealne rysy twarzy. Zdawałem sobie sprawę, że on jest z innej bajki, górował nade mną w każdym calu. Więc jak się jest takim ideałem to po co zawracać sobie głowę kimś takim jak ja...? Może w tak ponurym miasteczku nowa osoba jest traktowana jako atrakcja? Może on też zainteresował się mną tylko dlatego a później mu się znudzę i będzie mnie traktował tak jakbym nie istniał? No nie ważne... jak już jestem przy jego twarzy to ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz. Czy on nosi szkła kontaktowe? Hm... muszę go dzisiaj zapytać jeżeli nadal będzie chciał ze mną rozmawiać. No dobra! Koniec tego bezsensownego myślenia. Idę stoczyć walkę z grawitacją na lodzie.

***

Gdy wysiadłem pod szkołą nie mogłem uwierzyć, że w drodze z domu do samochodu nie wywaliłem się ani razu. JEJ! Robię postępy. Już miałem iść w kierunku wejścia do sektora w którym będę miał za chwilkę lekcje, ale zdałem sobie sprawę, że nie mam plecaka... Westchnąłem i wróciłem po niego do samochodu. Beal pierdoło kiedyś zapomnisz jak masz na imię... Zamknąłem drzwi kluczykami i na dodatek jeszcze mi upadły na ziemię, nosz ja nie mogę!!! Pięknie się zapowiada ten dzień... Podnosząc się usłyszałem strasznie wysoki pisk. On nie ustawał, ale przybierał na sile, był podobny do pisku takiego jak kreda styka się z tablicą... Coś mi tu nie gra. Zaniepokojony odwróciłem głowę. Choć nic nie ruszało się w zwolnionym tempie jak to było na filmach, dostrzegałem wiele rzeczy na raz. Widocznie nagły zastrzyk adrenaliny polepszył moją zdolność postrzegania. Kilka aut dalej stał Edward z rodzeństwem i wpatrywali się we mnie z przerażeniem w oczach a w szczególności on. Inni uczniowie też zastygli w strachu. Ale nie to było w tej scenie najważniejsze. Po oblodzonym parkingu sunął w moją stronę granatowy van. Pędził prosto na moje auto a ja stałem mu na drodze. Zamknąłem przerażony oczy i zakryłem twarz rękami. Tuż po tym usłyszałem zgrzyt opon, van się wygiął ale o dziwo to nie przeze mnie. Moja głowa nie wbiła się w drzwi auta lecz uderzyła w asfalt a coś dużego i chłodnego przygniatało mnie do niego. Próbowałem się podnieść, ale uniemożliwiało mi to, to ''coś'' co na mnie leżało. Panikując, rozglądałem się w celu dowiedzenia się co właściwie przed chwilą miało miejsce, ale znowu się przemieściłem i tym razem walnąłem głową w oponę auta, koło którego parkowałem i usłyszałem dźwięk pękającej szyby, która po chwili w formie kawałeczków kruszyła mi się nad głową. Usłyszałem jedynie ciche przekleństwo nade mną i uświadomiłem sobie czym to ''coś'' jest... PRZECIEŻ TO EDWARD MNIE PRZYGNIATA SWOIM CIAŁEM DO ZIEMI?!?! Popatrzyłem się w jego złociste oczy i przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w zupełnym milczeniu. Zapadła cisza trwająca zaledwie kilka sekund, ale dla mnie to była cała wieczność. Tylko ja i jego spojrzenie pełne tej samej dzikości co wczoraj. W tej samej chwili wybuchł istny harmider, w którym słyszałem kilkakrotnie moje imię, ale to cichutki szept mnie zainteresował.

𝐙𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐜𝐡 || male!reader (rewrite)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz