Rozdział 23

4.3K 272 69
                                    

Gdy skręciliśmy w moją ulicę akurat zaczęło mżeć. Do tej chwili nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Edward będzie mi towarzyszył przez tych kilka godzin jakie miałem spędzić w bardziej rzeczywistym otoczeniu.

Tymczasem na podjeździe przed domem zastaliśmy znajomego czarnego forda. Edward wymamrotał coś gniewnie pod nosem.  

Na wąskim ganku, z trudem kryjąc się przed deszczem stał Jacob wraz ze swoim ojcem. Gdy zaparkowaliśmy przy krawężniku Billy ani drgnął, za to chłopak wyraźnie się zawstydził.

- To już przesada - warknął mój towarzysz.

- Przyjechał ostrzec Charliego? -odgadłem bardziej przestraszony niż zagniewany.

Cullen pokiwał tylko głową Z hardą miną patrzył teraz Billyemu prosto w oczy.

- Pozwól, że ja się tym zajmę - zaproponowałem. Edward nie wydawał się zdolny do negocjacji.

Ku mojemu zdziwieniu nie zgłosił żadnych obiekcji.

- Tak chyba będzie najlepiej - zgodził się od razu - Tylko ostrożnie z dzieciakiem. On o niczym nie wie

- Jacob jest tylko rok młodszy ode mnie - przypomniałem.

Edward zerknął na mnie błyskawicznie się rozchmurzając.

- Wiem o tym doskonale - zapewnił z uśmiechem.

Westchnąłem tylko i położyłem dłoń na klamce.

- Wpuść ich do środka - poinstruował mnie Edward - Wrócę o zmierzchu

- Wiesz, że nie musisz sobie iść - powiedziałem ze smutkiem.

Ucieszył się, że nie chce się z nim rozstawać.

- Muszę, muszę. Kiedy już się ich pozbędziesz - skinął głową w stronę Blacków a w jego oczach pojawiły się złowrogie iskierki - będziesz potrzebował trochę czasu na przygotowanie Charliego. Nie co dzień poznaje się chłopaka swojego syna - uśmiechnął się tak szeroko, że odsłonił swoje śnieżnobiałe kły.

- Pięknie dzięki... - jęknąłem - Przecież on nawet nie ma pojęcia o tym, że...

- Wiem. Dlatego będzie to dość ciekawe przeżycie - zaśmiał się - Niedługo wrócę - zerknął jeszcze raz na ganek po czym pocałował mnie w szyję na pożegnanie.

Serce niemal nie wyskoczyło mi z piersi. Spojrzałem w stronę Blacków. Twarz Billyego zdradzała wreszcie jakieś emocje. Dłonie zaciskał kurczowo na oparciach wózka.

Idąc stanowczym krokiem w kierunku domu, czułem na plecach spojrzenie Edwarda.

- Dzień dobry - przywitałem się - Charlie wyjechał na cały dzień. Mam nadzieję, że nie czekaliście długo

- Niedługo - odparł Billy stłumionym głosem, przeszywając mnie wzrokiem - Chciałem tylko wam to podrzucić - wskazał na trzymaną na kolanach papierową, brązową torbę.

- Super - nie miałem pojęcia co może być tam zawinięte - Zapraszam do środka, wysuszycie się

Udawałem, że nie dostrzegałem nic dziwnego w tym jak Indianin mi się przygląda. Otworzyłem drzwi kluczem i puściłem gości przodem. Zamykając za sobą drzwi po raz ostatni pozwoliłem sobie zerknąć na Edwarda. Siedział w samochodzie zupełnie nieruchomo z poważną miną.

- Czy mogę? - zapytałem Billyego, wyciągając rękę po pakunek.

- Schowaj to lepiej do lodówki - doradził i wręczył mi torbę - W zimnie nie rozmięknie. To specjalna panierka do ryb Harryego Clearwatera. Domowej roboty. Charlie ją uwielbia

𝐙𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐜𝐡 || male!reader (rewrite)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz