Choć szliśmy tak ładnych parę godzin Edward ani razu nie okazał zniecierpliwienia. Nigdy też nie zawahał się jaki kierunek obrać. Wydawał się bardzo zadomowiony w zielonym labiryncie sędziwych drzew. Mnie potęga lasu przerażała i zacząłem się martwić, że nie znajdziemy drogi powrotnej.
Po pokonaniu jakichś stu metrów mogłem dostrzec przebijające się przez gąszcz jaskrawe światło. Wreszcie po minięciu ostatnich drzew, znalazłem się w najurokliwszym miejscu jakie w życiu widziałem. Była to niewielka, idealnie okrągła polana usłana białymi, błękitnymi i fioletowymi kwiatami. Do moich uszu dochodził słodki szmer płynącego nieopodal strumienia. Słońce wisiało na niebie tuż nad naszymi głowami, zalewając łąkę strumieniem ciepłego, złotawego światła. Oszołomiony ruszyłem powoli przed sienie po miękkiej trawie. Po kilki krokach odwróciłem się by podzielić się z Edwardem swoim zachwytem, ale nikogo za mną nie było. Rozejrzałem się na boki. Okazało się, że przystanął w cieniu drzew na skraju polany, skąd przyglądał mi się badawczo. Co chwilę zerkałem na piękno kwiatów, bardzo podobało mi się to miejsce. W pewien sposób wydawało mi się magiczne. W tym samym momencie wampir zrobił krok w moją stronę. Widać było po nim, że stara się być w pewnym sensie ostrożny. Uśmiechnąłem się zachęcająco i skinąłem na niego ręką. Odczekał chwilę, wziął głęboki oddech i wyszedł na zalaną południowym słońcem polanę.
Byłem w szoku. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Rano jego skóra była jak zwykle mlecznobiała. Teraz w słońcu po prostu iskrzyła. Jakby jej powierzchnię przyozdobiono milionami maleńkich brylancików. Edward położył się na trawę i zastygł w kompletnym bezruchu. Oczy miał zamknięte. Jego bladofioletowe powieki również wyglądały jakby były obsypane brokatem.
Od czasu do czasu zaczynał szybko poruszać wargami, nie wydając żadnego dźwięku. Na początku pomyślałem, że to pewnego rodzaju drgawki, ale gdy zapytałem go o to wyjaśnił, że śpiewa - zbyt cicho bym mógł go usłyszeć.
Łagodny wietrzyk poruszał źdźbłami traw i główkami kwiatów. Co jakiś czas musiałem odgarniać z twarzy przywiane przez podmuch kosmyki. Uniosłem głowę w górę i z uśmiechem przymknąłem oczy. Błękit, który mnie taczał przypominał tak szczęśliwe chwile. Można by powiedzieć, że w tym miejscu królowała natura. Nienaruszona przez jakiegokolwiek człowieka.
Gdy otworzyłem oczy znowu spojrzałem na chłopaka leżącego w błękitnych płatkach. Nieśmiało wyciągnąłem przed siebie rękę i jednym palcem przejechałem po wierzchu iskrzącej się dłoni. Kiedy podniosłem wzrok okazało się, że Edward na mnie patrzy. Jego miodowe ostatnio oczy pojaśniały po polowaniu. Uśmiechnął się co skierowało moją uwagę na idealny wykrój jego ust.
- Boisz się mnie? - spytał. Wychwyciłem w jego aksamitnym głosie nutę niepokoju. Wiedziałem więc, że naprawdę interesuje go to co odpowiem.
- Nie bardziej niż zwykle
Uśmiechnął się szerzej. Białe zęby błysnęły w słońcu.
Przysunąwszy się odrobinę bliżej, zacząłem wodzić opuszkami palców po konturach mięśni jego przedramienia.
- Mam przestać - zapytałem, bo zamknął powieki.
- Nie - odparł, nie otwierając oczu - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić co czuję, gdy tak robisz - westchnął.
Podążając szlakiem wyznaczonym przez ledwie widoczne, niebieskie żyły dotarłem do zagłębienia łokcia. Drugą ręką zaś spróbowałem delikatnie obrócić jego dłoń. Zorientował się co zamierzam uczynić i obrócił ją błyskawicznie, jak zawsze gdy robił coś tak niesamowicie szybko. Zaskoczony przestałem przesuwać palcami po jego ciele.
- Wybacz - mruknął, nadal mając zamknięte oczy - W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą
Uniosłem obróconą dłoń i zacząłem sprawdzać jak się mieni w zależności od nachylenia.
CZYTASZ
𝐙𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐜𝐡 || male!reader (rewrite)
FanficDotychczasowe życie, jakie wiodłem, skąpane było w ciemnych barwach. W odcieniach szarości blaknących wspomnień... Teraz przybiera ono kolorów, a sprawcą wszystkiego jest ON. Teraz już nie mogę chować się bezkarnie w cieniu, ponieważ JEGO blask wymy...